Bo naprawdę to nieważne, gdy ma się Sobotni Dzień Konia z Kopytami! I nie ma żadnych rozsądnych usprawiedliwień, poza cichutko popiskujacym skruszonym sumieniem.
Owszem, ciężko by było osobie o mojej konstrukcji fizycznej i już zmniejszonym żołądeczku zjeść Całego Perszerona. Ale kilka Kucyków Pony - czemu nie?
No to zjadłam.
Wszystko zdrowe, dietetyczne, świeżutkie i bardzo smaczne. Tylko te ilości!!! Te ilości wołające o pomstę do nieba.
Na śniadanie micha mleka z musli, czemu nie. Ale po co była mi dokładeczka? A druga? A dojadanie kanapki drugośniadaniowej po Staśku? No po co ? Jak on jadł jogurt, to kto mnie zmuszał do jedzenia serka wiejskiego? Czy stał ktoś z pistoletem i zmuszał?
Obiad w ilościach ok. A nawet bardzo ok.
Potem spacer daleki ze Staśkiem. Oglądaliśmy budowę stadionu na Euro.
A potem biegaliśmy mostem Poniatowskiego i stawaliśmy okrakiem nad różnymi dylatacjami, by poczuć jak się most nierównomiernie porusza, gdy przejeżdżają ciężkie kabany i tramy. Bardzo poruszająca, energetyczna i pobudzająca wyobraźnię zabawa.
Wróciliśmy zadowoleni. Zmęczeni na maxa.
Ja ze zmęczenia niegłodna.
Wieczór zapowiadał się już jedzeniowo grzeczny. Tylko 2 duże kęsy kanapki Stasiowej. Tylko 2 plasterki polędwicy łososiowej. Tylko czerwone wino w kieliszku. I NIC więcej. Nic planowanego...
Ale nocą miałam adrenalinową przygodę. Przeganiałam dużą grupę z lekka napranych dwudziestolatków z budynku. Umiem z takimi postępować, umiem wygonić nie wzbudzając w nich agresji. Na zewnątrz mogę być spiżowym pomnikiem. Mogę być oazą spokoju i stanowczości. Mogę być gromem grożącym gromowymi konsekwencjami, ale takimi dalekimi, nadciągającymi tylko w przypadku niepodporządkowania się moim poleceniom.
Ale to nie znaczy, że w środku nic nie czuję.
Jak już w bezpiecznym miejscu opada napięcie i samoopanowanie, to dostaję trzęsiączki. Cielesnej i umysłowej. Adrenalina wciąż krążąca w krwioobiegu i nie znajdująca już powodu krążenia - ona popycha do różnych dziwnych działań.
Mnie popchnęła w stronę garnka z wieprzkiem, całe popołudnie duszonym przez Pana i Władcę w mielonych jarzynach. Oyszne!... Pachnące!... I strasznie gorące było, poparzyłam sobie język. Ale od garnka oderwał mnie siłą dopiero. Byłam jak ssąca pompa próżniowa.
I jeszcze ten najmniejszy princepolo, porwałam go w przelocie z szuflady, tak by Pan i Władca nic nie zauważył.
Widok na wadze niedzielnej ??. Spuszczę litościwą zasłonę milczenia.
baja1953
9 stycznia 2011, 16:13No, ale żebyś nawet Ty...żeby i na Ciebie to padło... No, to nie ma już nic pewnego na tym świecie!! I nie ma racji Żarówka pisząc, że jo-jo jej nie grozi! Każdemu grozi, wystarczy tylko kilka takich dni w tygodniu, miesiącu i brak pokuty dietetycznej, aby jo-jo dopadło każdego....No, ale Ty jesteś jak ta skała!! Dziś i jutro wchłanianie ograniczone i jutro na wadze ...victoria! :) No i masz rację, że od pysznego świeżego, dietetycznego jedzonka przytyć też można szybciutko, gdy ilości są zbyt duże...a szkoda...Nawet nie wiem czy to sprawiedliwe... Trzymam kciuki za wstrzemięźliwość naszą i Waszą...:) Cmok:)
loteria
9 stycznia 2011, 16:10...toż Ty wlazłaś w sukienkę sylwestrową36!!! Masz święte prawo do Dnia Dziecka od czasu do czasu Choćbyś baaardzooo chciała,to takie pseudowpadki nic Ci nie są w stanie zrobić. Poza chwilowym mignięciem wyświetlacza wagi. Chwilowym,bo przeciez wystarczy coś słonego pochłonąć,żeby zatrzymana woda nas wkurzyła. Tobie wręcz wskazane są takie dni,bo...ideałów nie ma. A Ty mi ciągle udowadniasz swoimi wpisami,że SĄ :))