Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 kwietnia 2014 , Komentarze (8)

Poniedziałek, 28.04.2014

Jak obiecałam tak czynię. Dzisiaj ciąg dalszy opowieści o Stanisławie Piotrowskim, człowieku, który spowodował, że moja fascynacja polską wsią i kulturą chłopską zagościła w sercu na zawsze<3.

W poprzednim wpisie z 26.04.2014 umieściłam informację,  w jaki sposób los skierował moje kroki do domu Stanisława i co spowodowało, że krótka wizyta miała ciąg dalszy. 

Nie mogłam pozwolić, by zmarnowały się zeszyty Stanisława. Po głowie wciąż chodził mi pomysł na książkę. 90 lat życia zapisane starannym, równiutkim pismem w zeszytach, których kartki mocno pożółkły to bardzo cenne informacje dla przyszłych pokoleń. Z wielką pomocą sanockiej Biblioteki Miejskiej, a szczególnie dyrektora Puchały udało się zredagować skład do druku. Wybraliśmy nieznaczną, ale bardzo wartościową część zapisków. Nie dało się wydrukować rękopisów w całości. Musiałam sama pokryć koszty druku, a moje możliwości finansowe niekoniecznie pozwalały na więcej. Jednakże to, co zostało zawarte w książce w piękny sposób przedstawia tego prostego, ale jak bardzo wyjątkowego człowieka. 

Już wtedy znałam Stanisława dość dobrze, często bywałam w jego domu z różnych powodów. Jednym z nich był mały skansen urządzony przez Stanisława w starym Domu Ludowym - Izba Pamięci. Przez wiele lat ten dzielny człowiek zbierał eksponaty ludowej kultury. Zgromadził imponujący zbiór zawierający zdjęcia,  dokumenty oraz inne przedmioty z czasów międzywojennych oraz powojennych. Zwykłe przedmioty codziennego użytku, które pozwalały chłopu być samowystarczalnym. Wiecie przecież z lekcji historii, że chłop sam produkował odzież, żywność i wszelkie sprzęty niezbędne w gospodarstwie. Dzisiaj już tego nie ma. 

Stanisław wiedział, że przyjdzie taki dzień, że te cuda znikną z polskiej wsi bezpowrotnie. Dlatego zbierał, pielęgnował i zapraszał do swojego małego muzeum. Robił to za własne pieniądze, bezinteresownie. Wielki człowiek.

Podczas jednej z wizyt dowiedziałam się, że Stanisław jest dalekim krewnym mojego męża. Pogrzebałam w drzewie genealogicznym i znalazłam potwierdzenie. Rodzina mojego męża od 80 lat tworzy zapis drzewa. Najdalej sięgnęli do 1757 roku i wszystkie informacje są udokumentowane. 

Prace nad książką dobiegały końca. Wysłaliśmy je na Pomorze do drukarni, bo tam było najtaniej. W tym samym czasie zbliżały się 93 urodziny Stanisława. Ośmielona rodzinnymi koligacjami postawiłam sobie za cel zdążyć z drukiem i jako prezent urodzinowy podarować Jubilatowi jego "Wspomnienia". 

Problemy techniczne opóźniały wydanie książki. Denerwowałam się czy drukarnia zdąży na czas. W końcu dzień przed urodzinami przed moim domem pojawił się kurier z paczkami. Odetchnęłam z ulgą. Nareszcie.....

W dniu urodzin kolejna niemiła niespodzianka. Stanisław nad ranem odwieziony został do szpitala. Problem z prostatą dał o sobie znać. Syn błagał lekarza o pomoc. W południe Msza Św. rozpoczynająca uroczystość urodzinową. Wszyscy bardzo chcieliśmy, by najważniejsza osoba mogła wziąć w niej udział. Zwłaszcza, że urodziny przygotowywaliśmy w tajemnicy przed Stanisławem i jego żona Janiną. I udało się :).

Uroczystość odbyła się w starym Domu Ludowym, wśród eksponatów, które zgromadził Stanisław. Nie wyobrażałam sobie lepszego miejsca na urodziny. Na zdjęciu Jubilat z żoną Janią - tak nazywał żonę Janinę.

               

Zaangażowałam rodzinę Stanisława do przygotowań. Uprzątnęliśmy salę główną. Eksponaty zajmujące środek przesunięte zostały pod ściany, a w ich miejsce ustawiliśmy krzesła dla gości.

                  

                  

Marta, synowa Stanisława upiekła przepyszne wiejskie ciasta. Wszystko, co znalazło się na stole musiało mieć związek z tamtymi czasami. Wiejski chleb ze smalcem, swojska kiełbasa, kiszone ogórki i pięknie ubrane w stroje ludowe młode kobiety, które na plecionych z wikliny tacach częstowały przybyłych gości. 

               

Tylko szampan przypominał nam, że od tamtych dawnych lat dzieli nas prawie wiek.

