Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jechałam karetką. I ona wyła na moją prośbę -
łyyyyjuuuu!, łyyyyjuuu!


Źle... właściwie nie źle, tylko nieswojo się czułam od świtu. Brzuszek mnie pobolewał, jakbym się czymś struła. Ale nie bardzo mocno, ot takie skurcze co jakiś czas.


Późnym rankiem poszłam do gina, bo to czas na kontrolę. Powiedział, że jeszcze nie, jeszcze mi nie da skierowania do szpitala. Że jeszcze ponad miesiąc. Że mam muchy w nosie.

Narzekałam, że się źle czuję. Byłam pierwszy raz od początku - jęcząca.

Uległ. Dał skierowanie. Z fochem w nosie, że pewnie za 2 tygodnie będzie musiał wypisywać mi nowe.


Wróciłam do domu, jak to dobrze, że dziś zajęć na uczelni nie mam.

Pojechałam, autobusami ponad godzinę, na drugi kraniec miasta, mieliśmy tam obiecane nadstawki do naszych biurek, tych wziętych na kredyt dla młodych małżeństw. Były! Hura! Zapłaciłam, załatwiłam przewiezienie jutro z rana.

A potem stałam na przystanku, marzłam i brzuch mnie coraz bardziej bolał. Skurcze coraz częściej. I bardzo się bałam, że mnie (uczciwszy uszy) sraczka dopadnie gdzieś publicznie. Nie siedziałam na ławce, tylko chodziłam, bóle próbowałam opanować dreptaniem. Dreszcze miałam, z zimna i z nawracających skórczów.


Do domu dotarłam na ostatnich nogach. Trzęsąca się. Biegiem na sedes.

I nic. Znaczy nie nic, ale to nawet nie kupa, a kupka.

Rozkurczyć ten skurczony brzuch ! Hektolitry rumianku i no-spa.. hmm, nie pamiętam, może pabialgina...

Dlaczego jestem sama, tak okropnie mnie boli? Czym ja się zatrułam? I czy już nie może to ze mnie wylecieć ? Sąsiadów o tej porze nie ma w domu, nikogo o pomoc nie mam jak poprosić.

Ratunku? coraz bardziej boli i coraz częściej


Po 15 wrócił Marchewek z zajęć na uczelni.

Przerażony, otulił mnie kocem i zawinął się na pięcie i poleciał. Do automatu telefonicznego w wieżowcach.


Karetka była za 10 minut.

Pielęgniarzom wystarczył jeden rzut oka na moją boleśnie skurczoną pozycję i na mój balonikowy brzuszek. Do szpitala, natychmiast. Gdzie Pani ma skierowanie?

Protestowałam, że to przecież niemożliwe, że rano lekarz mówił, że to jeszcze ponad miesiąc. Że ja nie chce, że to tylko zatrucie i że szpital niepotrzebny.

Znieśli mnie to jedno piętro, Marchewkowi ręce się trzęsły.


Karetka jechała Trasą, gładziutko. A jak skręcała, to skurcze całkiem ustały. Zaczęłam żartować z pielęgniarzami. Poprosiłam, by choć na trochę włączyli syrenę, bo jeszcze nigdy nie jechałam wyjącym pojazdem. Śmieli się i włączyli. Co prawda Marchewek mówił co innego, że owszem, żartowałam, ale że chwilami odlatywałam, byłam splątana.


Pod wejście szpitalne zajechałam z fasonem, 2 pielęgniarzy czekało. Ale ja nie chciałam iść, bo mnie już przestało boleć, żadnych skurczy.

Niemalże siłą zanieśli, a pobladła, poszarzała twarz Marchewka została za drzwiami.

Na stół, badanie. Popłoch. Dlaczego pani nie przyjechała wcześniej, rano? Przecież byłam rano u lekarza prowadzącego! Przecież upierał się, że jeszcze ponad miesiąc czasu mamy. I mówiłam mu rano o objawach, powiedział, że to nic. No to dlaczego potem pani do nas nie przyjechała, wcześniej, jak bardzo bolało. Nie rozpoznała pani objawów?

Do cholery, skąd miałam wiedzieć??? Jestem pierwszy raz w ciąży i pierwszy raz rodzę!!! Jak miałam rozpoznać, że to już, jeśli doświadczony położnik zapewniam mnie, że jeszcze nie.


Skurcze prawie ustały. Niebezpieczeństwo. Mi spada ciśnienie. Natychmiast na stół. Narkoza. Cięcie.

O 16:30 wyjęli mi z brzucha synka. Wybudzili na moment, powiedzieli, że ok., że 9 punktów Agar i że przywieziono mnie w ostatniej chwili. Dla dziecka i dla mnie.

Potem dwie doby byłam nieobecna.

 

 

 

 Mój syn kończy dziś dwadzieścia siedem lat.

  • luckaaa

    luckaaa

    24 października 2011, 13:59

    :) Gratulacje dla mamy i syna !

  • wiosna1956

    wiosna1956

    24 października 2011, 13:41

    no to historia !!!!!! Dziś Twoje i Twojego syna święto!!!!! gratuluję ! Ja ledwo z synem dojechałam do szpitala, prawie rodziłam w samochodzie !!!!

  • deepgreen

    deepgreen

    24 października 2011, 13:06

    A ja sie wystraszylam,ze znow cos zmalowalas:-)Ale tak to mozna...27lat temu, a pamieta sie jak dzis ,prawda?Moje konie juz tez stare,a ja stale bladze wciaz wokolo wieku pampersowego.Nie umiem sie przestawic:-)Wszystkiego dobrego dla Solenizanta i Mamusi!

  • toperzyca

    toperzyca

    24 października 2011, 13:01

    a potem, że człowiekowi nie chce się opowiadać jak to było u niego....czy tylko ja na tym świecie miałam nudny poród? Pozdrawiam serdecznie i wszystkiego najlepszego z okazji urodzin syna życzę (zawsze twierdziłam, że to li tylko swięto matki powinno być, a teraz to jeszcze bardziej i już zapowiedziałam małżowi, że chetnie w dniu urodzin syna przyjmę prezenty...a cooo)

  • baja1953

    baja1953

    24 października 2011, 13:01

    Wszystkiego najlepszego dla Ciebie i syneczka::))Dzieciątko jest dzieciątkiem, niezależnie od tego ileż to latek sobie liczy!! A dziś jest Twoje święto...Jejku, co to za czasy były..Poszukiwanie automatu telefonicznego, brak kontaktu z mężem, rodziną...Ale ta karetka to szybko przyjechała, prawda? :))) Pozdrawiam... Ja tez zawsze w dzień urodzin moich dzieci wspominam te dni... I twierdzę, że to były dwa najważniejsze i najszczęśliwsze dni w calutkim moim życiu...;)

  • poszukujaca

    poszukujaca

    24 października 2011, 12:51

    Ona opisuje porod ktory byl 27 lat temu;)

  • MAMWIAREWSUKCES

    MAMWIAREWSUKCES

    24 października 2011, 12:49

    ŚWIETNA HISTORIA.JUŻ PO TYTULE,NIM WESZŁAM DO PAMIĘTNIKA,WIEDZIAŁAM,ŻE TO PANI.TO WSZYSTKIEGO DOBREGO DLA SYNA I MAMY.POZDRAWIAM.

  • karla.s78

    karla.s78

    24 października 2011, 12:48

    a ja się tu zastanawiam jak to mozliwe, że cierpisz ale piszesz! no i pomyślałam jeszcze że nie jest u nas tak źle skoro już nawet w karetkach można wejść na Vitalię :/

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.