Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem zwyczajnym człowiekiem, który próbuje sobie radzić w tym smutnym świecie. Staram się trzymać swoich marzeń i nigdy nie poddawać. Nie lubię zmian, ale jak na ironię mam niezłe zdolności adaptacyjne.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 24595
Komentarzy: 437
Założony: 16 maja 2021
Ostatni wpis: 10 sierpnia 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Blue_Fairy

kobieta, 34 lat, Szczecin

180 cm, 134.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 kwietnia 2022 , Komentarze (20)

Pieniądze nadal się nie znalazły. Dziś przeszukaliśmy każdy kąt u dziadka, nawet te najmniej oczywiste zakamarki jak buty. I nic, zero efektów. 

Padl pomysł, by spróbować dowiedzieć się, kto w ogóle odebrał dziadkową emeryturę, którą zawsze dostarcza listonosz (przy okazji dowiedziałam się, że dziadek jednak konta w banku nie ma) - ale podobno są z tym jakieś problemy. Pojawiła się nawet deklaracja, że będzie wzywana policja. Nie wiem jak mieliby pomóc, ale mnie ta sytuacja psychicznie wykańcza 😟 Dziadek też nie pomagał - najpierw sam prosił, żeby poszukać, bo "może się znajdzie", a chwilę potem przez zaciśnięte zęby wyzywał mnie od pop*erdolonych p*zd, bo grzebię mu w rzeczach. 

Jestem tym wykończona. Za dużo rzeczy nakłada się na siebie, nie daję sobie rady. Czuję się zaszczuta, jak w jakiejś pułapce - a to przecież teoretycznie jest mój dom rodzinny i moja rodzina... 😟 Nie wiem już co mogę zrobić. Jutro idę z rana obejrzeć pokój, który kilka dni temu wyhaczyłam chyba na olx. Ale nie wiem czy wyprowadzka w takim momencie to dobry pomysł. Ale... Naprawdę boję się, że albo stąd ucieknę i się całkowicie odetnę od rodziny, albo zrobię sobie krzywdę. I szczerze mówiąc, ten pomysł przestaje mnie przerażać.

13 kwietnia 2022 , Komentarze (29)

Praca leży na ulicy.

Pracy jest więcej niż ludzi chętnych do niej.

Ręka w górę, kto słyszał te bzdury chociaż raz w swoim życiu. Ja na pewno, często. A ten wpis jest wyrazem mojej wściekłości, żalu i frustracji. Pod ostatnim czy przedostatnim poście w pamiętniku parę osób starali się mnie podtrzymać na duchu, by nie łamać się w obliczu problemu ze znalezieniem zatrudnienia. I ja próbowałam być dzielna i wytrwała, bo cholernie zależy mi, by mieć źródło, chociaż dorywcze, jakiegoś dochodu. Cokolwiek. Ale dzisiaj coś kolejny raz we mnie pękło. Wczoraj czy przedwczoraj wysłałam dokumenty aplikacyjne do Deichmanna, na stanowisko sprzedawcy. Byłam dobrej myśli - miałam starannie przygotowane CV i, co najważniejsze, doświadczenie tak upragnione przez pracodawców. Jako sprzedawca czy sprzedawca-kasjer pracowałam przez większość swojego dorosłego życia. Brałam udział w licznych wolontariatach zakładających kontakt z obcymi ludźmi, no i teraz moje studia - dzięki nim i zajęciom praktycznym oraz praktykom miałam i dalej mam wiele okazji, by doskonalić się w ogarnianiu zdolności interpersonalnych. Nawet w rubryce "powiedz nam o swoim doświadczeniu, predyspozycjach" gładko przedstawiłam swoją kandydaturę z, co mi się zdarza rzadko, poczuciem bezpieczeństwa i pewności. Bo w końcu nie jestem swiezynką jeśli chodzi o pracę tego typu i zwyczajnie wiedziałam, że bym się sprawdziła.