             

Poranna przygoda ze szpitalem uświadomiła nam, że Stanisław to starszy człowiek i niespodzianka, jaką szykujemy może być dla niego dużym szokiem. Waldek, jego syn musiał go przygotować na tę niecodzienną chwilę. Wymyślił, że planowana Msza Św. to prezent urodzinowy. Wizytę  w jego Izbie Pamięci wytłumaczył tym, że właśnie przyjeżdża wycieczka szkolna, którą trzeba oprowadzić i opowiedzieć o zbiorach. Stanisław chętnie dzielił się wiedzą, pomimo wieku pięknie opowiadał i z dużym zaangażowaniem pokazywał każdy eksponat.

Po uroczystości w kościele Jubilat i jego żona przyjechali pod stary Dom Ludowy. Zdziwili się oczekującym tłumem, bo spodziewali się szkolnej wycieczki. Po wyjaśnieniach weszli do przygotowanej sali. Zaskoczenie i wielkie zdziwienie! Jeszcze nigdy nie obchodziłem tak hucznie swoich urodzin - powiedział mocno zmieszany Stanisław. 

         

Książka okazała się ponadczasowym prezentem. Stanisław z dumą podpisywał każdy egzemplarz. 

                                       

Po części oficjalnej Stanisław pokazał przybyłym gościom swoje zbiory. A było komu, na uroczystość przybyło prawie 70 osób. Trochę zmęczony poprosił mnie, abym dokończyła pokaz Izby. Najbardziej lubię opowiadać dzieciom. Uwielbiam ich wielkie otwarte ze zdziwienia oczy, gdy pokazuję stare sprzęty. Furorę zrobiły drewniane łyżwy i stary piec. 

                

Piękna uroczystość, która niebawem przerodziła się w wielkie ucztowanie do późnych godzin.

              

             

Dzisiaj nie ma już Stanisława wśród nas. Odszedł na wieczny spoczynek, a ja dumna jestem, że jeszcze za życia mógł cieszyć się swoim dziełem.

Czasem warto szerzej otworzyć oczy, rozglądnąć się wokół siebie, by dostrzec tych wyjątkowych ludzi :)

27 kwietnia 2014 , Komentarze (10)

Niedziela, 27.04.2014

Nie dokończyłam wczoraj opowieści o Stanisławie, bo wyszłam na pogrzeb mojej sąsiadki. Maria przegrała walkę z chorobą. Dobra kobieta, dobra babcia, która swoim wielkim sercem mocno kochała wnuczki, 10 letnią Julię i 8 letnią Emilkę.

Kaplica na naszym cmentarzu jest mała, miejsca w niej zajmuje najbliższa rodzina. Pozostali uczestnicy ostatniej drogi – przyjaciele i znajomi -  zazwyczaj stoją przed szeroko otwartym wejściem do świątyni. Po mszy rodzina opuszcza kaplicę. Naszym oczom ukazują się cierpiący ludzie, którzy ustawiają się w żałobnym kondukcie. Serce mi rozdzierało, gdy zobaczyłam Julkę i Emilkę. Bardzo przeżywały odejście babci. Trudno było je uspokoić, chociaż ich najbliżsi bardzo się starali. Po uroczystości pogrzebowej podeszłam do dziewczynek, bo musiałam je pocieszyć. Mieszkamy blisko siebie, utrzymujemy takie rodzinne kontakty, a dziewczynki od zawsze zwracają się do mnie ciociu.

Odeszłyśmy na bok, by nikt nam nie przeszkadzał w rozmowie. Moje ośmioletnie babciowanie nauczyło mnie jak rozmawiać z dziećmi.

 Witajcie kochane – rozpoczęłam rozmowę. Trudny mamy dzisiaj dzień. O, tak ciociu –  przez łzy odezwała się Julka. Nie ma już naszej kochanej babci.

Muszę podzielić się z Wami historyjką, którą kiedyś opowiedziała mi moja babcia Michalina – kontynuowałam. Otóż, babcia powiedziała mi, że gdy ktoś umiera i odchodzi do innego wymiaru nie trzeba za nim płakać, bo płacz i rozpacz powodują dalsze cierpienie zmarłego. To takie małe szpileczki, które nieprzyjemnie kłują. A przecież Wy jesteście bardzo mądre i nie chcecie, by Wasza babcia martwiła się i cierpiała. 

Julka przestała szlochać, popatrzyła na mnie i na Emilkę. Emilka stała oniemiała. Małe dziewczynki dalekie były od przysparzania babci cierpienia. Pomyślałam - jest dobrze. Przestały płakać i słuchają mnie więc ciągnę dalej swoją opowieść. 

