Tyle głupot sobie nawsadzałam do głowy przez okres 1,5 roku jeśli chodzi o żywienie, że aż mi naprawdę żal o tym myśleć. Totalnie niepoważne przekonania i autodestrukcyjny sposób bycia znów zatriumfował. Czasem myślę, że to wszystko jest takie głupie, że aż boli co ja sobie myślę. Moje myśli mają wpływ na działania i zaczynam wpadać w jakieś błędne koło, a moje poczynania stają się infantylne. Czasem gdy jem odczuwam ile powinnam i co powinnam. Jednak potrafię rzucić się na pożywienie i jak w amoku wtrząchnąć pół tego co stoi w lodówce.
Czytam co piszę i aż nie wierzę, że takie głupie przekonania mają wpływ na moją wagę i wygląd. Mało tego! Na moje samopoczucie, a to najważniejsze. Czuję się ociężała, źle sypiam, jestem rozdrażniona i marudna. Zaczynam odczuwać te przesadne akcje w kuchni jak gwałt na sobie samej. Czuję się po tym jakbym wróciła z jakiejś dziwnej orgii z nieznajomymi. Czasem czuję się jakbym obudziła się ze snu gdy już to zrobię i jakbym po nim coraz bardziej cząstka po cząstce traciła już nadwyrężone poczucie własnej godności. Wcale nie zaliczam tego do przyjemnych odczuć. Co mi pomaga uwierzyć w to, że może być lepiej i zmiana to, to czego mi potrzeba. Tylko właściwie muszę do tego podejść. Zrozumieć, że mus to nie coś co ma mi szkodzić, a wręcz przeciwnie pomagać. Po prostu chcę musieć :). Tak! To ostatnio mi chodziło po głowie, że to jest coś czego ja po prostu chcę... Ciało daje mi jasne sygnały, że potrzebuje zmiany nawyków żywieniowych. Mózg mówi weź się za to, byle świadomie i odpowiedzialnie. No to co mam zrobić? Sobie przecież nie odmówię :). Toż to ja :))) i moje potrzeby.
W pewnym momencie diety, pewna pani powiedziała mi, że jakiś tam psycholog powiedział jej, że odchudzanie to najgorsza forma uzależnienia i bardzo ciężko z niego wyjść bo nie można rzucić na stałe jedzenia. Kiedyś tego nie rozumiałam jak zaczynałam swoją przygodę z odchudzaniem, ale teraz rozumiem. Tylko są dwie strony medalu to hasło może być niezłą motywacja. Ponieważ między tymi przykrymi słowami, czai się pewna nić nadziei otóż głupotą jest zwracać uwagę na uzależnienia od strony tego pożal się Boże psychologa, który chciał kobietę mieć w garści i uzależnić od siebie. Moim zdaniem wygrać z nałogiem obżarstwa jest trudno, ale nie trudniej niż np. z fajkami. Zawsze mam prawo zjeść i codziennie tego potrzebuję, a rzucając fajki muszę z nich zrezygnować zupełnie. Zmiana nawyków żywieniowych, nie jest łatwa, ale jest tylko zmianą. Nie musi być nie wiem jak radykalna i mogę tak naprawdę wymyślić wiele rzeczy by ją uprzyjemnić. Rzucanie fajek jest zupełnie inne tego muszę unikać jak ognia bo wystarczy kilkanaście papierosików i się płynie. Z resztą obserwując moje poczynania z wychodzenia z nałogu nikotynowego mam wiele ciekawych spostrzeżeń na temat moich tendencji i inklinacji z tego obszaru. Tylko jakby jeszcze gdzieś się buntuję i nie zawsze wyciągam wnioski jakie muszę. Jednakże to tylko kwestia czasu.
Potrzebuję sobie ułożyć w głowie plan tego co chcę zrobić ze swoją bezradnością. W miarę konsekwentnie na początku go realizować z czasem zwiększając poprzeczkę. Potrzebuję popracować nad samokontrolą. tak czuję, że to na razie jest odpowiednie podejście, a zrodzi jeszcze inne potrzeby na przestrzeni czasu. :))
http://vimeo.com/11469465
http://vimeo.com/19089966