I dziś dostałam wiadomość, że mogę ich cmoknąć w zadek. Patrzyłam na maila od nich dłuższą chwilę z niedowierzaniem, nie wiedząc co zrobić. Opanowała mnie taka niemoc, że przez dłuższy moment oprócz gapienia się i oddychania nie byłam zdolna do czegokolwiek innego. Przez myśli mi przemknęły te tony wysłanych CV i listów motywacyjnych, niezliczone odrzucanie moich kandydatur i jedna wielka, cholerna pustka w miejscu, gdzie powinna być odpowiedź na pytanie: "co jest ze mną nie tak? Jak mam zdobyć jakąkolwiek pracę? Co o tym decyduje - ślepy fart?"

Teraz jestem po prostu wściekle rozżalona. 

11 kwietnia 2022 , Komentarze (9)

Sytuacji z wczoraj ciąg dalszy. Po pierwsze, dostałam pierwszą odpowiedź na wysłane CV. Praca na kasie, z fajnym, elastycznym grafikiem i niezgorszymi zarobkami. Moja kandydatura została odrzucona. Może źle to o mnie świadczyć, ale ta wiadomość do reszty mnie dobiła - mam doświadczenia w pracy z klientem, na kasie swego czasu dorabiałam kilka lat. Więc jakich ja wymagań mogę nie spełniać...? I poryczałam się. Po prostu. 

Rozmawialam też z dziadkiem. Żeby jakoś wyjaśnić to wszystko i przekonać go, że jeśli schował swoją "zaginioną" emeryturę gdzieś w pizdu, to okej, nie ma problemu - tylko żeby potwierdził, że tak jest. Odpowiedziała mi cisza. Patrzył tylko w milczeniu... I tyle. Zero szans na dogadanie się. Zaczyna mnie to już wszystko przytłaczać. Teraz siedzę i znowu płaczę. Nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Nie jestem idealna, popełniam błędy, ale staram się - opiekuję się dziadkiem, kotem, domem. Daję z siebie ile potrafię. Gdy ojciec miewa doła, pocieszam i słucham. A mnie... Kto wysłucha? Kto przytuli, pocieszy i pomoże? Nikt. I teraz jeszcze to.

10 kwietnia 2022 , Komentarze (11)

Zrobiłam sobie przerwę od tego pamiętnika na kilka ładnych miesięcy. Rany, prawie pół roku. Udzielałam się trochę na forach, nieco mniej w cudzych dziennikach. A w życiu trochę się działo... Studia w toku, poznałam paru fajnych ludzi. Niby ok... Ale dzisiejszy dzień zakończył się czymś, czego nie potrafię oddać słowami. I nie wiem co powinnam czuć. Najpierw było poczucie krzywdy, ogromny żal, wściekłość i bezsilność. A teraz...? Teraz nie czuję nic i to jest cholernie dziwne. O co chodzi...

Jak wiecie, mieszkam od jakiegoś czasu z ojcem. Przez większość czasu relacja układała się źle - i opierała się o kompletny brak szacunku z jego strony. Ale jakoś się trzymałam, bo mimo moich (nie wiem, może za słabo się starałam i jestem pierdołą? Może.) wysiłków, nie umiałam znaleźć pracy pozwalającej się w pełni samodzielnie utrzymać, którą dodatkowo mogłabym łączyć z wymagającymi studiami. I zwyczajnie przerażała mnie perspektywa, by znowu się wyprowadzić i tułać od stancji do stancji... Bo ile można? Byłam tym bardzo zmęczona.

Żyłam tak sobie z myślą, że jeszcze trochę, jeszcze następny rok i po skończeniu studiów znajdę pracę w zawodzie, i po prostu się wyprowadzę. Ale... Chyba nie mam tyle czasu.

Powiem tyle - dziś chyba przegrałam w jakiś sposób.

Spróbuję opisać sytuację krótko. Oprócz mnie i ojca w mieszkaniu jest z nami także jego ojciec, a mój dziadek. Dziadek, jak to osoby w jego wieku, ma emeryturę, którą listonosz przynosi na początku każdego miesiąca. Zawsze jakąś jej część oddaje synowi - wiadomo, na rachunki czy wydatki związane stricte z nim, jak choćby różne leki. W tym miesiącu było tak samo, no ale... Ale dziś okazało się, że emerytura zniknęła, oprócz tej oddawanej części. I mój ojciec - mój własny, rodziny ojciec - rycząc i przeklinając, oskarżył mnie o kradzież. I ostrzegł, że jeśli pieniądze nie wrócą do końca przyszłego tygodnia, mam, cytuję "wypierdalać, bo on nie pozwoli się okradać". 