Ostatnim razem, gdy byłam w Warszawie spotkałam starszego pana, który był bardzo nieszczęśliwy. Tak bardzo rozżaliłam się nad jego losem, że z całego serca przytuliłam do siebie. Starszy pan powiedział mi, że mam dobrą energię i to przytulenie bardzo mu pomogło. To może my teraz mocno się do siebie przytulimy i spróbujemy, czy Wam to przytulenie pomoże na poprawę nastroju. Przylgnęły do mnie jak dwie przylepy, a z moich oczu popłynęły łzy jak grochy. Jedna spłynęła na buzię Julki, która podniosła na mnie oczy i mówi – Ciociu pomaga, a Ty płaczesz, miałyśmy nie płakać za babcią ! Juleńko, ja nie płaczę za babcią. Mój Jaś dzisiaj wyprowadził się z domu i dlatego jestem taka wzruszona. No to cierpisz podwójnie ciociu ! - dokończyła Julka.

Musiałam się opamiętać, bo z mojej lekcji dla dziewczynek niebawem pozostałyby nici. Wytarłam rękawem twarz - Ok, dziewczynki, czekam na propozycję w jaki sposób mogę Wam umilić ten dzień. Ciociu to może soczek z  McDonalds’a? I w tym momencie podeszła do nas druga babcia dziewczynek, która zabierała je do swojego domu na obiad. To na ten soczek wybierzemy się ciociu innym razem – dorzuciła Emilka i spokojniejsze odjechały.

Nie dało mi. Pojechałam do restauracji, kupiłam soczek i duże lody i zawiozłam dziewczynkom. Bardzo się ucieszyły, skakały z radości, a dobra ciocia dostała dwa wielkie buziaki. Czyż nie o to chodziło? Nic nie poradzę, że tak bardzo kocham dzieci i uwielbiam być babcią.

                                 Pięknej niedzieli, kochane :)

O Stasiu innym razem :)

26 kwietnia 2014 , Komentarze (12)

Sobota, 26.04.2014

Jak zwykle o tej porze jestem w pracy. Na sobotę rzadko planuję jakieś obciążające obowiązki zawodowe. Ten dzień traktuję bardziej jak przyjemny dyżur, niż obowiązek dlatego postanowiłam, że dzisiaj napiszę Wam o pewnej przygodzie. Pisanie, jeszcze nie tak dawno było dla mnie dużą przyjemnością. Zarzucone na jakiś czas wraca. Jak to wytrzymacie kochane? Jaka szkoda, że nie znam Waszych imion (nie wszystkich oczywiście). Lubię zwracać się do ludzi po imieniu, to takie ładne i takie osobiste. Wiem, wiem... anonimowość w necie jest bezpieczniejsza i szanuję to (duch).

Wczesnym rankiem, zaraz po przebudzeniu moim nowym, bardzo lubianym nawykiem stało się zaglądanie na Vitalię. Inspiracją dzisiejszego wpisu jest Norgusia. Jej wizyta u starszego pana i zachwyt jego domostwem przypomniały mi o mojej przygodzie sprzed 10 lat. Bardzo chcę się z Wami podzielić tamtymi wrażeniami i skutkami ubocznymi wydarzeń, które wniosły w moje życie wielkie zmiany :).

Z wykształcenia jestem ekonomistą. Wybrałam ten zawód nie z powodu moich zainteresowań, ale raczej z rozsądku. Nigdy nie pociągały mnie przedmioty ścisłe, bo w sercu jestem zdeklarowaną humanistką, ale stało się. 

Od zawsze pracowałam w swoim wyuczonym zawodzie i od zawsze tęskniłam za czymś innym. Przy ogromnym wsparciu i zachętach Jurka, tuż przed ukończeniem 40 lat postanowiłam postudiować. Tym razem tylko dla siebie i dla swojej ogromnej przyjemności. Wybrałam kulturoznawstwo. Moje klimaty :). Rok później Kasia dołączyła do grona studentów naszego domu. Nie będę opisywać jak dobrze nam było, bo opowieści nie byłoby końca. Czułam się jak nastolatka. Niektóre moje koleżanki studentki były w wieku mojej córki. Piękna przygoda, która umożliwiła mi poznanie fantastycznych ludzi. Wtedy też poznałam Anię, która występuje na Vitalii pod nickiem andzia655. Usiadłyśmy obok siebie i tak już zostało :). Przyszedł czas na prace licencjackie. Obroniłyśmy się w pierwszym terminie i zapragnęłyśmy kontynuowania studiów na lepszej uczelni. Ania trafiła do Rzeszowa, a ja wybrałam UMCS w Lublinie - kulturoznawstwo ze specjalnością folklorystyka i etnologia. W Lublinie poczułam prawdziwy smak studiowania, byłam szczęśliwa i zachwycona wszystkimi i wszystkim. 

Rok później pracę licencjacką pisała Kasia. Tematem jej pracy był powstający w Strachocinie kult Andrzeja Boboli. Kasia miała ogromne trudności z pozyskaniem materiałów źródłowych, bo te znalazły się w rękach osób, które niechętnie dzieliły się z innymi. Postanowiłam, że jej pomogę i znajdę osobę, która mi to umożliwi. 

