Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szczęśliwa i spełniona kobieta

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1342
Komentarzy: 27
Założony: 4 lipca 2018
Ostatni wpis: 14 lipca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kochana91

kobieta, 33 lat, Bydgoszcz

168 cm, 107.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 lipca 2018 , Komentarze (3)

W tygodniu nie mam czasu by tu zaglądać, ale nie oznacza to, że dieta poszła w kąt. Co to to nie!


Wtorek powitał mnie spadkiem o kolejny kilogram. Waga pokazała 108 kg. Czyli 3 kg w dół. Z racji, że miałam jeszcze urlop to dzień był spokojny. Nie czułam się jednak zbyt dobrze, bo cały dzień męczyła mnie biegunka.
Rano oczywiście kawa, a później domowe obowiązki. Wstawiłam pranie, nagotowałam dla psa, pościeliłam łóżko, pomyłam naczynia, wyczyściłam ekspres do kawy, bo Rafał postanowił go wypróbować bez filtrów więc drobinki kawy były dosłownie wszędzie. Następnie powiesiłam pranie i poszłam do teściowej, bo poprosiła mnie żebym wzięła od niej rachunek i poszła zapłacić, bo to był ostatni dzień terminu. Wzięłam więc przy okazji psa na spacer i zostałam dobrą synową. Niestety Endomondo mi się zawiesiło i nie wiem ile zrobiłam kilometrów. 

Po powrocie ogarnęłam łazienkę i uświadomiłam sobie, że jest już po południu, a ja jeszcze nic nie jadłam. Wciągnęłam więc arbuza, choć wcale nie byłam głodna.

Najedzona zabrałam się za robienie paznokci, bo ostatnio stały się strasznie kruche i łamliwe więc zdecydowanie trzeba było je utwardzić hybrydą. Nie jestem kosmetyczką, ale pazurkami bawić się lubię. Wiem, że do perfekcji sporo mi brakuje, ale fajnie czasami zrobić coś dla siebie. Mimo, że pazury krótkie, to lepiej wyglądają pomalowane miętowym lakierem niż takie bez niczego. 

Już jak robiłam paznokcie coś było ze mną nie tak. Odczuwałam paskudne mdłości. Nie wiem od czego. Czasami zaczynam się obawiać, że może stało się najgorsze i jestem w ciąży. Choć to chyba mało prawdopodobne, bo biorę tabletki i robię to regularnie. Poza tym we wtorek byłam w trakcie miesiączki więc może to od tego, bo w te dni czuję się paskudnie. Albo zwyczajnie zaszkodził mi ten arbuz na pusty żołądek. 

W końcu zwymiotowałam i poczułam się nieco lepiej.
Jak pazurki były zrobione i mdłości ustały, to skusiłam się na banana. 

Nie opłacało się jeść nic bardziej konkretnego, bo lada moment miał wrócić Rafał z pracy. Na obiad zaserwowałam domowe hamburgery z mięsem mielonym i mnóstwem warzyw. Najadłam się za wszystkie czasy. 

Niestety nie było mi dane długo cieszyć się Rafałem w domu, bo Tomek szaleje z tym swoim wyjazdem i naprawą auta. Rafał przepadł grzebiąc w tym złomie, a ja siedziałam sama jak palec. Kolejny dzień.

Wściekła jak osa poszłam na spacer z psem. Zrobiłam 1,54 km.

Rafał na szczęście wrócił do domu, ale Tomek napierdzielał w aucie bodajże do pierwszej w nocy. Miałam ochotę dzwonić na policję albo na straż miejską, bo ile można. Spawanie, walenie, wiercenie... Wstaję do pracy po 5 więc byłam nieźle wkurwiona. Sam nie mieszka! Mógłby się liczyć z innymi. Na nasze prośby nie reagował i chuj śmiał nam się dosłownie w twarz. Więc Rafał zadzwonił do mamy by zwróciła mu uwagę. Podziałało. Tomuś ograniczył swoje prace do grzebania bez hałaśliwych sprzętów.
Ja byłam już jednak na granicy wytrzymania. Wykrzyczałam Rafałowi, że miałam urlop, a my nie spędziliśmy przez te dni ze sobą ani godziny. Siedziałam sama jak palec. Nie miałam do kogo pyska otworzyć i zaczęłam już gadać z psem. Popłakałam się i wykrzyczałam, że na moje ten ciul może nie wracać i życzę mu z całego serca, by jadąc przez ten cholerny Afganistan, najechał na jakąś minę czy żeby go zwyczajnie złapała jakaś Alkaida, bo mam go dość. 

Nie powinnam tego mówić, wiem. Tym bardziej, że to jego brat, ale mam typa dość. Odgrażał się naszemu psu, że coś mu zrobi. Zostawia śmieci na schodach do tego stopnia, że smród jest przeokropny jak się do domu wchodzi. Boję się, że lada dzień zalęgnie się jakieś robactwo. Jeździ po domu na deskorolce, oczywiście tylko w nocy. Gra na konsoli z dźwiękiem na ful i słyszę ciągle hałasy z góry. W dzień cisza. Uaktywnia się w nocy. Specjalnie zostawia otwartą furtkę, ostatnio nie zamknął drzwi wejściowych do domu. Co rusz przychodzą jacyś jego znajomi, pod jego nie obecność, i ja mam ich wpuszczać do niego, a przecież nie wiem co to za ludzie. Każdy może powiedzieć "ja od Tomka, miałem do niego wejść". Robi nam wszystko po złości, w domu są przez niego ciągłe awantury i jeszcze buntuje matkę. Czekam na dzień kiedy zniknie z naszego życia.
Rozdygotana, z trudem jakoś zasnęłam, mimo, że prosto w nasze okno włączył reflektory od auta.