Nie wzięłam tych pieniędzy - ani teraz, ani nigdy. Rozwiązania widzę trzy - albo zabrała je "koleżanka" ojca (oprócz naszej trójki tylko ona regularnie odwiedza to mieszkanie), albo dziadek schował większość emerytury, żeby się po prostu nie dzielić, albo schował gdzieś u siebie (ma własny pokój oczywiście) i zapomniał, gdzie. Bez względu na to co naprawdę zaszło wiem, że moje zdanie jest gówno warte i jestem na straconej pozycji. 

Nie wiem... Nie wiem jak mam się z tym czuć. Nie zrobiłam nic złego. Tylko co z tego? Nie ma znaczenia co robimy, ale co o nas myślą inni. A "inni" (czyt. mój ojciec) uważają mnie za złodziejkę. Na razie wysłałam kilka CV i wciąż wysyłam, odpowiedziałam na parę ogłoszeń o wynajem pokoju i kawalerki. Muszę działać, ale fakt, że zostaję z niczym i nawet nie z własnej cholernej winy po prostu boli.

19 listopada 2021 , Komentarze (35)

Jestem załamana. Wagowo jest lepiej niż mogłabym się spodziewać, na studiach jakoś sobie radzę i nawet wpadło parę pozauczelnianych, rozwojowych projektów. I z kasą nieco fajniej niż dotychczas.

Ale rodzinnie... Nie wiem co robić. Nie wiem co myśleć. 

Moja mama umarła prawie półtora roku temu. Tak po prostu, niespodziewanie. Cała rodzina i wszyscy znajomi skupili swoje współczucie na ojcu. Bo na pewno jest mu ciężej, niż mi. Na pewno przeżywa bardziej. Od momentu otrzymania ze szpitala wiadomości o zgonie mamy do kilku miesięcy potem wszystko skupiało się na ojcu. Ze mną nikt nie rozmawiał. O mnie nikt się nie pytał. Jak się trzymasz? Jak sobie radzisz? Masz z kim pogadać? Nie usłyszałam w zasadzie ani razu.

Niedługo potem, bo ile minęło? Miesiąc, może dwa, dowiedziałam się, że ojciec ma romans. I nie jest wykluczone, że miał go za życia mamy. Ukrywa to przed wszystkimi, najbardziej przede mną i nie wie, że ja wiem. Nigdy nie mieliśmy fantastycznych relacji, ale nie były też całkiem złe. Po śmierci mamy i wraz z rozkwitem jego "nowej znajomości" zmienił się jednak na gorsze. Zaczął więcej pić, częściej się awanturować. Przy każdej okazji udowadniać, że jestem gówno warta. Nie zauważał tego, mimo że próbowałam rozmawiać. Nie przeprosił ani razu. A wszyscy skakali dookoła niego. Wciąż i wciąż.

Jego kochanka, niegdyś wspólna znajoma jego i paru innych ludzi, jest z jakiegoś patologicznego środowiska. Przez nią ojciec stacza się coraz bardziej, a jednocześnie - jest na każde jej zawołanie. Ona zadzwoni, a on, jeśli nie jest w pracy, do niej biegnie. Pozostaje z nią w jakimś dziwnym, toksycznym układzie; nieustannie słyszę jak się kłócą przez telefon i już z samych tych rozmów zdołałam wywnioskować to i owo. M.in, że mój ojciec prawdopodobnie nie jest jej jedynym facetem. Zresztą - ona sama ma trójkę nieślubnych dzieci, cholera wie z kim. 

Ma też podejrzanych znajomych, których raz przyprowadziła pod naszą bramę. Poszarpali się z ojcem, były krzyki, awantura. Niemal wzywano policję.

A jednak ojciec pogrąża się w tej znajomości. Zdanie swojej kochanicy zawsze stawia ponad mnie. Jest dla niego ważniejsza niż ja, niż cokolwiek innego. Chociaż ona go niszczy, on trwa w tej patologicznej relacji. A mi jest cholernie z tym wszystkim niedobrze. Mam ochotę wyć, bo ledwie mama umarła, ojciec znalazł jej zastępstwo. A może i wcześniej się w to zaangażował? Chce mi się płakać, bo mój poukładany ojciec, moja jedyna rodzina i ostatnie źródło poczucia bezpieczeństwa zabrnął w patologiczny, toksyczny romans z tą babą. Coraz mocniej chcę zniknąć, bo nie ma już nikogo, kogo mogłabym obchodzić.

