Wielki Rowerowy Rekord
Na rowerze, ach, ponad 10 km. Wspaniały rekord!!
Tak, tak. Z pełną świadomością to piszę. Dziesięć kilometrów i 322 metry przejechałam w dniu dzisiejszym.
Aż.!!!
Nie rekordowe 100 km jednodniowo. Nie spore 60 km. Nie moje standardowe 30-40 km. I nie minimalne 22 km, do końca Wału i powrotem.
Zwariowałam ? Taką drobnostką się przechwalać?
Nie!
To duma mnie rozpiera !!!!!
Odbyliśmy dziś ze Staśkiem pierwszą wspólną wycieczkę na dwa rowery.
Wytrzymał. Nie pękł.
Średnia prędkość to było jakieś 9 km/h. (hehe, tyle to ja mam, jak się przedzieram pod ostry wiatr.)
Na płaskim i gładkim osiągnęliśmy na krótki czas jakieś 13 km/h. a z górki 2 razy mieliśmy na liczniku zawrotną prędkość ponad 15 na godzinę.
Dzielne dziecko!!!! W końcu to MOJA krew !!!!!
Wieczorem, już w łóżku, prawie zasypiając, gniewnie i z zawziętością mamrotał, że jutro też mnie na rowery wyciągnie. I że się będzie ze mną ścigał.
A poza tym ... rowerowa jesień.
Zawsze o tej porze, w takiej nagłości z dnia na dzień, odczuwam przemijanie. W sensie, że znów kolejna jesień., że zaraz się zrobi za zimno, że o kolejny rok mniej przede mną.
A to wszystko z prozaicznych i błahych powodów.
Bo od pierwszego września pustoszeją alejki rowerowe. Nagle, z dnia na dzień. Jeszcze dwie doby wcześniej na ścieżkach rowerowych było ciasno, niewygodnie, wszędzie rowerowa hałastra. I nagle znikła, jak zdmuchnięta. Przedpołudniami, gdy bywa, że jadę, spotykam na 10 km dwóch rowerzystów. Dorosłych. Jeden do pracy a drugi trenujący. Owszem, w ciepłe łikendy na ścieżkach i szlakach znowu jest gwarno, ale ja jeżdżę codziennie i różnicę widzę kolosalną.
Bo liście, zamiast jak porządnym, zielonym liściom przystało, zamiast wisieć na drzewach, to spadają. A ja najpierw robię z nich cele. Gdy pustą ścieżką jadę, to zachowuję się jak pijana żmija, jadę wężykiem. Każdy liść chcę zszeleścić pod oponkami, każdy jeden chcę mieć pod sobą, zaliczony. Ale potem nagle, z dnia na dzień, robi się tych opadłych liści za dużo i wtedy jest mi przykro.
Bo robi się zimniej, zimniej, zimniej i zimniej. Najpierw w odstawkę idą koszulki na ramiączkach, a wracają do łask koszulki polo. Potem na jazdy wieczorne zabieram ze sobą cienką polarową kurteczkę. Potem wychodzę z domu już w tej kurteczce. Owszem, jak się zgrzeję po kilku km, to zdejmuję. A potem się przyłapuję na tym, że jej nie zdejmuję wcale. Owszem, mogę ją rozchełstać, mogę z ramion odrzucić, mogę rękawy podwijać, ale nie zdejmuję przez całą jazdę.
Bo w szortach rowerowych marzną mi nogi. I zaczynam w trakcie jazdy się zastanawiać nad miejscem pobytu moich cienkich adresików, bywa, że rozmyślam nawet o grubych dresach bajowych. I że dlaczego ich nie założyłam. A wczoraj na już jazdę założyłam. Cienkie. A marzyłam o grubych. I to już jest jesień.
Bo ręce mi grabieją i wyciągnęłam szare nicianki, mam je w torbie pod kierownicą.jeszcze nie założyłam, ale jeżdżę z nimi.
Bo każdorazowo jesień kojarzy mi się z najgorszym rokiem w moim życiu. Przez cały sezon przejechałam wtedy tylko 200 km. Podłe to było lato, ale jakoś egzystowałam.
A od 3 września całkiem zaprzestałam jazd. I pogrążyłam się w otchłani depresji. Pamiętam, jak wtedy jeszcze przejeżdżałam liście i jak mi było zimno w uda. I jak mi było smutno. A potem przez kilkanaście miesięcy nic nie pamiętam
Szarugi listopadowe mi nie przeszkadzają. Mogą sobie być długie jesienne mokre wieczory. Może być dujawa i plucha i lanie i śniegodeszcze. Może być zimowy brak łońca.
Ale te nagłe pustki na ścieżkach i te liście?.. brrrrrr
PS vitaliowe
Waga o sobotnim poranku ponadpaskowa. Niewiele. 10 deko.
Co i tak jest bardzo ok., bo jakoś ostatnio moje pobyty w wucecie są, powiedziałabym elegancko i uczenie, są .. hm ... hihi ... mało efektywne.
Jarzynki i owocki się zadomowiły we mnie. Chyba dobrze im tam w moim środku. I nie chcą w postaci pozostałości mojego wnętrza opuścić.