W środę byłam nieprzytomna, ale jakoś przetrwałam dzień w pracy. W pracy wcinałam kanapki z chlebka bezglutenowego, z serem, szynką i warzywkami. Do tego wypiłam maślankę truskawkową i zjadłam banana. Dużo, ale praca to takie miejsce, gdzie ciągle chce się jeść i spać.
Po powrocie do domu zabrałam się za robienie obiadu. Zaserwowałam kaszankę z cebulką i ziemniakami, ale zjadłam odrobinę, bo znowu się źle czułam. 

Byłam potwornie zmęczona i bolała mnie głowa. Kilka razy przysnęłam na siedząco. Ale nie było  mi dane spać w spokoju, bo Tomek znowu hałasował przy aucie. Rafał po 22 wyszedł i spytał czy długo będzie jeszcze grzebał, a ten z ironią, że jak będzie trzeba to nawet do rana. Nie wytrzymałam. Zagroziłam, że wezwę straż miejską i natychmiast zaczęłam szukać numeru w Internecie. Rafał błagał mnie żebym tego nie robiła, bo nie chce awantur, ale miałam to w dupie. Skoro matka go nie nauczyła co to znaczy cisza nocna, to postanowiłam, że ja to zrobię. Na szczęście wyprzedziła mnie pogoda. Rozpętała się burza i zaczęło tak lać, że Tomuś musiał skończyć. Alleluja! Moje modlitwy zostały wysłuchane.

Według Endomondo zrobiłam 4,33 km.

W czwartek czułam się już nieco lepiej. W pracy dzień jak co dzień. Do jedzenia kanapki z chlebka bezglutenowego, z serem, szynką i warzywkami, jabłko i jogurt.
Wracając z pracy złapała mnie burza. Ja się burzy panicznie boję i miałam nadzieję, że szybko się wypada, bo w domu czekał Puszek, który będzie chciał wyjść. Niestety, pogoda nie była dla mnie łaskawa. Mimo burzy i lejącego deszczu musiałam z nim iść na spacer. Do domu ze spaceru wróciłam w ostatniej chwili. Jakbym wróciła 15 minut później, to brodziłabym w wodzie po kostki. Totalnie zalało całą ulicę. A woda na podwórku sięgała wysokości pierwszego stopnia schodów. 

Mokra zaczęłam robić obiad. Biała z cebulką i frytkami z piekarnika. 

Nagotowałam dla psa i szykowałam obiad na piątek, bo miałam zaplanowane spotkanie z koleżankami więc wiedziałam, że wrócę później niż zwykle.

Wg Endomondo zrobiłam w ciągu dnia 4,07 km.

W piątek w pracy do jedzenia kanapki z chlebka bezglutenowego, z serem, szynką i warzywkami, 4 koreczki śledzików giżyckich, maślanka cytrynowa i nektarynka. Niby piątek trzynastego, ale czekała mnie niespodzianka. Dostałam informację,że będę dostawać dodatek do pensji za lata pracy. Chyba się starzeję...

A po pracy wyżerka! Zrobiłyśmy sobie z kumpelami spotkanie integracyjne i poszłyśmy na pizzę i trochę się napić. Zjadłam trzy kawałki pizzy, wypiłam dwa duże piwa i dwa drinki. Nie żałuję, bo świetnie się bawiłam i uśmiałam się do łez. Trochę się upiłam, ale zanim dojechałam do domu to było ze mną lepiej. Rafał grzebał w BMW i zupy nie ruszył. No tak, nie miał kto wyjąć z lodówki i postawić garnek na gazie. Na szczęście psa nakarmił, choć dzwonił do mnie i pytał co mu dać. Z facetem gorzej niż z dzieckiem.

Z dobrych wieści - Tomek wyjechał. Nie będzie go przez miesiąc co najmniej. Piątek trzynastego, a taka miła wiadomość.

Endomondo wykazało 3,04 km.

(Wiadomo, że te wyniki z Endomondo są sporo zaniżone, bo za każdym razem nie wyciągam komórki i nie uruchamiam aplikacji.)

10 lipca 2018 , Komentarze (8)

Wiem, że zbyt częste ważenie to nie jest dobry pomyśł, ale nie wytrzymałam. Waga wczoraj pokazała 109 kg. Czyli odnotowałam spadek o 2 kg. Oł jeah! Cieszę się jak głupi z bateryjki.

Skoro mam urlop to pozwoliłam sobie dłużej pospać. Pies ani myślał budzić mnie rano na siusiu więc zrobiłam sobie piżamowy poranek. Śniadanie też jadłam w piżamie. A na śniadanie koreczki śledziowe giżyckie i bułka z masłem. (Na zdjęciu moja porcja.) 