3 lipca 2021 , Komentarze (13)

Waga na dziś: 142.5 kg

Jeszcze trochę i będzie 130+. Nadal za dużo, ale mniej niż na początku i coraz bliżej celu. Gdy dziś stawałam na wadze, najpierw zbladłam, pomyślałam sobie "jakim cudem?!" - ponieważ na wyświetlaczu ujrzałam 147 z kawałkiem... No jak się chwilę potem okazało, siódemka była tak naprawdę dwójką, a ważenie się w półmroku nie jest dobrym pomysłem 😅

Wydaje się, że obsesja, by każdego dnia (a nawet kilka razy dziennie) się ważyć pierzchła już jakiś czas temu. Zastanawiałam się nawet czy nie zrobić tego dopiero za tydzień. Ale stwierdziłam, że nie będę tchórzyć i wezmę wynik na klatę. No i wzięłam - z czego jestem zadowolona.

Staram się pić więcej wody (z cytryną, bo tak łatwiej wchodzi), co wobec aktualnych upałów nie jest wielkim wyzwaniem. Nie przekraczam limitu kalorii, a nawet wydaje mi się, że zeszłam trochę niżej. Jako że obecny wydawał mi się trochę za mały, za zgodą pani dietetyk z Vitalii ustawiłam sobie nowy; od przyszłego tygodnia będę więc spożywać ok. 2700 kCal.

W czwartek miałam niezamierzoną głodówkę - śniadania praktycznie nie tknęłam przez stres, potem na dwanaście godzin byłam wyłączona z "obiegu", że tak powiem, a po powrocie do domu byłam tak śpiąca, zmęczona i lekko zemdlona, że jedyne o czym myślałam, to sen. I jak padłam, tak spałam kolejne niemal 12 godzin. I w piątek już jadłam normalnie, zaczynając od niesamowicie przepysznej sałatki - z sałatą, tuńczykiem, pomidorami koktajlowymi, jajkiem gotowanym... I chyba, ale to CHYBA, czymś jeszcze. 

A tymczasem uciekam, kawa czeka. Miłego weekendu wszystkim 🤞

27 czerwca 2021 , Komentarze (10)

Wiecie, co jest dobre w porażkach? Są bezpieczne. Gdyby mogły być ludźmi, wyglądałyby jak pulchna kobieta w pewnym wieku, która poklepywałaby nas po głowie nawet - lub raczej zwłaszcza - wtedy, gdy coś by nam nie wychodziło. Bądź w momencie, w którym rezygnowalibyśmy z próby. I to poczucie bezpieczeństwa czasem jest tak kuszące, że aż zgubne. Sami tworzymy sobie okoliczności, które później mogłyby nas usprawiedliwiać. Widziałam to już - czy chodzi o dietę, czy o sprawy pozadietowe. Przed nami piętrzą się przeszkody, wizja przegranej zdaje się aż nazbyt realna. I czasem odpuszczamy... Choć nie do końca świadomie. Niby podejmujemy się zadania, niby próbujemy, ale zostawiamy sobie furtkę - np. będąc na diecie pomijamy najważniejsze jej reguły; ucząc się do egzaminu robimy więcej przerw niż to konieczne; starając się o awans tak naprawdę... Nie staramy się. 

Wiecie, jest to coś, co zauważyłam już wcześniej - trochę u innych, ale często u siebie, w różnych dziedzinach. Ta niechęć do ryzyka, do DZIAŁANIA. Przyszło z czasem i długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego? Zresztą nadal nie jestem całkiem pewna. Potem w internecie natknęłam się przypadkiem na serię filmików (wiecie, z rodzaju tych "coachingowych" 🙄) o osiąganiu celu. Bij zabij, nie pamiętam już nazwy serii ani autora, ale zapadło mi w pamięć, że na jednym z nich porusza się tę kwestię, o której mówiłam. O tym, jak człowiek  samemu sobie podkłada  świnie. I ręką na sercu, każde słowo jakby było o mnie. 

