Bardzo dziękuję za Wasze kciuki i dobre słowa !!!
Dzisiaj wreszcie wróciłam do treningu. Ten mały stworek we mnie dał mi trochę popalić w te ostatnie 10 dni, każąc zaznajomić się bliżej z muszlą. Nie musiałam wąchać czy oglądać jedzenia - wystarczyło, że o nim pomyślałam. Starając się jednak dać mu coś do jedzenia jabłko jadłam kole godziny. Jeden kęs, 10 minut przerwy, drugi.... Obiad trwał wieczność - wielkie dzięki za mikrofalówkę:) Nie sądziłam, że po takim czasie odchudzania będę spędzać całe dnie na jedzeniu chi chi. Wcale nie tyję, ale lekarz uspokoił, że tak może być no to się nie martwię. W week-end podwójne świętowanie się odbyło. Sobota to impreza dla przyjaciół. Cały dzień przygotowań, przyrządzanie jedzonka, sprzątanie, robienie się na bóstwo... Nogi mi w tyłek wlazły. Kiedy goście przyszli miałam ochotę tylko siedzieć. Ale gospodyni nie wypada - to biegałam dalej, tańczyłam, stałam w kuchni z większością gości:) Ok trzeciej impreza się zakończyła - oj coraz wcześniej kończymy - latka lecą. Posprzątać musiałam w większości sama, gdyż mój mąż był trochę "zmęczony":) w końcu musiał za moje i stworka zdrowie wypić milion dwieście razy:) Za to w niedzielę mi stopy wymasował jak trzeba:) W niedzielę był też obiad urodzinowy dla rodziny więc już więcej siedzenia przy stole to sobie już łatwiej ogarnęłam no i sprzątanie na męża spadło:)
Zastanawiam się, czy jednak w góry z ferajną nie pojechać. To że nie mogę na nartach jeźdźić to jeszcze nie powód, żeby z patrzenia i jakiegoś delikatnego truptania po górkach rezygnować. Może narty turowe zabiorę? Spytam lekarza. O lodospadach co bym na nie miała ochotę to jednak mu nie wspomnę. Może chłop ze mną nie wytrzymać...
No nic idę coś zjeść:)