Po śniadaniu ruszyłam z Puszkiem na dłuższy spacer. Z racji tego, że mieszkam na totalnym zadupiu, to pies ledwo zipiał i był wykończony. Po drodze kupiłam dla niego wodę i plastikowy głęboki talerzyk by mógł się napić, bo żar łał się z nieba, a on nie lubi upałów. Po drodze musiałam iść do bankomatu i do osiedlowego sklepiku więc Endomondo zgłupiało i odnotowało tylko 2,05 km z informacją, że utraciłam połączenie. 

Po powrocie do domu strzeliłam sobie kawę i przeżyłam rozczarowanie, bo musiałam wyrzucić 3 litry mleka. Mimo terminu ważności mleko w lodówce zrobiło się gęste jak śmietana.

Uzbrojona w kawę wzięłam się do roboty. Na początek gotowanie dla Puszka. Codziennie wielki gar żarcia, a ma niespełna 5 miesięcy. Strach pomyśleć ile będzie jadł jak osiągnie dorosłość. Ale wiedzieliśmy na co się porywamy. W końcu to mastif tybetański. Ma ważyć około 90 kg więc musi jeść.

Jak jestem w domu to otwieram drzwi wejściowe i Puszek chodzi sobie po przodzie ogrodu i ma możliwość zaglądania do domu. Jednak Puszek śpi średnio 20 godzin na dobę z jajami do góry. Rodzina twierdziła, że skoro mastif to pies stróżujący, to będzie agresywną bestią co ciągle ujada i rzuca się na ludzi. A Puszek to aktualnie najłagodniejszy pies na osiedlu. Sąsiedzi mieszkający dom obok zorientowali się, że  mamy psa, dopiero po jakimś miesiącu, bo Puszek poprostu nie szczeka. Widzę czasami jak sąsiedzi głaszczą go przez płot, a ten się cieszy i tuli. Wczoraj nawet jak przyjechał kurier, to zamiast go obszczekać jak na psa przystało, to chciał się z nim bawić. Kurier go oczywiście wymiział i śmiał się, że wszystkie psy go atakują, a ten taki pieszczoch.

Paczki odebrałam i wróciłam do obowiązków. Mimo urlopu nie ma lenistwa. W końcu prace domowe to też forma ruchu. Tak też pomyłam naczynia, poskładałam pranie, które wisiało od soboty, wstawiłam kolejne pranie, pościeliłam łóżko, posprzątałam duży pokój od A do Z czyli wytarłam kurze, umyłam parapet, pozamiatałam, umyłam podłogę. Następnie wpadłam w szafki kuchenne, bo tam gdzie trzymam przyprawy, cukry, mąki wyglądało jakby tajfun przeleciał.

Dla relaksu wybrałam się na drugi spacer. Tym razem Puszek mnie zdenerwował, bo jak jest bez smyczy i widzi potencjalne osoby, które mogą go pomiziać, to można do niego mówić, a on nic. Leci. I znalazł sobie dwie młode dziewczyny, które oczywiście go pomiziały i nie chciał mi dalej iść. Ciągle mi do nich uciekał, a jak chciałam go zapiąć to mnie podgryzał. Tak też jak już go w końcu capnęłam, to miał karę i dalej szedł na smyczy. W ten sposób zrobiliśmy 1,22 km.

Po powrocie moja teściowa przemówiła ludzkim głosem. Stusunki między nami są dość oschłe by nie powiedzieć napięte, i jak zawołała mnie czy dołączę do nich i zjem loda, to nie wypadało odmówić. Wyciągnęła rękę na zgodę. Na szczęście długo z nią nie siedziałam, bo pies został sam i zawodził na balkonie więc wykręciłam się, że dzieci płaczą i muszę wracać.

Zasłodzona lodami powiesiłam pranie i wstawiłam drugie. Tak, pralka chodzi u nas na okrągło. 

Później wpadłam do kuchni i umyłam kuchenkę, bo wczoraj mój Rafał próbował zrobić galaretkę. Cała kuchenka zalana, a galaretki brak. Coś poszło nie tak, bo galaretka miała być niebieska, a zmieniła kolor na przeźroczysty i się nie stęgła. 

Późnym popołudniem przyjechał gość od auta. Rafał zgubił kluczyki od BMW i już kilka miesięcy stoi na podwórku. W końcu udało się chłopa ściągnąć by auto otworzył i klucze dorobił. Mam tylko nadzieję, że ten zapierdalacz zniknie z naszego życia. Wolę jeździć ciasnym Twingo niż rozwalić się w sportowym BMW na jakimś zakręcie. 

Facet auto otworzył, zamki wyjął, będzie z nami w kontakcie co dalej. Więc skoro pojechał, to mogłam zacząć gotować obiad. W między czasie postanowiłam podjeść sobie arbuza. (Na zdjęciu moja porcja.) 

No i mnie pokarało, tak jak zjadłam, tak po 5 minutach byłam w łazience i wszystko zwymiotowałam. Cholera wie dlaczego, ale aż w gardle paliło.

Jak wrócił Rafał to obiad był już gotowy. Pałki, ziemniaki, żółta fasolka szparagowa z bułką tartą. (Na zdjęciu moja porcja, ale wszystkich ziemniaków nie zjadłam.)

