Zrobiłam zakupy za ponad stówę, a to niby tylko na dwa czy trzy dni. Miejmy nadzieję, że mi się opłaci to ładowanie kasy w tysiąc rzeczy, które mają mi pomóc schudnąć (śmiechu warte, że też w jedzenie). Trochę mnie niepokoi, że tyle kalorii mam jeść - 1600 ? W sumie niegdy na to nie patrzyłam, ale tyle się słyszało o tej diecie 1000 kcal...
I tak jest lepiej, bo przez ten tydzień po powrocie z domu, tutaj we Wrocławiu, gdzie jem jak jem, ale tyle ile chce, a nie tyle, ile jest w lodówce jak u Mamuni na obiadkach, schudłam te 2 kilo, co mi przybyło po "feriach" w domu. Albo jeden. Moja rozchwiana emocjonalnie waga się waha.
Zobaczymy, co po tym tygodniu będzie.
I nie mogłam wymyślić sobie nagrody w Krokach Milowych. Bo jak można się nagrodzić po dwóch kilogramach zrzuconych - po pięciu, to rozumiem. Ale po dwóch? Jakby może mi się całe życie nie chudło i tyło na przemian, to bym umiała docenić taki krok do dobrej wagi.
A zresztą, jako nagroda to mi tylko na myśl przychodzi czekolada albo baton. Rzadko się nagradzałam czymkolwiek innym niż coś słodkiego. Koło zamknięte, bo jak smutek to słodkie na pocieszenie, a jak radość to słodkie w nagrode. Głupio trochę.