Weekend grzeszny, nie wiem co mnie napadło, chyba ten zastój okropny. Wypiłam trzy piwa a to dla mnie dość dużo. Po takiej ilości spokojnie można szukać mnie pod ławką/ stołem/ krzesłem.. Wtedy zaczął się lament na temat mojej grubej osoby. Mój własny lament. Lament-monolog.... Na wadze dziś zobaczyłam znowu 60. Nie dziwie się piwo czipsy, chleb, nie bede nawet mówić co jeszcze było bo mi wstyd. Cwiczyć ćwiczyłam. Niedziela już była całkiem poprawna oprócz szejka z mcdonalda ale to było na kolacje.
Z lepszych wiadomości to zaczęłam jeszcze raz ocet jabłkowy, jeden zastój pokonałam, może i tym razem mi pomoże. A i bańki chińskie przyszły, kupiłam oliwkę z ziaji do masażu antycelullitową, zaraz idę wypróbować. Dieta była dziś już porządna, wracam do gry.
W ogóle dochodzę do wniosku, że ja mam problem i to konkretny. Problem ze sobą dokładniej. Silnej woli się nauczyłam owszem, ale jak patrzę na siebie to widzę prawie 80 kilową osobę. I zastanawiam się dlaczego moje koleżanki wsuwają czekoladę dziennie i bez żadnych ćwiczeń wkładają rozmiar 36. Co ja mówię czekoladę. One ciągle coś jedzą. Nie wiem, może mi szkoda bo też chce się nawpieprzać. Chyba mi się coś poprzestawiało w główce, przecież mam o siebie walczyć, a nie szukać pretekstu dla mojego wyglądu. W każdym razie pewność siebie to mi spadła ostatnio. A wagę dam mamie do schowania i będę się ważyć raz w tygodniu nie codziennie.
Dzisiejsze menu:
-owsianka
-jabłko, pomarańcza
-makaron razowy z kurczakiem papryką i pieczarkami to wszystko duszone we własnym sosie z jogurtem naturalnym. :)
-kisiel bez cukru z pomarańczą
Zaczęłam ostatnio używac słodzika, ale tylko sporadycznie ( wiem, że jest nie zdrowy, ale jak dwa razy w miesiącu zjem kawałek sernika i zamiast cukru dodam słodzik to może nie umrę) Zresztą niszczymy nasz organizm tyloma rzeczami, że jak odmówię sobie czipsów i walne taki serniczek 100 kcal na jedną porcję i sporo białka to będę żyć i moje kubki smakowe będą zadowolone.
Jedzonko z ostatnich kilku dni:
Właściwie cały tydzień jadłam pasztet z soczewicy, wrażenia smakowe jak na pierwszy raz z soczewicą całkiem przyjemne. Ale ileż można.. Zrobię go chyba za rok bo przejdał mi się po kilku dniach.. Żeby nie zwariować codziennie jadłam go z czymś innym :)
Pasztet z soczewicy i sałatka (upiekłam małą blaszkę i póżniej odgrzewałam z plastrem sera żółtego to jest mega pyszne polecam wam, banalny i robi sie go bardzo szybko)
Pieczone udko i znowu pasztet (blaszka była mała ale dla mnie to i tak kaawał pasztetu) Nie zjadłam wszystkiego, właściwie połowa udka została..
I znowu pasztet, tym razem z sałatką i sosem z ryby i warzyw.
Waga schowana, ważenie dla motywacji w poniedziałek raz w tygodniu. Wtedy w weekend będę się bardziej pilnować. :) Lecę pod prysznic i sprawdzić jak moje banieczki :)
UlaSB
11 marca 2014, 17:59Masz rację, nie waż się codziennie, bo w końcu zwariujesz. To normalne, że waga raz pokazuje tak, a raz tak, szczególnie w tak małych odstępach czasu. Nie poddawaj się i broń Boże nie myśl, że wyglądasz na 80kg. Ja też czasem dziwię się koleżankom, które wiecznie coś wpieprzają, a nie tyją... Nie wiem, na czym to polega, wiem tylko, że ja niestety bardzo muszę się pilnować...