Po obiedzie wspólnie rozpakowaliśmy paczkę od kuriera. Nowy ekspres do kawy. Zakochałam się w tym sprzęcie, bo można go zaprogramować, że będzie robił kawę jeszcze jak my śpimy. Wstaniemy i kawa gotowa. A jak cudownie w domu pachnie! Już wczoraj go wypróbowaliśmy i musimy tylko filtry kupić, a będzie cacy. 

I na tym by się praktycznie kończyło moje spędzanie czasu z Rafałem. Udało mi się go jedynie na spacer wyciągnąć. Zrobiliśmy 1,64 km w niecałe pół godziny i straciłam chłopa.

Urok życia z mechanikiem samochodowym. Brat go zawołał żeby coś mu tam w aucie zrobił i Rafał wrócił późnym wieczorem jak już ciemno było. Ja w tym czasie wyczesałam psa i trochę się z nim pobawiłam, a Rafałowi zrobiłam jedzenie do pracy, wykąpałam się i nim się zorientowałam była 1 w nocy. Niby urlop, a zero przyjemności. Kura domowa na pełnym etacie.

9 lipca 2018 , Komentarze (2)

W nocy z soboty na niedzielę sytuacja z Puszkiem znowu się powtórzyła. Ponownie napuchł, ale nie chcieliśmy siać paniki, bo myśleliśmy, że może znowu samo zejdzie. Praktycznie całą noc nie spałam, bo czuwałam czy Puszek oddycha i czy sytuacja się zmienia. Niestety opuchlizna nie zeszła, było coraz gorzej. Zaczęła mu puchnąć nawet szyja, oczu praktycznie nie miał więc jakoś o 6 nad ranem zapakowaliśmy się do auta i gnaliśmy do weterynarza. Ale tym razem mieliśmy problemy z dojazdem. Ulice pozamykane, w tym jedyna droga dojazdowa do całodobowej kliniki weterynarii. A dlaczego? Bo triathlon! Byłam wściekła. Przez ponad pół godziny krążyliśmy by jakoś tam dojechać, ale postanowiliśmy w końcu zostawić samochód pod jednym ze sklepów i iść prawie kilometr pieszo z opuchniętym psem. 

Łzy leciały mi z oczu, bo przez jakichś biegających pajaców, mój pies był zagrożony. Drogi do szpitala organizatorzy pewnie by nie zablokowali. Ale co tam zwierzęta... 

Wiedziałam jedno, że jeśli coś się stanie Puszkowi, to poruszę niebo i ziemię żeby osoby za to odpowiedzialne poniosły karę, bo zamiast takie imprezy robić na obrzeżach miasta, to prowadzą to przez samo centrum i nie patrzą czy nie blokują dostępu do ośrodków ratujących życie i zdrowie innych. Nawet jeśli to są tylko (AŻ) zwierzęta. Dla mnie mój pies jest członkiem rodziny i wypatroszę każdego kto zrobi mu krzywdę!

Idąc do kliniki zauważyliśmy z Rafałem, że opuchlizna znowu schodzi. I wtedy nas olśniło. Coś w domu u moich rodziców musiało go uczulać. Zaczęliśmy myśleć co i najprawdopodobniej winę ponosi odświeżacz powietrza, taki co wsadza się do kontaktu. W sobotę jak przyjechaliśmy do moich rodziców, to faktycznie odświeżacz był włączony, ale go wyjęłam, bo nie lubię wdychać chemii. Jednak dom był przesiąknięty tym zapachem. Wcześniej nam się nie zdarzyło by Puszek puchł, a i wcześniej odświeżacza nie było. 

Postanowiliśmy zrobić sobie spacer w pobliżu kliniki i poobserwować psa. I faktycznie z minuty na minutę pyszczek wyglądał lepiej więc postanowiliśmy wrócić do domu. 

Skoro emocje zaczęły opadać, to odpaliłem nawet Endomondo, które odnotowało 1,77 km w 28 minut.

W domu rodziców Rafał z Puszkiem zostali na balkonie by psiak znowu nie musiał truć się tym zapachem, a ja pakowałam nasze rzeczy. Z wyjazdu nad morze nici, nie zamierzaliśmy ryzykować. Pokrzyżowało to moje plany, bo w końcu mam urlop, ale zdrowie Puszka jest dla mnie ważniejsze. Zamiast nad morze to wróciliśmy do naszego domu. 

Cała nasza trójka zmęczona po trudach nocy zasnęła jak zabita. Ja co chwilę się budziłam i sprawdzałam czy wszystko jest OK, ale z Puszkiem nic niepokojącego się nie działo. 

Ale za to ze mną było krucho. Nie wiem czy to stres, czy też się podtrułam, czy może źle się czułam z głodu, ale miałam potworny ból głowy i zaczęłam wymiotować. Spałam praktycznie do wieczora. Rafał zrobił mi herbaty i przygotował jedzonko. Dwie parówki i bułkę z pastą jajeczną i serkiem. Jest kochany, zawsze mogę na niego liczyć. Co prawda jedzonko niezbyt dietetyczne, ale to była jedyna rzecz jaką jadłam w niedzielę i to jeszcze męczyłam ponad godzinę, bo ogarniały mnie mdłości.