W taki sposób trafiłam do domu 90 letniego pana Stanisława Piotrowskiego, mieszkańca Strachociny. Już pierwsza wizyta wprawiła mnie w ogromne osłupienie. Okazało się, że Stanisław przez kilkadziesiąt lat życia pisał pamiętniki. Zafascynował mnie ten wyjątkowy człowiek. Zwykły mieszkaniec polskiej wsi, który będąc świadkiem zmieniającej się bezpowrotnie chłopskiej kultury, postanowił zapisać wszystko co można, by nie umknęło. Pisał dla siebie. Zapiski gromadził w szafce. Nie mogłam tego tak zostawić. Zabrałam zeszyty i poprosiłam o konsultację historyczną mojego byłego wykładowcę z sanockiej uczelni. Zachwycił się zawartością - ogromna ilość informacji historycznych poparta przypisami okazała się cennym źródłem regionalnej historii. A jeszcze prostota budowanych przez Stanisława zdań sprawiła, że tego samego dnia i najbliższej nocy przeczytałam wszystkie rękopisy. Zapadła decyzja o wydaniu książki. Ale zanim do tego doszło.....

Zabrałam zeszyty do Lublina. Mój promotor prof. Adamowski zachęcił mnie do zmiany tematu pracy magisterskiej. Wprawdzie już od jakiegoś czasu pisałam pracę na inny temat, ale pomysł bardzo mi się spodobał. Od tego czasu starannie przygotowywałam się do tematu "Stanisława Piotrowskiego wizja świata". Nie wiedziałam co mnie czeka...

Zanim zaczęłam pisać pracę, za namową prof. Adamowskiego pokusiłam się o dwie publikacje w Kwartalniku naukowym "Twórczość Ludowa" , by przedstawić tę skromną, wyjątkową, zasługującą na wieki szacunek postać Stanisława. 

Jeśli macie ochotę poznać tego cudownego człowieka zapraszam do lektury. Pierwszy artykuł to skrót niezwykle ciekawego życiorysu Stanisława. Zadziwiające przygody człowieka - dzieciństwo i młodość, wojna i udział w kampani wrześniowej 1939, głód, miłość i spełnione marzenia. Artykuł znajdziecie w numerze 3-4 z 2007 roku na 40 stronie kwartalnika. Tytuł  "Stanisław Piotrowski - kronikarz ze Strachociny koło Sanoka", poniżej link do numeru: 

http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/docmeta...

Drugi artykuł opublikowany w "Twórczości Ludowej"  nr 3-4 z 2008 roku znajdziecie na stronie 47, tytuł "Stanisław Piotrowski - świadek zmieniającej się rzeczywistości". Opisuję w nim zawartość jego zbiorów, bardzo cennych pod względem historycznym i kulturowym. 

http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/docmeta...

Praca magisterska była prawdziwą drogą przez mękę. Ja ekonomistka, mój profesor językoznawca, postawił mi wysoką poprzeczkę wykonania analizy rękopisów Stanisława. Nie chcę opisywać co przeżywałam i ile razy jeździłam do Lublina na konsultacje. Jurek zawsze był ze mną, a ja spalałam się za każdym razem i płakałam w drodze powrotnej do domu. Błogosławieństwem dla mnie była wiara profesora w moje umiejętności. Zbyt ambitnie podchodziłam do sprawy, zbyt wiele wymagałam od siebie. Dzisiaj wiem, że warto było. Powstała bardzo wartościowa praca (to słowa mojego kochanego prof. Adamowskiego), zapisana na blisko 300 stronach. Po obronie dostałam propozycję pozostania na uczelni i kontynuowania studiów doktoranckich. Bardzo tego chciałam, rozkochałam się w uczelnianym klimacie. Wybrałam temat pracy badawczej, dostałam zgodę uczelni na indywidualny przewód doktorski i.... świat mi się zawalił. Zachorowałam. Diagnoza - depresja lękowa. 

O dalszym studiowaniu nie było mowy. Podczas rozmowy z profesorem odwołującej moje plany wyłam jak nigdy. Jeszcze dzisiaj pisząc łzy cisną się do oczu. Dzięki wsparciu mojej kochanej rodziny, po roku powoli wychodziłam z życiowego dołka. Maleńkimi kroczkami wracałam do żywych z postanowieniem, że nigdy więcej nie pozwolę, by moim życiem rządziła choroba. Z energicznej kobiety stałam się życiowym wrakiem. Zamknęłam się na rok przed całym światem i tkwiłam w beznadziejności. Potwornie utyłam. Pewnego dnia, gdy trochę lepiej się czułam doszło do mojej świadomości, że marnuję życie. Miałam go dosyć w takiej postaci. Zabrałam się za siebie. Wyjechałam na turnus rehabilitacyjny, nauczyłam się technik relaksacyjnych. Sięgnęłam po literaturę, która dała mi podstawy odbudowania samej siebie. Pod opieką lekarza odrzuciłam leki psychotropowe. Podjęłam trud, który szybko zaowocował. Dałam radę , bo wokół mnie byli ludzie, którym nie byłam obojętna, którzy razem ze mną walczyli o mnie. 

