zjadłam okropne ZUOOO
samo zło
i co?
no i nico!
Wczoraj, przy okazji piechotowo-metrowo-tramwajowo-autobusowych wielogodzinnych miejskich peregrynacji, w Arkadii dopadł mnie GŁÓD. Wielki Głód. Potężny. Fizycznie mnie skręcało, kurcze w jelitach, takie burczenie, że chyba wszyscy obok słyszeli.
Uległam. Poszłam na górny poziom do zbiorowej korytodajni. Zgrzeszyłam. Okropnie zgrzeszyłam. Kupiłam albowiem śmieciowe jedzenie. I to gdzie?? W tym, co to dla jedzeniowych extremistów uchodzi za wcielenie jedzeniowego szatana.
Do Makdonalda poszłam....
Bo ja kocham frytki makdonaldowe!!! W czasach mojej "świetności" udało mi sie kiedyś zjeść 7 dużych porcji.. Niejako na raz, bo czekaliśmy w Maku pod Częstochową na reperację samochodu, kawalkadą wtedy jechalismy i czekać trzeba było.
No więc wczoraj kupiłam sobie frytki. Najmniejszą porcję. Jadłam powolutku, baaaardzooo poooowooooolutku. Każdą jedną frytką delektowałam się oddzielnie.
Czułam prawie każdą drobinkę soli, każdą kuleczkę tłuszczu spływającą w dół przełykiem. Rozgryzałam chrupiącą i tlustą skórkę, by sie dostać do mięciutkiego kartofelkowego miąższu.
... ach, niemalże mistyczne przeżycie....
No i mnie ZUOOO NIE pokarało!
(rymnęło mi się, hehe)
Dzisiaj na wadze constans powyżej_paskowy. Ale (jeszcze) akceptowalny.
Śnieg pada. Tuszę, iż nocą będzie odśnieżanie Niewidzialnej Ręki.
Córczę dzisiaj przylatuje. Nie będę jej domowym jedzonkiem tuczyła. Wręcz przeciwnie! Raczej będę ją odchudzała. Bo się jej wszędzie zaokrągliło na studenckim śmieciowym jedzeniu, ciągle najłatwiejsze makarony i sosy oraz pachnące lukrem drożdżówki w śniadaniowej stołówce na kampusie. A i współspacza ma takiego, co chętnie gotuje tłuściutkie bałkańskie potrawy. Więc już zapowiedziała, że poza Wigilią to ona się przyłącza do mojej MŻ.
A poza tym siłownia. Dzisiaj się mamy ścigać zdalaczynnie z Wiktorianką, która z nas więcej kcali na siłowni jednorazowo straci. Jej jest łatwiej, bo trochę ode mnie jest większa. I dychę młodsza. Ale to tylko oznacza, że ja się muszę więcej postarać. I bardzo dobrze.
malwek107
16 grudnia 2010, 11:09Poszalałaś z tymi frytkami, jednak na mnie nie działają te fast foody tak kusząco, co innego słodycze - gdybym tylko umiała w ogóle ich nie jeść byłabym chudym śledziem ;P Ciekawe która dziś będzie większym terminatorem :P pozdrawiam
Arabela555
16 grudnia 2010, 10:50jakże i mnie czasami dotyczy również ów "mistycyzm", to uczucie "każdej kuleczki tłuszczu spływającą w dół przełykiem"... Niby nic, a jednak!
deepgreen
16 grudnia 2010, 10:47Poplakalam sie...ze smiechu z tej Twojej spowiedzi.Samo ZUOOOOOO!!!!Ale w sumie jeszcze nigdzie nie czytalam tak apetycznego opisu frytek.W reklamie powinnas pracowac!Pozdrawiam cieplutko!
DuzaPanna
16 grudnia 2010, 10:35frytki! w sumie te małe kosztują prawie tyle co duże, więc można sobie wyobrazić, że kupiło się te duże, prawda?