Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Moja smutna historia.


Pół życia diet, drugie pół tycia. I tak w kółko macieja.

Zabierałam się za napisanie tutaj bardzo długo. Aż dzisiaj, przy tak cudownie dobijającej pogodzie, stwierdziłam - piszę. Muszę pisać. Muszę, bo jestem ostatnio sfrustrowanym człowiekiem. Sfrustrowanym do tego stopnia, że nie chce mi się wychodzić z domu. Nie chce mi się stroić (bo i tak wiem, że nie wyglądam dobrze), nie chce mi się ładnie wyglądać (bo i tak nie wyglądam ładnie), nie chce mi się kupować nowych rzeczy (bo w każdej nie wyglądam dobrze), nie chce mi się nic.

Mam problem z jedzeniem. Od wielu, wielu lat. Zachowuję się jak bulimiczka, z różnicą, że nie wymiotuję. Potrafię pochłonąć kosmiczne ilości jedzenia. Słodkiego, słonego, jakiegokolwiek. Jem i się opanować nie mogę. Jem aż mi niedobrze, aż mnie boli brzuch, aż się ruszyć nie mogę. Nie mam tak cały czas. Potrafię pół roku mieć z tym spokój (wtedy się odchudzam), a przyjdzie taki dzień, że dietę szlag trafia, a ja jem i jem. Nie, 'jeść' to złe słowo. Ja żrę. Oczywiście jak nikt nie widzi. Chowam jedzenie po szafkach żeby współlokatorka nie widziała. Najgorzej jak jedzie na weekend do rodziców. Mieszkanie jest wtedy tylko moje, a ja zataczam się z obżarstwa. A później mi źle. Później mi wstyd przed samą sobą. I obiecuję sobie, że to dzisiaj ostatni taki dzień, że to tak na pożegnanie, że już więcej nie będę, że od jutra wracam do normalnego, zdrowego żywienia. A jak przychodzi to "jutro" idę do sklepu i nie mijam półek z bułkami i słodyczami obojętnie. I znów jest "od jutra", i że dziś to ostatni dzień... A jutro? Jutro znów to samo. 

Czy to nałóg? Czy to słabość? Co to jest? Od dziecka lubiłam jeść. Ale do liceum byłam większa, ale w granicach powiedzmy normy. Wahałam się pomiędzy 55 kg a 75 kg (przy wzroście 162). Później była dieta Dukana, a po niej straszne problemy hormonalne. Niedoczynność tarczycy, insulinooporność. Po stwierdzeniu io (dwa lata temu) - diety, sport i -10kg. Później znów olałam. Znów wpadłam w wir... jedzenia. Później jakieś miesięczne epizody dietowe z rezultatami w okolicach -3kg. A teraz jest teraz, od wakacji mam jazdę na jedzenie i nie mogę przestać. W tym momencie moja waga jest największa w całym moim życiu. I obiecuję sobie, obiecuję, że nigdy nie będę miała dziewiątki z przodu. Nigdy. Brakuje mi teraz 2,5 kg. Ale nie mogę, no nie. Inaczej ubieram się i idę prosto do psychologa, dietetyka, nie wiem. Do kogokolwiek, kto mi palnie w łeb.

Czuję, że osiągnęłam dno. A od dna trzeba się odbić. Własnymi siłami. Nie uznaję pomocy, z tym problemem muszę sobie poradzić sama. Tylko ja. Bo nikt nie wie o moim problemie. I nie chcę żeby ktokolwiek się dowiedział. Nie wie rodzina, nie wiedzą znajomi. Na zewnątrz wszystko jest w porządku. Jestem człowiekiem, który nie znosi okazywania słabości. Wszyscy uważają mnie za silną kobietę, która twardo stąpa po ziemi. Która ze wszystkim sobie umie poradzić. Tak, radzę sobie ze wszystkim, tylko nie z TYM problemem. Nie potrzebuję ich wsparcia, bo dla mnie takie wsparcie oznacza litość. A ja nie znoszę litości, nie w stosunku do mnie. Ja się w to wpakowałam, ja się z tego wypakuję. Poza tym, wstyd mi. Cholernie mi wstyd, że taka głupia rzecz jak jedzenie wygrywa ze mną. Kieruje moim życiem. Najgorsze jest to, że mam świadomość, że tak nie powinno być. Ale jest. I trzeba coś z tym zrobić, bo zabija mnie od środka. Niszczy, niszczy we mnie wszystko. Pewność siebie, siłę, wytrwałość. Wszystko.