Teraz jestem szczęśliwa. Kocham swoją rodzinę i wiem, że zawsze mogę na nią liczyć, bez względu na wszystko <3. Mam niebywałe szczęście, że poznałam Jurka, z którym zbudowaliśmy dobry dom. Mój prawdziwy Przyjaciel na zawsze <3.

            Kochane moje, niech życie nie skąpi Wam szczęścia, 
                                      takiego prawdziwego :)

O książce i dalszej przygodzie ze Stanisławem niebawem:).

25 kwietnia 2014 , Komentarze (15)

Piątek, 25.04.2014

Zgłupiałam ostatnimi czasy do reszty. Dałam sobie tak bardzo w kość, że o mało się nie pochorowałam. Mój mąż skwitował to jednym zdaniem - cyt. "Bożenko, po pięćdziesiątce dopadł Cię kryzys wieku średniego".

A niech tam dopada. Nic to. Ważne, że ten Pan Kryzys uświadomił mi potrzebę większej dbałości o siebie. Schudłam, po latach wróciłam do kuchni i bardzo lubię pichcić, a przede wszystkim świetnie się czuję :D.

I żeby nie było jak na poniższym obrazku - zanim moja ręka trafiła do nocnika, przyszło cudowne opamiętanie (cwaniak).

                   

Już, już byłam na skraju przepaści, ale jakimś cudownym trafem nie dałam się i nie pozwoliłam, by......

                 

             Ściskam Was wszystkie moje kochane Dziewczynki,
                    życzę pięknego i słonecznego weekendu 
:*.                

24 kwietnia 2014 , Komentarze (16)

(szloch)Czwartek, 24.04.2014

Dzień ważenia. Spodziewałam się kolejnego rozwodu, a wyszło jak wyszło :(

Pisałam już wcześniej, że święta spędziłam bardzo aktywnie i bardzo grzecznie (nie przekroczyłam dozwolonych 1000 kcal dziennie). Moja waga od kilku tygodni znowu stoi. Postanowiłam, że przez święta rozruszam swoje oporne ciało i zanotuję przynajmniej jakiś maleńki spadek.

W niedzielę wielkanocną już o 5 rano wykonałam godzinny trening na rowerze stacjonarnym, na umiarkowanym obciążeniu. Po świątecznym śniadaniu wybrałam się na kijki i przemaszerowałam prawie 14 km. Lubię się zmęczyć, ale tym razem trochę przesadziłam. 

Poniedziałkowy poranek do przyjemnych nie należał. Czułam się bardzo dziwnie, po raz pierwszy od kilku miesięcy miałam spuchnięte dłonie i stopy. Biodra bolały, obtarta noga piekła, a waga pokazała 1 kg więcej. Zamiast trochę pomyśleć i zastanowić się jaki jest powód mojego samopoczucia, wlazłam na rower i przejechałam ponad 32 km. I co się stało ? We wtorek kolejny kilogram na plusie i bolący zadek ;(.  Głupia jestem i tyle (szloch).

Sugestie Marii1955 i Norgusi spowodowały, że zaczęłam buszować w internecie i szukać przyczyny mojego stanu, no bo niby wszystko wiemy, a przychodzi dzień, że zgłupiejemy do reszty. I okazało się, że dziewczyny miały rację. Zmęczone mięśnie zatrzymały wodę i tyle. Musiałam zrezygnować z porannych treningów na jakiś czas. Dzisiaj siedzę przed komputerem od 5 rano. Nie ćwiczę już 3 dzień, jak to mam w zwyczaju. We wtorek nie miałam problemu z wyborem ćwiczyć czy nie, bo byłam tak strasznie obolała, że zwyczajnie nie dałam rady, ale już we środę i dzisiaj spokojnie mogłabym pofikać. Dopiero jutro wracam do ćwiczeń :) Tak postanowiłam :)

Pozbyć się wody z organizmu nie było łatwo. Woda z cytryną, herbata z pokrzywy - na okrągło... i nic. Wczoraj masaż drewnianą szczotką, a potem bańką chińską - obydwa poprawiają pracę układu limfatycznego i dzisiaj całkowicie wróciłam do żywych. Waga taka sama, jak przed świętami. A miało być tak pięknie :(  Reasumując dochodzę do wniosku, że każda przesada jest gorsza od.... faszyzmu ? Ponoć. 

