Ostatnie dwa tygodnie były wyjątkowo niekorzystne dla mojego "planu" na schudnięcie. Najpierw urlop w górach, gdzie o zdrowym obiedzie można było pomarzyć, później tydzień u rodziców na wsi i kochane obiadki mamusi. Efekt - jakieś 2 kg w przód.
Dziś z samego rana postanowiłam, że biorę się za siebie i nie ma zmiłuj bo do 1 października trzeba chociaż trochę schudnąć :P
No i zaczęłam. Aktywnie. O 9 "skalpel" Ewy Chodakowskiej (pamiętam efekty, które widziałam u mojej siostry). Było ciężko bo jak człowiek zapasiony to i udo ciężko podnieść bo ja je podnoszę a ono dalej leży! No, ale mam nadzieję, że za jakiś czas jednak będzie chociaż trochę odrywało się od ziemi :P
Przed 15 wyciągnęłam mojego TŻ na spacer z kijkami :P Cóż miałam nadzieję, że trochę rozrusza to moje obolałe po skalpelu mięśnie. Przeleźliśmy 8 km niby mało ale na początek wystarczy. Mięśnie owszem rozruszały się, ale głównie te, których nie czułam :D
Cóż jutro będzie ciekawiej bo pewnie będzie boleć, ale po tabacie, na którą wybrałam się jakieś 3 miesiące temu żadne zakwasy mi nie straszne ;-)
No nic na dziś tyle.
Trzeba odpocząć a jutro od rana znowu brać się za siebie :)
Dobranoc