I tak sobie teraz, już w kontekście ww. tematu i diety, myślę - jakieś trzy... Cztery? Lata temu też korzystałam z Vitalii, o czym chyba wcześniej w pamiętniku wspominałam. Tylko że podejście miałam wtedy inne. Posiłki, choćby i najbardziej wymyślne jak na mój gust szykowałam bez szemrania i jęczenia, że mi się nie chce. A miałam wtedy pracę na cały etat i hobby, które zajmowało sporo czasu poza nią. Generalnie wtedy choć jako mi się starać, tak ogólnie. I pichciłam sobie co tylko było wymagane, nie sprawdzałam gorączkowo każdej kalorii w Fitatu, nie szukałam wymówek, nie pomijałam posiłków na rzecz własnej tyleż radosnej, co wątpliwej jakościowo twórczości. Nawet więcej się ruszałam. Jakaś zumba z YouTube, spacery po parku, rower. I wiecie co? To działało. Jak mówiłam, zrzuciłam mniej więcej 15 kg. 

To czemu potem, gdy jakiś czas później znowu próbowałam wejść na redukcję, byłam wyprana z chęci działania i niemal obsesyjnie kontrolowałam każdą kalorię, a przy tym nie mogłam się zmusić do ruchu i wykrzesać z siebie tej iskry? Pytanie na razie pozostaje bez jasnej odpowiedzi. Ale chęć, ten zryw do czegokolwiek zniknął - czy chodzi o dietowanie, pracę, naukę czy nawet pisanie (moja najwieksza pasją niegdyś).

Wzięło mnie dziś na refleksje i chciałam się nimi z wami podzielić. Może ktoś zauważył u siebie podobny mechanizm...

22 czerwca 2021 , Komentarze (9)

Waga na dziś - 144 kg. I jak w tytule - a było tak pięknie... Delikatna tendencja spadkowa. 19 czerwca: 143.5 

20 czerwca: 143.1

21 czerwca: 143

No i magia - ten kilogram na plus wyskoczył jak królik z kapelusza, mrugając jeszcze w przelocie złośliwie jednym kaprawym okiem. Dla pewności stanęłam na wadze numer dwa - ten sam wynik, nie ma więc mowy o jakiejś pomyłce. Po chwilowej konsternacji przyszła więc chwila na zastanowienie.

Czy podjadałam między posiłkami? - Nie.

Czy trzymałam się czterech posiłków dziennie? - czasami. Czasem były tylko trzy.

Trzymalam się z daleka od chipsów? - Raz czy dwa, nie.

Liczyłam kalorie? - Nie bardzo, od paru dni wszystko szło na oko...

Ruszałam się? - Średnio, raz tylko zdarzyło mi się wyjść na krótki spacer.

Trzymalam się diety Vitalii? - Praktycznie nie, przyznaję. Była samowolka i radosna kulinarna twórczość.

Czyli słabo, znowu. Zastanawiam się czyja to wina - mojego ogromnego lenistwa? Czy podświadomego sabotowania wysiłków? Pewnie po trosze jednego i drugiego. Wygodnie jest bowiem nie ryzykować porażki i stworzyć sobie warunki, na które można zrzucić winę za niepowodzenia. Jak teraz.

Czuję się z tym wszystkim źle i nie zamierzam dłużej tolerować własnej słabości. Za chwilę ruszam na zakupy - w koszyku wylądują tylko i wyłącznie produkty z diety Vitalii. Na wszelki wypadek zrobię też (w końcu) badania w stronę insulinoodporności. Do dietetyka też. już napisałam. Tydzień - dwa "reżimu" i zobaczymy co z tego wyjdzie. Jeśli będzie szło bardzo średnio, a badania na glukozę i insulinę niczego nadzwyczajnego nie pokażą, może być też to, o czym pani dietetyk wspominała mi wcześniej - brak (wystarczającego deficytu). A na razie, zobaczymy...

Już raz byłam na diecie Vitalii i udało mi się na niej schudnąć około 15 kg. Zanim wróciłam do starych nawyków. Tylko że wtedy ruszałam się więcej, ważyłam mniej i trzymałam się jadłospisu...