22 kwietnia 2014 , Komentarze (11)

Wtorek, 22.04.2014

Po kilku burzliwych dniach wreszcie wraca normalność. Niby lubimy świętować, spotykać się z Rodzinką i Przyjaciółmi, pogadać, powspominać, ale tak naprawdę zmęczymy się tą niecodzienną sytuacją. W końcu dochodzimy do wniosku, że mimo wszystko lubimy swoją poukładaną, zorganizowana codzienność. A jak było w minionym tygodniu?

Poniżej relacja, która jest doskonałym schematem niejednego domu :)

Gorączka przedświąteczna zmusza nas do wielkich przygotowań. Sprzątanie, wymiatanie każdego kąta, pranie, odświeżanie wszystkiego bez względu na fakt, czy taka potrzeba jest czy też nie. Zachowujemy się tak, jakbyśmy inne dni w roku siedziały na śmieciach. Język wisi na brodzie, a my pracujemy intensywnie, bo tylko wiadro wylanego potu uświadamia nam, że w końcu jest ok. 

                                   

Dom i obejście ogarnięte, dzieci przystrzyżone, mąż ma już komplet czystych świątecznych skarpet, można świętować. O, jeszcze nie! Na złapanie oddechu nie ma czasu. Jeszcze garnki i pichcenie przez kilka nocy. Trzeba wytrzymać. Produkujemy niezliczone ilości jedzenia, ciast i licho wie czego jeszcze. Dobrze, gdy po świętach można kogoś bardziej potrzebującego obdarować. Gorzej, kiedy sami zmuszeni jesteśmy przez następny tydzień  wyjadać lodówkowe resztki. Czy wtedy smakują nasze wykwintne dania? Niekoniecznie. Czasami nie możemy na nie już patrzeć :(

W sobotę idziemy poświęcić pokarmy. Troszeczkę wyciszamy się przed wizytą w świątyni. Na wielkanocnym stole, według katolickiej tradycji poświęcone pokarmy rzecz święta :) 

                                       

Niedziela wielkanocna to czas rodzinnych spotkań. Zasiadamy przy suto zastawionych stołach i znowu męczymy się. Tym razem nadmiarem jedzenia, popełniając grzech obżarstwa (czyt: nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu). 

                        

Potem musimy odpocząć, zalegamy na kanapie przy filiżance wybornej kawy. Czy jest w żołądku miejsce dla niej ? To się okaże. A jeszcze przed nami kolejny dzień tej niebywałej męki. 

                                      

Wtorek.  Z wielką radością wracamy do pracy. Trochę rozleniwieni, przejedzeni, pękający w szwach, ale z nadzieją, że niebawem wszystko wróci do normy. Jeszcze tylko wynieść z domu to, co zostało w lodówce i koniec świętowania. 

Nasza praca okazuje się wybawieniem :) Dobrze zorganizowana potrafi dać dużo satysfakcji i zadowolenia :)

                         

Nie zapominamy, że człowiek jeść musi, więc przygotowujemy specjalne poświąteczne śniadanie do pracy. Tym razem w wersji light. Moje drogie, po kilku dniach niekontrolowanego spożycia czas wrócić do normalności :)

                                     

Nie zapominamy o zarzuconej na czas świąt aktywności fizycznej. Każda okazja jest do tego dobra. Czekając na miejski autobus wykorzystujemy wolną chwilę i działamy. 

                                                 

Wreszcie po świętach. Wracamy do swoich Przyjaciółek Vitalijek. Możemy znowu oddać się pasji odchudzania. Do następnego razu, do następnych świąt :)  

21 kwietnia 2014 , Komentarze (5)

Jak zaplanowałam, tak też zrobiłam :D

Po śniadaniu wybrałam się na wycieczkę rowerową w towarzystwie Jurka i Agatki. W taki sposób skutecznie poprawiam swój niezbyt dobry nastrój. Pięknie było. Słoneczko grzało, ptaszki śpiewały, pachniała czeremcha. Dwie godziny wielkiej, niewyobrażalnej przyjemności. Okolice Sanoka są naprawdę bardzo urokliwe. Trochę lasów, trochę wzniesień, mały ruch samochodów w świąteczny dzień sprawiły, że przejechaliśmy imponujący dystans.

Wiele z Was pisało o świątecznych przygotowaniach, o pieczeniu i gotowaniu. A ja? Ja też coś tam upichciłam, bez przesady, bo wszyscy w domu się odchudzamy i przygotowany nadmiar jedzenia niewątpliwie wylądowałby w koszu.