Jak zjadłam to poczułam się nieco lepiej i poszliśmy całą trójką na długi spacer. Zrobiliśmy ponad 4 km w godzinę. Ale nogi miałam jak z waty i kręciło mi się w głowie, do tego stopnia, że kilka razy Rafał musiał na górkach trzymać mnie za rękę, bo jak patrzyłam w dół to bałam się, że zaraz runę jak długa. 

Po powrocie zrobiłam Rafałowi kanapki do pracy i byłam tak zmęczona, że nawet nie miałam siły iść się wykąpać. Mimo, że spałam cały dzień, to padłam jak zabita.

To był paskudny weekend. Mam nadzieję, że więcej się nie powtórzy.

9 lipca 2018 , Komentarze (4)

To był szalony weekend. W sobotę wystartowałam z wagą 111 kg. Miałam zdrowiej i regularnie jeść, pić więcej wody i chodzić na długie spacery. No cóż... Życie mnie zweryfikowało.

W sobotę Rafał niestety musiał iść do pracy więc dom został na mojej głowie. Dzień rozpoczęłam od spaceru z Puszkiem. Może 1,54 km w 26 minut to nie jest wyczyn, ale wiadomo jak to z psem. A to musi powącha, bo coś go interesuje, a to przystanąć na siusiu, to znów przywitać się z innym psem czy łasić się do ludzi. Więc stąd tempo bardzo spacerowe.

Po powrocie do domu zrobiłam sobie gigantyczną kawę rozpuszczalną z mlekiem i mogłam przystąpić do działania. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale u nas prać i zmywać naczynia można na okrągło. A jesteśmy sami, we dwójkę. Strach pomyśleć co by było jakbyśmy mieli dzieci. 

Tak też wstawiłam pierwsze pranie, pościeliłam łóżko, poskładałam pranie z poprzednich dni, które już długo leżakowało, pomyłam naczynia, zdjęłam pranie z dnia wczorajszego, poskładałam, wstawiłam drugie pranie i powiesiłam pierwsze. I wieszając pranie na balkonie musiałam udawać miłą, rozmawiając ze znajomymi mojej teściowej. Państwo mają trzy albo cztery psy i pani postanowiła mi udzielić kilku złotych rad. Po pierwsze robimy (jej zdaniem) błąd, że nasz pies ma zabawki. Psy (jej zdaniem) ich mieć nie powinny, bo wtedy gryzą inne przedmioty w domu. Stanowczo się z tym nie zgadzam, bo nasz pies mimo, że nie ma jeszcze nawet 5 miesięcy, to (odpukać) niczego nam nie pogryzł. Wie, że zabawki są jego, a śmierdzące skarpetki Rafała rzucone w kąt pokoju, to już rzecz zakazana. Puszek zostaje nawet na 8 godzin sam w domu i nic nie ucierpiało, mimo bolących i krwawiących dziąseł z powodu gubienia mleczanów. Wyrzywa się na zabawkach i właśnie dzięki temu nie mamy z nim problemów. Następnie pani powiedziała, że zamiast zabawek gotuje psom kości. Włos mi się na głowie zjeżył i wyjaśniłam jej, że tak to może swoje psy jedynie zabić. Gotowane kości wieprzowe, wołowe, a w szczególności drobiowe są niedozwolone. Po ugotowaniu są tak twarde, że stają się śmiertelnie niebezpieczne, bo pogryzione odłamki mogą przedziurawić przełyk, jelita, żołądek, odbyt. Surowe kości na diecie BARF są OK, gotowane to już igranie ze śmiercią. Jednak znosiłam rady dzielnie aż do chwili, gdy pani z dumą opowiedziała, że swoje psy zostawia na tydzień zamknięte w domu i jedzie sobie na wczasy. Psy dostają na ten okres dwie duże michy wody i tyle bochenków chleba, na ile dni wyjeżdża. Nie wytrzymałam, ze łzami w oczach wróciłam do domu. Jak można tak męczyć te psy?! Ludzie chyba nie mają ani rozumu, ani serca, ani sumienia.

Możliwe, że tak uczuciowo podeszłam do sprawy, bo dostałam okres, ale żeby odreagować całą tę rozmowę, postanowiłam zająć się Puszkiem. Wyczesałam go i czekałam na Rafała. 

Przez domowe obowiązki, całkowicie zapomniałam o jedzeniu i pierwszy posiłek jadłam dopiero po powrocie Rafała, który nie miał ochoty na normalny obiad, dlatego gulasz z łopatki zjedliśmy z chlebem. (Na zdjęciu widoczna moja porcja.)

Po obiedzie poszłam z Puszkiem na drugi spacer. 1,53 km w niecałe 24 minuty.

Po spacerze wróciłam do obowiązków. Wstawiłam trzecie pranie, powiesiłam drugie i ruszyliśmy z Rafałem na zakupy. Niestety w sklepie Endomondo nie działało tak jak powinno i traciło kontakt z GPSem. Odnotowało tylko 1,11 km, a było zdecydowanie więcej. Ale mówi się trudno.

Po zakupach z trudem władowałam wszystko do lodówki i zamrażalnika. Mamy zdecydowanie za mała lodówkę! Zakupy robimy raz na tydzień, czasami nawet raz na dwa tygodnie więc nie było łatwo. Marzy nam się taka duża, dwudrzwiowa. Może kiedyś...

