Smutno mi...dziś zmarł mój wujek (brat mojej mamy)...było to dla mnie kompletnym zaskoczeniem, byłam pewna że da radę......
Ale zacznę od początku...był dobrym człowiekiem, wykształconym, uzdolnionym muzycznie z zawodu nauczycielem i dodatkowo pracował w szkole muzycznej jako nauczyciel gry na skrzypcach.....Potem w czasach PRL-u został ważną szychą...pierwszym sekretarzem partii.......kto pamięta te czasy, to wie jak to było...ale głównie nastawiony był na pomoc ludziom, dlatego ludzie do dziś wybaczali mu jego wszystkie późniejsze grzeszki....
Po przemianach w kraju nie umiał się odnaleźć w nowych warunkach...nie należał do ludzi, co wykorzystywali swoje kontakty i dorabiali się majątku....zaczął popijać, a że ludzie dobrze go wspominali, to miał wielu chętnych do stawiania po kieliszku ...;(
Było mi za niego wstyd...a teraz sama się wstydzę za siebie, że nic nie zrobiłam aby choć trochę spróbował się zmienić. Twierdził, że alkoholikiem to on nie jest, bo się nie zatacza i po rowach nie sypia..więc wszyscy po jakimś czasie daliśmy spokój niech robi co chce....
4 listopada trafił do szpitala bo niepokoiły go nogi, że go bolą i ma spuchnięte....natomiast w szpitalu stwierdzili, że jego wątroba jest w gorszym stanie więc ona jest w leczeniu ważniejsza...nawet mu tych nóg wyżej nie położyli. W sumie nie wiedzieli co mu jest i zawieźli go na badania do Katowic. Tam stwierdzili, że wątroba może poczekać a trzeba zająć się nogami, bo zaczynały już mu sinieć...ale było już za późno. 11 listopada mimo, że było święto, stracił lewą nogę na wysokości uda....
Byłam u niego w piątek, to podziwiałam go za optymizm i pogodę ducha, śmiał się, że wreszcie będzie miał czas posiedzieć przy komputerze.
W sobotę stracił prawą nogę w połowie łydki, a on dalej był optymistą....wczoraj narzekał, że go żołądek boli, bo na śniadanie podali chleb z pasztetem i chyba mu zaszkodził (trochę mnie to menu zdziwiło po tak trudnych operacjach) Wieczorem czuł się już lepiej a dziś koło 15-tej wybrał ten lepszy świat...:(
W sumie minęło 11 dni, przyszedł do szpitala w miarę dobrej formie a przeszedł przez te kilka dni tyle cierpienia i bólu.....nie mieści mi się to w głowie...
Wiem, że teraz jest mu już dobrze, jest tam z moim tatą, z którym zawsze się świetnie dogadywał oraz ze swoimi rodzicami...
ale zostawił nas z poczuciem winy, że jak był ku temu czas, moglibyśmy mu pomóc w znalezieniu swojego miejsca w nowej rzeczywistości.....
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
bilmece
17 listopada 2010, 08:38jednak nie ma sensu sie obwiniac, bo pomoc ludziom mozna tylko wowczas jezeli oni tego chca...smutne jest to, ze tak w krotkim czasie odszedl, to jest dla mnie niezrozumiale ...ktos zle sie poczuje, trafi do szpitala i za kilka dni odchodzi z tego swiata...dziwne...trzymaj sie dzielnie, on na pewno by nie chcial by ktokolwiek mial wyrzuty sumienia...przytulam!
kacorek
16 listopada 2010, 20:56Bardzo mi przykro... wiem co to smutek z powodu smierci kogoś bliskiego straciłam wielu bliskich ... w wypadku zmarł mój tata, potem babcia w młodym wieku.... w rodzinie smierć jakoś krąży jak fatum az boje się o tym pisać ... zawsze jest zastanowienie dlaczego sie czegoś nie zrobiło... moze tak miało być?.... szczere współczucie.... pozdrawiam trzymaj sie dzielnie....