Od wielu lat śniadanie wielkanocne było w naszym domu, a właściwie mieszkaniu. Jednakże w tym roku tuż przed świętami sprzedaliśmy mieszkanie i stąd decyzja mojej mamy, że tym razem świętujemy u niej. Prawdę mówiąc ucieszyłam się z takiego obrotu sprawy, bo nastrój miałam nie za ciekawy. Niby przygotowana byłam psychicznie do zmian w życiu, do sprzedaży mieszkania. Ale gdy zaczęło się to wszystko już dziać przyszła dziwna nostalgia i żal, że opuszczam miejsce, w którym są moi przyjaciele i dobry kawałek życia. 26 lat mieszkałam w tym samym miejscu, ale jakiś czas temu zadecydowaliśmy o budowie domu. Czasy nie sprzyjają kredytom, więc kiedy skończyła się gotówka postanowiliśmy coś sprzedać, żeby kontynuować budowę. Miałam nadzieję, że w pierwszej kolejności sprzeda się działka rekreacyjna z domkiem letniskowym, która jest oddalona o 20 km od Sanoka i pielęgnowanie jej przy naszym trybie życia to nie lada wyzwanie. Stało się inaczej. Sprzedaliśmy mieszkanie i na jakiś czas wyprowadzamy się do mojej siostry. Przed nami pracowity okres. Wyprowadzka wymusza poprzeglądanie przez lata gromadzonych rzeczy. Część trzeba wyrzucić, część oddać bardziej potrzebującym, a część zabrać ze sobą. O rany Julek, dotarło do mnie, że na jakiś czas jestem bezdomna.

W wielki piątek Jurcyś poprosił mnie o upieczenie kremówki. Dawno temu, w czasach, gdy regularnie piekłam ciasta dostałam przepis od koleżanki Ali. Szybciutko zamieszałam ciasto, przygotowałam krem i gotowe :)

Kremówka jest pyszna, jej smak pamiętam z dawnych czasów. Kawałek na talerzyku to jedyna zjedzona przez mojego męża porcja. Reszta leży i czeka na chętnego. 

                        Zapraszam serdecznie na domową kremówkę drogie Panie :)

21 kwietnia 2014 , Komentarze (11)

Poniedziałek, 21.04.2014

Postanowiłam aktywnie spędzić święta. W końcu to najlepsza okazja i dużo czasu, by zadbać o siebie. Siedzenie przy stole i objadanie się to nie dla mnie. Słońce za oknem, piękna pogoda - to dodatkowe atuty, by nie zbijać bąków. 

W tym roku wielkanocne śniadanie u rodziców. Jak zwykle rodzinnie, bardzo przyjemnie rozpoczęliśmy świętowanie. Zjadłam troszeczkę, bez jakiejkolwiek przesady, wszystko pod kontrolą. Trochę poudzielałam się towarzysko i razem z siostrą Agatką wybrałyśmy się na kijki. Ambitnie postanowiłam, że tym razem pójdziemy do wsi Liszna, dojdziemy do rzeki San i wracamy na drugie śniadanie.

Wyszłyśmy o godz. 10.52. Trasa nie była łatwa, dość spore wzniesienia dodawały pikanterii. Mój puls maksymalny 174, ale jazda :) Zatrzymałyśmy się na moment, by odebrać telefon i skasowałyśmy trening. No cóż, trzeba było uruchomić endomondo od nowa. Poniżej zapis 1 etapu.

W zapisie jest informacja, że było pochmurno, ale to nieprawda. Słoneczko pięknie świeciło, wiał lekuśki ciepły wiaterek. Rewelacyjna pogoda na kijki.

Uruchomiłyśmy powtórnie urządzenie i w drogę. 

Doszłyśmy do celu, siku w krzaczkach i wracamy. Biorąc pod uwagę topografię terenu i wzniesienia nie było za łatwo, ale też nie ekstremalnie. Ostatnie 2 km były najtrudniejsze, wprawdzie już z górki, ale obtarta stopa i pęcherz nie zapewniły komfortu. Założyłam nieodpowiednie skarpety i stało się.

Prawdę mówiąc więcej dostaje się w kość chodząc po naszych pięknych połoninach. Już nie mogę się doczekać, kiedy znowu połażę po górkach. Zapraszam w Bieszczady, chętnie pokażę co nieco, a i bezpieczeństwo gwarantowane. Partner mojej córki jest ratownikiem górskim GOPR. 

Podsumowując wczorajszy dzień: przeszłyśmy dystans 13.77 km w ciągu 2 godz i 16 min. Według wskazań urządzenia spaliłyśmy 1173 kcal - czy to możliwe ? 

Na drugie śniadanie nie zdążyłyśmy, ale obiadek w bardzo rozsądnych ilościach zaliczony. Smakował pysznie po takim wysiłku. Maleńki kawałeczek ciasta upieczonego przez mamę zamiast podwieczorku, 2 lampki czerwonego wytrawnego wina to wszystkie moje grzechy w pierwszym dniu świętowania, Kolacji nie zjadłam, bo mi się nie chciało. Dzisiaj rano szok !  Waga w górę o cały kilogram. I pytam za co??? I gdzie tu sprawiedliwość ???

Nic to, dzisiaj też jest pięknie. Słoneczko świeci, idę na rower. Mięśnie trochę bolą, ale chęci są. Mimo wszystko ! 