Wieczorem jechaliśmy do moich rodziców, bo w niedzielę chcieliśmy jechać nad morze, a Puszek miał zostać z dziadkami. Spakowaliśmy manatki i pojechaliśmy do mojego domu rodzinnego. Pies szczęśliwy wpadł do domu i przeżył niemiłą niespodziankę, bo dziadków nie było. Chodził od pokoju do pokoju i dosłownie ich szukał cichutko popiskując. 

Za to sąsiadka przyszła się z nim przywitać i trochę pomiziać. Zachwycała się jaki to Puszek jest grzeczny, bo wcale go nie słychać. Myślała, że przyjechaliśmy sami i bardzo się zdziwiła jak zobaczyła psa na balkonie. 

Wieczorem zrobiliśmy sobie mały spacer po moim osiedlu. 1,3 km w 46 minut. 

Puszek się wychasał w psim parku choć do dwóch nieco większych od niego psów podchodził z dużą dozą ostrożności. Jak pies jest mniejszy, to nie ma problemu. Lata jak dziki, skacze i się cieszy. A jak pies jest większy, to jest odważny albo przez płot, albo na smyczy. Jak ma biegać luzem, to chowa się za nasze nogi. Ale w końcu nabrał trochę śmiałości i się wybiegał.

Po powrocie ze spaceru Rafał postanowił zrobić kolację. Domowe hot dogi. Może jedzenie nienajzdrowsze, ale jak ukochany facet przyrządzi, to musi smakować. (Na zdjęciu widoczna moja porcja, ale jednego zostawiłam, bo już byłam pełna.)

Po jedzeniu zaczął się nasz koszmar. Puszek podszedł do mnie że smutnym spojrzeniem i zauważyłam, że ma całą mordkę spuchniętą. Nos wielkości ziemniaka i całe oczy załzawione. Do tego ciężko oddychał i było widać, że cierpi. Wystraszyłam się nie na żarty. Podejrzewałam, że coś go ukąsiło i bałam się, że zacznie się dusić więc szybko w Internecie poszukałam, który weterynarz działa całodobowo i ruszyliśmy do kliniki. Było jakoś po 23. W klinice pani doktor była zajęta i musieliśmy czekać. Puszkowi bardzo się to nie spodobało, bo w nocy uaktywnia mu się tryb pilnowania terenu i reaguje na każde puknięcie więc był niespokojny. 

Mieliśmy już wchodzić do gabinetu, gdy do kliniki wpadła rozchisteryzowana babka, a za nią mąż z na wpół przytomnym owczarkiem na rękach. Pies od kilku dni nie chciał jeść ani pić, przestał chodzić. Nagły przypadek. Musieliśmy czekać. I tak zeszły nam dwie godziny, a psu zeszła opuchlizna i zaczął normalnie oddychać. Stwierdziliśmy, że nie ma co męczyć i nas i psa. Wróciliśmy do domu, wywołując wielką radość u Puszka, bo czekali już na niego dziadkowie. 

Ale to nie koniec tej historii, jednak ciąg dalszy nastąpi jutro, bo pewnie nikt do końca nie dobrnął.

7 lipca 2018 , Komentarze (8)

O tym jak wygląda moje życie, pisałam ostatnio. Teraz czas wyjaśnić dlaczego jestem gruba. Nadwagę miałam od dziecka. Jestem jedyną córką moich rodziców. Mam co prawda przyrodnich braci, ale wychowywałam się sama. Dlatego byłam rozpieszczana jedzeniem. Słodycze, chipsy, słodkie napoje, lody. Do dziś mi to zostało, że śniadanie, obiad czy kolacja nie są dla mnie tak ważne jak małe słodkie co nieco. 

Do tego ciągle chorowałam. Non stop leki, antybiotyki. Dwa tygodnie zwolnienia, tydzień do szkoły, dwa tygodnie zwolnienia, tydzień do szkoły. I tak w kółko. Jednak zawsze byłam żywym dzieckiem. Tańczyłam od 6 roku życia. Skończyłam dopiero jak poznałam Rafała czyli kilka miesięcy temu. Zaczynałam od disco dance, później był hip hop, taniec towarzyski, a teraz jak jestem dorosła moją pasją był twerk, latino i Zumba Fitness. Miałam też kilkuletni epizod z siłownią i fitnessem. 

Mimo swojej wagi zostałam nawet Instruktorką Zumba Fitness. Kochałam to. Pokazy, występy na scenie, to było coś co mnie nakręcało. Na sali spędzałam 3-4 godziny dziennie. 6-7 dni w tygodniu, a mimo to waga utrzymywała się w okolicach 100 kg. Najniższa waga jaką osiągnęłam za pomocą siłowni i diety wysokobiałkowej to coś koło 80 kg.

Próbowałam wszystkiego. Wykupowałam diety z Internetu, m.in. stąd - efektów brak. Byłam też na cateringu dietetycznym. Podobało mi się, że jedzonko przywożą mi do domu. Było to bardzo wygodne, ale w 4 miesiące przytyłam 7 kg i zrezygnowałam. Na jakiś czas odstawiłam gluten. Miałam treningi personalne, dietetyka. I nic. Jestem już czasem zrezygnowana, ale próbuję zmienić swoje życie, bo mam cudownego partnera, który mógłby mieć każdą. Przystojny, fajnie zbudowany, bo biega i w piwnicy sobie boksuje, ma trochę oleju w głowie. Czasami zastanawiam się dlaczego ze mną jest. Chyba naprawdę mnie kocha.

