Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
O mały włos


Dziś o mały włos nie zaprzepaściłem mojej pracy nad budowaniem dobrych nawyków - wyprawa na miasto wymaga jeszcze dopracowania. 

Bo o ile udało mi się dopilnować (albo nawet bez "udało się" -> dopilnowałem), by zjeść śniadanie, a przed wyjściem do kina drugie śniadanie (spożywane częściowo w biegu, a częściowo już w autobusie w drodze do kina ;) ), o tyle z tym, co zrobić, jeśli na mieście nie ma się ze sobą przygotowanych potraw, a nie wraca się do domu w ciągu najbliższych siedmiu, ośmiu godzin, jeszcze nie wiem. Znaczy właściwie już wiem, ale żeby zachować zdrowy rozsądek, a jednocześnie dochować wierności przykazaniom diety, trzeba się napracować. Żegnajcie, złote łuki wujka Donalda, żegnajcie, "świeże" kanapki Subwaya, żegnaj, przydrożny kebabie! 

Witaj, Salad Story. 

Jeśli wierzyć ich zapewnieniom, kręcą własne sosy, tylko na bazie naturalnych składników, a warzywa mają świeże. Najlepszy wybór, jaki można znaleźć "na mieście z braku laku". Co prawda uważam, że 17 zł za małą sałatkę to nie jest mało (mniej więcej tyle, co zestaw powiększony w Macu) duża sałatka za ok. 21 zł tym bardziej nie, ale można się było nią najeść i była smaczna. Raz na jakiś czas chyba nie zaszkodzi (portfelowi i podniebieniu)...

Gorzej było z wodą. Ostatnio w ciągu dnia wypijam trzy litry wody, a naiwnie wziąłem ze sobą tylko pół literka. Jak miało mi to starczyć na pół dnia? Po drodze zaś nie napatoczył się żaden sklep, albo nie było na niego czasu. Ale to, przyznaję, moja wina, zjadła mnie moja bezmyślność.

Śmieszne zaś, że w kinie - bom się tak wody opił przed wyjściem - straszliwie mi się chciało, no wiesz, Pamiętniczku, siusiu. Tak bardzo, że ledwie dotrzymałem do końca. Za nic jednak nie chciałem wychodzi w trakcie seansu, nie cierpię ronić ani chwili z filmu, to dla mnie świętokradztwo. Gdybym umiał, na czas filmu przestawałbym mrugać... 

Dobrze, że doszedłem do łazienki cały i suchy.

A film swoją drogą bardzo urokliwy. Trochę się zastanawiałem, jak można kilkudziesięcioma stroniczkami tej książki zapełnić prawie dwie godziny taśmy filmowej (tak samo jak w przypadku "Tataraku" Wajdy na podstawie opowiadania Iwaszkiewicza), na szczęście film ten nie był kalką treści książki, a wariacją na temat. Szczerze mówiąc niczego innego bym nie zniósł, mam zbyt bogatą wyobraźnię, by mógł z nią wygrać jakikolwiek film. A ten obraz był udaną opowieścią zbudowaną na kanwie książki, ale ze swoją oddzielną fabułą.

Jak już o filmie piszę, nie mogę nie dodać, że jest przepięknie zaanimowany. Zastosowano dwa rodzaje animacji: jedna komputerowa (bardzo precyzyjna, chwilami zachwycająca dokładnością odzwierciedlenia rzeczywistości, ale w jakimś stopniu przewidywalna, bo spodziewana - tyle teraz powstaje bajek animowanych komputerowo), druga - powalająca! - "w starym stylu", ciut nie jak "Koralgol", czy "Mały pingwin Pik-Pok" ( ;) ), tyle że z papieru, bibuły, czy czego tam jeszcze tego typu. Autentycznie piękna i urzekająca, a obrazująca sceny przedstawiające bezpośrednio treść książki.

Cóż, dziś zaliczyłem nagrodę i nowe wyzwania, i myślę, że wyszedłem z nich zwycięstwo. Bez medalu jeszcze, ale zmierzam po niego. Cierpliwie i konsekwentnie. Pierwszą nagrodę już mam. :)

Tymczasem!

  • RapsberryAnn

    RapsberryAnn

    1 września 2015, 00:13

    widziałam Tatarak, pozostaje w pamięci.

  • RapsberryAnn

    RapsberryAnn

    1 września 2015, 00:13

    jaki to był film? ;)

    • GrajewsKi

      GrajewsKi

      1 września 2015, 00:39

      Odpowiedź na to pytanie kryje się w moim poprzednim wpisie w Pamiętniku. :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.