Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
jestem słaba...


Witajcie po przerwie... czas jednak płynie i nie patrzy na nic. Za szybko. Zleciało. Wróciłam do swojej  dawnej pracy. Przetrwałam tam. Tą zsyłkę. Może i dobrze się stało. Zawsze wszystko jednak wychodzi na dobre.. chociaż nie raz wygląda źle. Jest beznadziejnie. 

Długi weekend w pracy. Prawie cały. W tym miesiącu dla relaxu przeczytałam książkę, podeszłam do niej sceptycznie. Tak o, by odstresować się, zrelaksować. Wszak to książka dla kobiet. Literatura o której było głośno jakiś czas temu. Mówili mi, lepsza niż 50 twarzy greya. No i przeczytałam ją.. w tydzień :D 3 części w tydzień. Jakieś 1200 stron. Szybciutko zleciało. Czytałam wszędzie, w łóżku przed snem, w autobusie, na przystanku, na wykładzie. Zrobiło się to "nałogiem". Może dlatego, że troszkę ta książka była "urealnieniem" moich marzeń sprzed kilku lat. Czytałam o wielkim mieście, o Astonie Martinie DB9 (haha to było moje życzenie dostać od któregoś faceta, no to mi takiego kupił - plastikowego), o innych rzeczach. To była odskocznia. Odskocznia, która dała mi do myślenia. 

Postanowiłam o siebie zawalczyć. Spełniać się. Znaleźć czas. dla siebie. na siebie. mieć faceta. super faceta. bawić się. nie krępować. nie zamykać w czterech ścianach. nie tracić czasu. żyć. po prostu. 

Wkurzam się sama na siebie, od wielu miesięcy, że jestem na bakier ze wszystkim. Że wole wstać 10 minut później, niż się uczesać (Nie chodzę potargana, ale.. w kucyku). Czy zająć się czymś innym niż sobą - balsam? paznokcie? depilacja nóg? zawsze czeka, to nie priorytet. A kiedyś tak nie było. Wiem,, że to może wynika z tego, że nie muszę być zawsze gotowa na to... że trzeba będzie ściągnąć spodnie i będzie obciach :P Same rozumiecie.. brak faceta. Doskwiera to czasem, ale właściwie to nie robię nic by go znaleźć. Nie wychodzę. Zapomniałam jak to jest iść do klubu. Zapomniałam jak to jest iść na imprezę. Zapomniałam jak to jest flirtować. Zapomniałam.. aż dziwne, że tak może się wszystko zmienić. Praca, dom, szkoła, praca, dom, szkoła. Czasem nie ma mnie po 36h w domu. Ciągle gdzieś biegnę. Ciągle coś. A jak się wali... zostaje sama. Mam  być twarda. Silna. I efekt jest taki.. jem byle co, byle jak, śpię mało. Zaczynam jechać na energetykach (czyt. napoje energetyczne). Dokąd zajadę? pewnie nie daleko. 

Mówię temu dość. Wróciłam do domu, powiedziałam siostrze co myślę, że pora na zmiany. Idziemy na dietę.  Z prawdziwego zdarzenia. Rozpisany cały tydzień. wielka radość. Wyszło jak zawsze. Ona szuka. JA się wściekam, że głupoty. A ona w szał. No właśnie, nie rozumie tego nikt. Nie znoszę diet właśnie dlatego, że wstyd mi na nich być. Nie cierpię. Wiecie jak to jest jak schudnąć chce osoba ważaca 60kg. A jak 100kg.  Na tą pierwszą patrzą i mówią, po co sie odchudzasz.. a na 100 - i tak nie da rady. A ja jestem słaba. I to bardzo. Jedna porażka i leżę. I nie wyobrażam sobie, abym w pracy wyciągnęła kanapki z kurczakiem na śniadanie, czy szaszłyki na obiad. No proszę Was, już to widzę.. tę tonę komentarzy w moim kierunku. Wstydzę się. Wstydzę się, że tak wyglądam, wstydzę się, że się odchudzam. Wstydzę się siebie.... 

Ale postaram się dać radę. Usiąde i ułoże jadłospis. Normalny. Bez głupot. Zgodny z zasadami. Żebym nie musiała wyciągać na 2 śniadanie: 5 winogron - przecież to zaraz tona komentarzy...  a ja jestem słaba. 

  • trinity801

    trinity801

    12 listopada 2014, 08:39

    Ciekawa jestem co to za książka :) Ale masz rację: walcz o siebie. Walcz, bo jak Ty o sobie nie pomyślisz to nikt inny za Ciebie tego nie zrobi. Ja muszę zrobić to samo. A co do jedzenia - nie powinno Cię obchodzić to co myślą inni, niech sobie myślą, Ty to robisz dla siebie a nie dla innych - kiedyś wierzę że dojdziesz do takiego etapu.

  • Aethureth

    Aethureth

    11 listopada 2014, 23:52

    Czego Ty się wstydzisz ??? Tego, że trzeba jeść... przecież jedzą wszyscy...chociaż nie każdy zdrowo... Moje koleżanki z pracy też mówią ... będzie jojo... nie dasz rady... kiedy zaczniesz normalnie jeść... A ja się tylko uśmiecham pod nosem i mówię : "Ale ja przecież jem normalnie... normalne to nie jest wpychanie w siebie trzeciego kawałka ciasta..." Nikt Ci nie każe jeść 5 winogron... Ja za to jestem po 5 naleśnikach na kolację, a o 1.00 (w nocy) zjem jeszcze sałatkę - bo dziś nocna zmiana w pracy. Kilogramy pomimo takiego jedzenia super lecą :) Bierzemy się do roboty Moja Droga :) Koniec wymówek :P

  • Lela6

    Lela6

    11 listopada 2014, 23:15

    Dasz radę. Spokojnie wszystko się ułoży. Trzymam kciuki i pozdrawiam

  • vitafit1985

    vitafit1985

    11 listopada 2014, 21:30

    Mniej myślenia, więcej robienia;-) Pracujemy podobnie. Ja siedzę od 8.30 do niewiadomoktórej. Często do 21, czasem do 23. Wyjście o 19 jest rarytasem. Ale też postanowiłam trochę temat ogarnąć. Postanowiłam codziennie wychodzić na 2-3 h sportu. I nie ma, że to że tamto. Po prostu postanawiam i wychodzę. Mogę wrócić do pracy, ale wyjść muszę. Do tego zrobiłam własny kalendarz, gdzie rozpisany mam w krateczkę cały miesiąc. Woda, sport, dieta, niepodjadanie po 18. I codziennie koloruję krateczkę na zielony, czerwony lub pomarańczowy. Siła jest w nas:)

  • smileska1989

    smileska1989

    11 listopada 2014, 21:14

    Słaba, co w ogóle znaczy słaba? I dlaczego komentarze? Może wcale nie jest tak, że każdy od razu zwraca na Ciebie uwagę, zagląda Cu w talerz, przelicza Twoje kalorie i czeka tylko aż wyjmiesz z torebki "5 winogron"? Dla osoby, która przechodzi na dietę należy się szacunek i podziw ... a nie pogarda.

  • etvita

    etvita

    11 listopada 2014, 21:08

    Też wstydziłam się tego, że się odchudzam, jak ważyłam 15kg więcej.Teraz powoli się przyzwyczajam do komentarzy, że co ja tak zdrowo jem, a to, że nic nie jem itd. Myślę, że to kwestia czasu i zrzuconych kg. Powodzenia :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.