Aktualnie ważę 111 kg przy wzroście 168 cm, w wieku 27 lat. Młodość ma się jedną dlatego biorę się w garść. A jest ze mną źle. Szybko się męczę, sapię przy spacerze pod górę,  w nocy chrapię, a rano budzę się z bólem całego ciała. Muszę się rozchodzić, bo  inaczej się czuję jakby mięśnie mi zanikały. 

Na początek odstawiam słodycze, słone przekąski i słodkie napoje. Za ruch muszą mi wystarczyć spacery z psem. To jest plan na najbliższy tydzień. Zaczynam od dzisiaj. 

Trzymajcie kciuki!

4 lipca 2018 , Komentarze (2)

To co wydarzyło w moim życiu, nawet ciężko opisać. Wszystko z sielanki zamieniło się w piekło i nie potrafię sobie z tym poradzić. 

A było to tak... 

28 października 2017 r. po zaledwie trzech dniach pisania na sympatia.pl, spotkałam się z Rafałem. Udało nam się! Poznaliśmy się w sieci i jakoś przenieśliśmy tą znajomość do realnego świata. Z racji mojej tuszy nie wierzyłam, że się uda. Myślałam, że Rafał ucieknie na mój widok, gdzie pieprz rośnie. Ale jednak zakochaliśmy się w sobie i bardzo szybko razem zamieszkaliśmy. Moje życie stanęło na głowie, bo do tej pory nie wiedziałam, co to obowiązki domowe. Chodziłam do pracy, jadłam, spałam, zumbowałam, gdyż byłam instruktorką Zumba Fitness, wokół tego kręcił się mój świat. I nagle to się zmieniło. To ja zostałam kurą domową i to na mojej głowie był cały dom. I bardzo mi się to spodobało. Byłam szczęśliwa, nikt nie mówił mi co mam robić, uczyłam się gotować, byłam sobie sterem i okrętem. Zdawało się, że nic nie zakłóci tej sielanki więc postanowiliśmy przygarnąć psiaka. Zdecydowaliśmy się na mastifa tybetańskiego i jechaliśmy po niego aż do Warszawy. Trafił do nas 21 kwietnia 2018 r. jako dwumiesięczny pluszak, ale nie wszyscy go pokochali. Tomek (brat Rafała) stwierdził, że pies ma zniknąć, bo to agresywna rasa. Nabuntował też teściową i stanęliśmy pod ścianą. Niby mieszkamy sami, ale podwórko dzielimy z teściową i ze szwagrem więc musieliśmy się liczyć z ich zdaniem. Choć teściowa początkowo na psa się zgodziła i dopiero pod wpływem Tomka zmieniła zdanie. Bo gdzieś tam w Internecie jest jeden artykuł, że dwa albo trzy psy tej rasy, uciekły z hodowli i dotkliwie pogryzły dziecko. Tłumaczenie, że nawet york może zgłupieć i być agresywny, bo to wina właścicieli i złego wychowania, nic nie dawały.

Nie chciałam oddawać psa, bo nic złego nie zrobił, nic nie narozrabiał, a miał zostać ukarany. Ale nie chciałam też awantur. Dlatego brałam pod uwagę dwie opcje. Albo go z bólem serca odwieziemy spowrotem, póki jeszcze się do nas nie przyzwyczaił; albo wyprowadzam się razem z psem i wracam do rodziców. Prawdę mówiąc, nawet nie brałam pod uwagę, że Rafał odejdzie z domu razem ze mną, ale tak się stało. Oboje spakowaliśmy swoje rzeczy i wprowadziliśmy się do moich rodziców, myśląc co dalej. Pies to żywe stworzenie, które ma uczucia i nie można go dawać z rąk do rąk jak pluszowego misia. Dlatego postanowiliśmy, że pies zostaje, a my, by mieć nieco prywatności, wyremontujemy sobie piwnicę i tam się wprowadzimy. W międzyczasie moja szanowna teściowa, gadała Rafałowi, że go zmieniłam, że jestem dziewuchą co go buntuje i wieszała na mnie wszystkie psy. Tak też Rafał nie wytrzymał i wygarnął jej wszystko co leżało mu na sercu. Że ciągle mi wypomina tuszę; że ciągle do nas dzwoni z pytaniem co robimy nie patrząc na to czy jest 15:00, 21:00 czy 1:00 w nocy; to, że to on jej pomagał przy dziadkach, a ona tego nie docenia i faworyzuje Tomka; to, że ma taki syf w domu, że jak przyjechała jej siostra z drugiego końca Polski, to jej nawet do domu nie wpuściła i to my musieliśmy ją gościć; to, że w ostatnich dniach naszego mieszkania z łaską odpowiadała na moje "dzień dobry"; to, że nie pozwoliła zabrać z ogrodu starych desek, które leżą już przed domem X lat, a z których Rafał chciał zrobić budę dla psa; to, że mimo naszej wyprowadzki, nie pozwala nam wynająć dołu domu, a Tomek górę może. I wygarnął jeszcze wiele innych spraw, ale długo by pisać. Powiedział też, że nic od niej już nie chce i ma nie zapomnieć go wydziedziczyć.