11 czerwca 2021 , Komentarze (22)

Dzisiaj postanowiłam stanąć na wadze i nie czekać do jutra. I to co zobaczyłam, bardzo mnie zmartwiło. O ile tydzień temu był całkiem fajny spadek, o tyle dzisiaj wróciłam do punktu wyjścia. W tamtym momencie ogarnęły mnie najgorsze myśli i nie wiedziałam co poszło nie tak. Ostatecznie jednak skonsultowałam ten stan rzeczy z dietetykiem z Vitalii i zrobiłam dietetyczny rachunek sumienia, żeby przed samą sobą spróbować określić błędy.

Co nawaliło?

  • bardzo nieregularne pory i ilości posiłków - nie potrafiłam się zmusić, żeby jeść o stałych porach; poza tym raz jadłam 4 posiłki, raz 3
  • zamiana posiłków z jadłospisu Vitalii na inne, ale wciąż w obrębie bilansu kalorycznego
  • praktycznie brak ruchu

Co idzie dobrze?

  • picie wody w ilości przynajmniej zbliżonej do tej wymaganej
  • niepodjadanie i trzymanie się bilansu kalorycznego

Plan na razie jest taki, że będę co drugi dzień chodzić na godzinne spacery, przez ten tydzień kaloryczność zostaje utrzymana na aktualnym poziomie, będę jeść co 3-4 godziny i pilnować, żeby ostatni posiłek był ok. 3 godziny przed pójściem spać.

Ten tydzień generalnie nie należał do udanych pod wieloma względami, nie tylko wagowymi. Każdego dnia dociera do mnie, kim jestem - osobą niewidzialną na co dzień, która jest dostrzegana tylko wtedy, gdy trzeba na kimś wyładować frustrację. Osobą, której się nie słucha, nie szanuje. Zapchajdziurą dobrą, gdy nie ma z kim innym spędzić czasu, kogo można zawsze wystawić do wiatru i zapominaną natychmiast, kiedy tylko pojawi się ktoś fajniejszy. Coraz mocniej do mnie dociera, że na całym świecie nie ma ani jednego człowieka, dla którego jestem ważna. Że jestem tylko przeszkodą. Że nieważne co zrobię, nigdy nie będę dość dobra, ani dla znajomych, ani dla rodziny. I im dłużej się nad sobą zastanawiam, tym coraz bardziej dochodzę do wniosku, że nie mam swojego miejsca ani celu na świecie. Gdybym zniknęła, nikt by i tak nie zauważył. I tak całe życie. 

5 czerwca 2021 , Komentarze (18)

Jakkolwiek tytuł może brzmieć jednoznacznie - nie chodzi o faceta 😁 Mając więcej czasu wolnego, zaczęłam szukać na Netflixie czegoś, czego jeszcze nie widziałam. I tym sposobem odkryłam... Seriale z Korei Południowej. Pomysłowe fabuły, świetne aktorstwo, niesamowicie ciekawe postacie - byłam w szoku, gdy odkryłam jak różnorodny i bogaty jest to świat. Już teraz mam kilka ulubionych tytułów.

Jeśli chodzi o sprawy wagowe, to powoli do przodu. Początkowo wybrałam dietę Vitalii w wersji wegetariańskiej, ale zupełnie mi nie podeszła, zmieniłam więc plan i od przyszłego tygodnia będę korzystać z tej uniwersalnej, 5 w 1 😁 Co do ważenia się, postanowiłam, że będę to robić raz na 2 - 3 tygodnie. Tylko dzisiaj wieczorem nie wytrzymałam no i stanęłam na wadze... (Ostatni raz nieplanowo, słowo!) I jest dobrze. Zważywszy, że byłam po całym dniu z posiłkami, i w ubraniu, to jest progress. Ale czekam jeszcze grzecznie tydzień i ważę się bez ubrań - no i na czczo - i dopiero wtedy oficjalnie wklepię sobie wynik do tabelki na Vitalii.

Poza tym zastanawiam się nad wprowadzeniem dla siebie etapów redukcji. Wiecie, małymi kroczkami zawsze łatwiej. I dodatkowo chciałabym zacząć regularnie chodzić na spacery. Najlepsza pora na to, jak dla mnie, to zmierzch - uwielbiam tę część dnia, kiedy dzień powoli przechodzi w noc. Generalnie jestem cieniolubna 😉



© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.