Kochane świętujcie, bawcie się, załatwiajcie zaległe wizyty u rodzinki i przyjaciół. Wykorzystajcie na maksa ten piękny czas. 

Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze. Wieczorkiem postaram się znaleźć trochę czasu, by poczytać Wasze pamiętniki i pokomentować.

                                 Buziaki na resztę Świąt :)

18 kwietnia 2014 , Komentarze (11)

Wielki Piątek, 18.04.2014

Kochane Dziewczyny <3

Przyszedł czas świętowania. Dobrze nam będzie.      Odpoczniemy i złapiemy oddech na jutro. Popatrzymy wstecz, by znaleźć siły na kolejne życiowe wyzwania. 

I zanim pogrążymy się na powrót w codziennych obowiązkach dostrzeżemy to, co jest dla nas najcenniejsze - Rodzina, Przyjaciele, Znajomi - ludzie, którzy budują nasz świat. 

Wesołych i dobrych Świąt życzy Bożena z rodziną.

                         

Dziewczynki, staramy się być grzeczne, nie najadamy bez potrzeby (nudle).  Zachowujemy zdrowy rozsądek, bo jesteśmy bardzo mądre i nie damy się chwili. Spotykamy się po świętach - Z TAKĄ SAMĄ WAGĄ JAK DZISIAJ !!! 

Bądźcie szczęśliwe <3. Wielki i słodki buziak :*.

16 kwietnia 2014 , Komentarze (21)

Środa, 16.04.2014

                                               

Od dzisiaj jestem trochę starsza. Skończyłam 50 lat. Wszystkim moim Vitalijnym Przyjaciółkom i Koleżankom bardzo serdecznie dziękuję za piękne życzenia urodzinowe pod poprzednimi wpisami (impreza).

Jak już wiecie impreza urodzinowa odbyła się z małym wyprzedzeniem w ubiegłą sobotę. Trochę niezręcznie byłoby urządzać urodziny w wielkim tygodniu stąd to małe przyspieszenie. Poniżej kilka zdjęć z bardzo udanego spotkania. Moi goście nie zawiedli, cudownie się bawili, humory dopisywały, a radości i śmiechów nie było końca. Norgusi bardzo dziękuję za życzenia, które Ania przekazała mi osobiście w sobotę podczas zabawy. Miła niespodzianka:*.

Na początek tort, który był żartem. Bardzo nie lubię takich dziwacznych prezentów i bardzo zaskoczyło mnie to, że Jurek wyszedł z czymś takim do gości. Szybko zorientowałam się, że to podpucha i nie dałam się sprowokować.  

                           

Potem przyszedł czas na tort, który upiekła moja mama. Mama jest mistrzynią pieczenia i gotowania podobnie jak nasza Grubaska.Aneta :) Tort był pyszny, spróbowałam maleńki kawałeczek (torcik) Poezja.

                           

Dostałam naręcze pięknych róż. Zdjęcie nie oddaje uroku kwiatów (kwiatek) Szkoda. 

                         

Po obiedzie zatańczyliśmy pierwszy taniec. Czułam się jak na własnym weselu, a śmiechu było co nie miara :)

                         

Trochę mnie mało widać, ale mieliśmy takie tempo, że fotograf miał niemały problem :) Mój Jurcyś to niezły tancerz :)

                       

A teraz przedstawiam kilku gości i rodzinkę. Poniżej moi Przyjaciele przez duże "P" Halinka i Aleksander. Właśnie z Halinką w lipcu bawimy w Sopocie (sanatorium).

                     

Obok mnie stoi Ewunia, właścicielka restauracji w której odbyła się zabawa. Ewa przygotowała prawdziwe pyszności. Kochana Ewunia <3.

                     

Na zdjęciu poniżej moja córka Kasia, obok niej Natalia - siostrzenica (w okularach), poniżej teściowa Zosia (czerwona bluzeczka) i obok Zosi moja mama Helenka <3.

                     

Natalia i moja miłość Jasieniek, mój kochany, ukochany, jedyny wnusio Jasieniusio <3:*<3.

                   

I na koniec moja skromna osoba z Rodzicami i Natalią. Tata ma na imię Kazimierz :D

                 

Mam jeszcze kilka zdjęć naszej Przyjaciółki Ani, ale by je publikować muszę mieć jej zgodę. Aniu! czekam na odzew, a może nawet autoryzację :) Gorące buziaki dla Was wszystkich moje kochane Dziewczyny. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie życzenia, są bardzo piękne, zawierają dużo wartościowych i mądrych słów. Dziękuję - (nie odmieniam Waszych loginów): andzia655, Karampuk, Grubaska.Aneta, Norgusia, mikusia1971, moderno, ButterflyGirl, 20dziestka, dede65, kasiulek44, marii1955. Kogo pominęłam szczerze przepraszam. Wszystkiego dobrego również dla Was, moje kochane <3.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.