Chyba jutro na wadze nie będzie tak źle. Cały tydzień ciężko pracowałam, żeby odpokutować weekend. Pokuta nie była taka tragiczna, wręcz przeciwnie: rowerek, basen, sauna. Tylko tanga nie było :(, bo "książę małżonek" ma muchy w nosie. Do końca życia tych facetów nie zrozumiem, a przynajmniej swojego.
Nawet jak waga mi się jutro nie spodoba, to i tak uważam, że nie jest źle. Wszystkie spodnie ze mnie spadają. W każdym razie te, które mieściły się na moim grubym tyłku, bo pół szafy jest takich, których i teraz wyżej niż do kolan nie wciągnę hihi.
A tak w ogóle to dietka i ruch mi służy, bo mimo cichych dni w domu jakoś funkcjonuję. A co! Nie dam się!
ewaneczka
2 marca 2007, 16:06ach te ciche dni. Lepiej żeby ich nie było...u mnie jak są to z dietką nie daję rady. denerwuję się i zaczynam jeść ponad plan. Na szczęscie nie pamiętam kiedy ostatnio były ( a wcześniej bywały nader często:) Jak widzę Twój paseczek wagi to jakbym widziała swój :) Pozdrawiam