I po tej rozmowie sytuacja była w miarę jasna. Rodzina skłócona, foch z przytupem, a ja to ta najgorsza. Dlatego zaczęliśmy robić demolkę w piwnicy i oglądać materiały budowlane by jakoś się urządzić. Miałam jednak straszne wyrzuty sumienia, że przeze mnie Rafał wyląduje w piwnicy, ale na tamtą chwilę nie było innego wyjścia. Rozważaliśmy nawet kupno nieruchomości. Byłam pytać w banku o moją zdolność kredytową, ale nieruchomości w Bydgoszczy są bardzo drogie. Nie mam nawet takiej zdolności kredytowej. Ale w okolicznych miejscowościach jest zdecydowanie taniej, nawet jeden dom mieliśmy na oku, ale ktoś nas wyprzedził. W związku z psem, mieszkania w bloku, które są sporo tańsze, zwyczajnie odpadają, a domy mają swoją cenę. Poza tym nie chcę mieszkać z dala od mojego miasta. Dla osoby takiej jak ja, bez prawka, to duży problem, bo jak tu wrócić z pracy do domu? A autem jeździć nie lubię i się boję. Próbowałam i wiem, że nie każdy jest do tego stworzony. 

Znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Niemalże każdego wieczoru zalewałam się łzami, bo już nie wiedziałam co mam robić. Rafał się o mnie martwił, widziałam to, ale większość dnia spędzał w pracy i nie wiedział tak naprawdę w jakiej jestem sytuacji. Rodzice ciągle mi marudzili, że Rafał nic w domu nie robi, że ciągle nie ma czasu, ale kuźwa on pracuje od 8:00 do 18:00. Czasami i dłużej. Nic dziwnego, że jest zmęczony. Więc pojawiły się ze strony rodziców teorie, że na pewno mnie zdradza. Do tego ciągle robili mi wyrzuty, że pies jest na ich głowie, że nigdzie razem wyjść nie mogą, a prawda jest taka, że ten pies śpi 20 godzin na dobę. Nawet jak zostawał sam, to nie robił żadnych szkód, niczego nie pogryzł. Więc jak szli na zakupy, to ten pies nawet nie zauważyłby ich nieobecności. Poza tym czepiali się o bałagan, mycie naczyń, pranie. Jadłam obiad, to wiadomo, że umyję dopiero jak zjem, ale mama widząc garnek w zlewie dostawała furii i robiła mi awanturę jak jadłam, czemu to nie pomyte. Albo pranie. Logiczne, że jak powiesiłam je przed pracą, to zdejmę dopiero jak z niej wrócę. Ale oczywiście wracałam z pracy, a pranie zdjęte i pretensje, że robią wszystko za mnie. A jak się udawało i chodziłam jak w szwajcarskim zegarku, to robili mi awantury, że zostałam kurą domową i się wykończę, bo Rafał, w ich ocenie, mi nie pomaga. Sytuacja się nasilała każdego wieczoru, bo moi rodzice lubią zajrzeć do kieliszka, a jak wypiją, to żadne logiczne argumenty do nich nie przemawiają.

Byłam tym zmęczona. Wstawanie w nocy też nie pomagało. Pies młodziutki więc w nocy mnie budził na siusiu. Niewyspanie, obowiązki i ciągłe awantury. Potrafiłam płakać z byle powodu. Nawet jak coś mi spadło. Z Rafałem nie mieliśmy za grosz prywatności, bo w moim domu rodzinnym są pokoje przejściowe i by iść do łazienki, to trzeba przejść przez pokój rodziców, a by wejść do kuchni, to trzeba przejść przez mój. Był taki moment, że nie pamiętałam kiedy się ostatni raz kochaliśmy, bo moja pamięć tak daleko nie sięgała. Bałam się, że nasz związek na tym ucierpi. Miałam takie momenty, że chciałam cofnąć czas. 

Brałam już wszystkie opcje pod uwagę. Myślałam nawet o tym by się rozstać z Rafałem, bo nie chciałam by żył w takich warunkach jak piwnica. Myśl o oddaniu psa też co jakiś czas się przewijała. I nagle, teoretycznie, pojawiło się wyjście z sytuacji. Mama Rafała powiedziała, że mamy wrócić. Z psem. Ja jednak bardzo nie chciałam wracać. Bo to żadna frajda czuć się jak intruz. Pies po raz kolejny miał mieć stres związany z przeprowadzką. I nie ukrywam, że bałam się i nadal się boję, że Tomek coś zrobi psu, bo to on go najbardziej nie chce. Poza tym zrobiliśmy rozpierduchę w piwnicy u rodziców i mieliśmy to tak zostawić. Nie widziałam tego. Już sama nie wiedziałam czego chcę. Przyszedł nawet czas, kiedy nie miałam siły by żyć. I pewnie jakby nie Rafał to ciężko by było. Ale zgodziłam się, wróciliśmy.

Nie jest różowo, ale o tym wkrótce. I właśnie o tym będzie ten pamiętnik. O moim zakręconym życiu i o zmaganiach z nadprogramowymi kilogramami.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.