DuzaPanna
14 października 2011, 11:06ja myślę, że te 10 km to więcej niż ja kiedykolwiek na rowerze na raz przejechałam ;)
advula
20 września 2011, 06:17ja wtedy myślę, jak to pięknie będzie wiosną, kiedy to wszystko znów obudzi się do życia :D ...no i na nowo zaludnią się ścieżki rowerowe :-)
advula
20 września 2011, 06:11pół cuksa do buzi, pół do opakowania :D no i w sumie drugiego pół już też nie zjadła, bo małżonek wsysnął :D to dopiero układ idealny :D
rob35
18 września 2011, 23:52rower ratuje cię przed depresją, przerzuć się na stacjonarny, puść sobie film na wideo, który teraz nagrasz z kamery umieszczonej na kierownicy, a na uszy słuchaweczki ze stosownymi odgłosami. No, wiem, kurcze, że to nie to samo, ale się starałam przecież ....
nanuska6778
18 września 2011, 23:10No, ale wiesz, ze ja sobie nie moge za bardzo wierzyc, nie?:-) Takie mini to czasem jest mini, a czasem sie rozrasta:-) W sumie, nie wiadomo, dlaczego:-)))
luckaaa
18 września 2011, 18:02a u mnie juz przymrozki poranne , a szkoda , znowu lata szkoda, znowu malo slonca bylo i duzo deszczu ... i szkoda , ze juz grilowac nie mozna , ze spac sie ciagle chce , ze w duzo ubran trzeba wkladac i nie mozna juz biegac po domu i ogrodzie na bosaka :))
mikrobik
18 września 2011, 15:43Opisałaś dokładnie moje uczucia i odczucia jesienne. Mówią :"piękna, polska złota jesień", a mnie smutno, bo za tymi kolorami widzę już krótkie dni, zimno, a to jest to czego króliki nie lubią najbardziej. Aby do wiosny!
Giove
18 września 2011, 14:35bardzo nostalgiczny tem wpis...wole jak nikogo nie ma...nie ma gwaru i wrzaskow....a dla mnie jesien to pokazania sie fiolkow alpejskich dzikich...juz zaczely wylazic...jedyna czego nie lubie to deszczu jesienia i zima....
Milly40
18 września 2011, 13:00jak mi się udało czymś zarazic latorosl. A co do "tych spraw". Dziecko mam póki co aseksualne. Ale uświadomione, bo ja staram się jak moge od zawwsze ten temat traktowac poważnie i normalnie (choc chłopie ucieka od tematu jak może....). Teraz w LO mają tak zwane lekcje o seksie. Syn poprosił o zwolnienie (bo to jest dobrowolne, rodzice mogązwolnic). Dałam do wyboru, albo lekcje albo czyta naukową książke na ten temat. Wybrał książke. To dobra ksiązka, naprawde porusza wszystko-wiem bo wpierw sama ja przeczytałam, nie powiem pogłębiajac wiedze w niektórych sprawach ;-)
toperzyca
18 września 2011, 08:05Wielkie gratulacje za zarażanie Staśka :)... a z tymi rowerami to jakoś dziwnie..może kwestia pory dnia..we Wrocławiu może i we wrześniu jest malutki spadek liczby rowerzystów, ale już w październiku wracają z nawiązką....ja tam zawsze obserwowałam spadki na lato...przynajmniej o tej 6.30 jak wyjeżdżałam do pracy :)
kitkatka
18 września 2011, 00:46z ta jesienią. Zimno mi. Dzielny ten Twój wnusio. Pozdrówka
dior1
18 września 2011, 00:05Jak złe, to zapominamy...... Tak jest lepiej Jolu. Ja mimo, że do depresyjnych istot się zaliczam, bardzo lubię okres jesieni, zimy i wiosny... Źle znoszę słonko, wolę wiatr i śnieg... deszcz niekoniecznie..... Pozdrawiam.... i gratuluję rekordu.
renianh
17 września 2011, 23:07No tak Twoja krew ,dopiero biegałas za Nim jak sie uczył jeżdzi a dzis już 10 km pomyka.A ja jeszcze nie czuje jesieni przy tak pięknej pogodzie .Nie podoba mi się jednak bardzo skracający się dzień.
deepgreen
17 września 2011, 22:26Ach Wy Roweromaniaki:-)Te same geny.I dobrze-bedziecie sie dopingowac:-)Ja dzis staralam sie Lubego na rower wyciagnac(mamy dwa zakurzone w piwnicy)-ze przyjemniej,ze wiaterek,sloneczko,fotki sie latwiej cyka..ale gdzie tam-zakul mnie w helm i posadzil znow na motor:-)A zimy..tez nie cierpie...ale pewnie bez niej nie docenialabym urokow wiosny.No jeszcze taka biala,puszysta moze byc..ale szarowki,mzawki pluchy,wiatry i inne takie wpedzaja mnie w depreche..Byle do wiosny:-)
dziejka
17 września 2011, 22:13Od razu wiedziałam ,że o Stasiu będzie. Zuch malutki za babinką pomyka. Ja rowerową mistrzynią nie jestem. Jesieni nie lubię za ciemność za dnia . Ale zima w górach boski klimat. Jak się puszczam na nartach w dół . Walka ze słabościami ,a uda palą jak diabli.I o to chodzi
uliczka7
17 września 2011, 22:04Ej no koleżanko......coś tak melancholijnie dziś u Ciebie......Mam podobnie , ale na mnie działa tak dojrzała jarzębina- to znak kończących się wakacji i nadchodzacej jesieni..... A na sprawy kibelkowe otręby jadane systematycznie są najlepsze :)*