Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
litości!!!


Mam dość, od poniedziałku mam dość pracy ale dzisiaj to już przegięli.

Od wczoraj mamy nowego dyrektora-członka zarzadu. Stary dziadyga, przed emeryturą (no gdzieś musieli go upchnąć), śmierdzący, z jakimiś rybimi rękami...no taki rozmemłany, wygląda jak nędzna podróba Szymona Kobylińskiego (tego, co tak rysował, starsi pamiętają). No i właśnie ów członek zaczyna swoje rządy : a czemu poczta przez outlook a nie cargo, a czemu papiery, a czemu to a czemu sramto....Nasz prezio zaszył się u siebie i siedzi cicho. Podobno do końca roku mamy dostać podwyżki - tak stwierdził nowy pan dyrektor. I już go lubię!!! Ale dzisiaj nastąpiło apogeum : moja korespondencja z bankiem (no bo dla niego token, uprawnienia do programu bankowego). Moja pani kierownik nie potrafi napisać maila więc przychodzi i mówi : mam dla pani zadanie (do niedawna mówiła, mam prośbę) i ja piszę jej maila, wklejam załaczniki, które przesyła mi sekretarka i wysyłam maile do banku....szok. Pani sekretarka nie ma czasu tego robić, ale wysłać maila do mnie ma czas, ja odrywam się co chwilę od papierów bo zajmuję się wysyłaniem maili do banku. Ja pier...ę organizacja pracy jest w tym zakladzie zaj..sta. Tak mam dość, że klnę tu jak szewc.

Dieta dalej leży w gruzach, przed przejściem na SB postanowiłyśmy z kumpelami pofolgować sobie. Wczoraj kumpela przyniosła ciasto z kremem (nie zjadłam bo było blee, rozdałam innym) a dziś druga kumpela przyniosła jabłecznik. Jabłecznikowe cudo - sztuk 2. No takie ciasto to ja mogę jeść. Ale jutro już będę grzeczna, promiss.

Moje nogi, a właściwie łydki dochodza do równowagi. Dziś juz nie schodzę po schodach jak cyborg. Ale jeszcze nie jestem w stanie ćwiczyć, PiW też zresztą nie.

Pogoda się popierniczyła, dobrze, że ten ostatni weekend był taki super.

Dalej zasypiam nie zdążywszy przyłożyć głowy do poduszki, nie doczekawszy godziny np. 21:30. Martwię się, że może to cukrzyca?

A tu fotka katastrofy jaką napotkaliśmy na szlaku. Musieliśmy mykać przez strumyczek z tej okazji.

  • aska73

    aska73

    6 października 2011, 12:58

    w pracy jest ok, bo sniadania jem przepisowo w domu, do pracy zabieram tyle ile powinnam zjeść ( np jabłko) i to mi wystarcza, bo musi. Tu nie mam mozliwości kupienia czegokolwiek, bo po prostu w poblizu nie ma sklepu. Po powrocie do domu, jem grzecznie dietetyczny obiad, aby za pół godziny obeżreć sie czymś słodkim. Ciągle czuję pokusy. Jem to z wielkimi wyrzutami sumienia, okupuję to "ciężkim" brzuchem. Codziennie obiecuję sobie, ze to koniec, ale niestety następnego dnia jest to samo. Dzisiaj w pracy dostałam takiego "wnerwa" z powodu zony mojego szefa, że gdybym miała pod ręką czekoladę, to zjadłabym ja w całości. Ale na szczęście nie ma...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.