Jest jedna rzecz, która mnie ratuje. Sport. Kocham tańczyć i ćwiczyć na fitness. Jak chodzę codziennie na zumbę to nie jem. Bo jak się najem to wiem, że nie dam rady pójść na zajęcia. A na te zajęcia czekam od kiedy otworzę rano oczy. Ale nie ćwiczyłam od początku wakacji, więc jem. Bo po co być na diecie, skoro bez sportu i tak nie schudnę? Więc sobie jem dalej, dopóki nie wykupię sobie karnetu. I właśnie zamierzam to zrobić znów. Kontuzja stopy przeszła, mogę ćwiczyć. Błagam, żeby to coś dało.

Chcę być zdrowa. Chcę być ładna. Chcę być szczęśliwa. Chcę kupować ubrania i w każdym ciuszku dobrze wyglądać. Chcę żeby się za mną faceci oglądali na ulicy. Chcę żeby na imprezach mnie brali do tańca. Chcę żeby wodzili za mną wzrokiem. Chcę znaleźć miłość swojego życia. Chcę być po prostu szczerze szczęśliwa. 

I to wszystko zależy wyłącznie ode mnie.

  • gattinarguta

    gattinarguta

    14 października 2015, 19:48

    A jak wygląda Twoja dieta? Może jest zbyt monotonna i Cię nudzi? A może jest zbyt restrykcyjna, że w końcu dopada Cię taki "głodomór"? I taki pomysł - może zrealizujesz: chodź na zakupy jedzeniowe z koleżanką / współlokatorką - przy niej może utrzymasz się w ryzach i miniesz tą szafkę ze smakołykami? Inny pomysł - nachodzi Cię ochota - okej śmiało, lecisz po całości, ale pod warunkiem, że zakupy zrobisz w sklepie oddalonym o minimum 4 km i pobiegniesz tam lub pójdziesz na piechotę i wrócisz w ten sam sposób ;) dam głowę, że jedyne co kupisz to będzie woda mineralna :)

    • Kladzia922

      Kladzia922

      14 października 2015, 20:21

      dieta nie była monotonna, tu nie ma z tym problemu. jak byłam na dietach jadłam dużo dobrych rzeczy, kombinowałam, piekłam chleby, nigdy nie chodziłam głodna, dostarczałam sobie wszystkich składników. Ale brakowało mi masła, sera żółtego i miliona różnych rzeczy. Nie wiem w czym jest problem, mam wrażenie, że to nałóg, którego nie potrafię opanować.

    • gattinarguta

      gattinarguta

      14 października 2015, 20:54

      ale czemu masło szkodzi? osobiście jestem zdania, że jest lepsze niż utwardzane tłuszcze typu margaryna.. i ser żółty też nie zabójca :) tylko wszystko w umiarze.. też nie obyłabym się bez jakiegoś "słodkiego".. i dalej w umiarze.. spróbuj z licznika vitali fitatu na komórkę - ten mnie nauczył o co chodzi w odżywianiu.. określiłam ile powinnam zjeść dziennie i w jakich proporcjach.. czasem planuję dzień wcześniej co zjem patrząc co mam w lodówce.. i widząc wolną lukę, zapełniam ją jakąś "nagrodą".. a jak idę na żywioł bez planu, klikając po każdym posiłku co zjadłam, te paseczki na dole lecą i mnie trzymają w ryzach - pilnuję się przy kolejnym posiłku np. widząc, że dużo już poszło węgli to kolejny posiłek "urządzam" białkowy :) to naprawdę motywuje i jakoś ten kolejny batonik mnie nie pociąga..

    • gattinarguta

      gattinarguta

      14 października 2015, 21:00

      a jeśli uważasz to za nałóg, to hmm.. nie umiem doradzić.. nałogowo palę papierosy.. ale kiedy miałam okresy "rzucania" - co robiłam jak miałam ochotę zapalić ale nie chciałam tego zrobić: szybciutko telefon do niepalącej osoby - i wyjść.. i kłopot mijał.. dodatkowo "mycie zębów", spacer, i głębokie wdechy.. wiem, że to głupie ale pomagało.. jedyne kiedy nie umiałam sobie poradzić to w momentach stresu.. czy czujesz się w swoim życiu zestresowana? czy w ten sposób (tzn. jedząc) "ratujesz się"?

    • Kladzia922

      Kladzia922

      14 października 2015, 21:03

      jestem cały czas spięta i zestresowana. I się ratuję jedzeniem. Plus jeszcze pocieszam, bo ta codzienność mnie nie uszczęśliwia. Dlatego jedyne co, to ratuje mnie wieczorna zumba, siłownia czy fitness. Wtedy czekam na uszczęśliwienie w inny sposób.

  • iwonaanna2014

    iwonaanna2014

    14 października 2015, 14:14

    nie masz wcale tak duzo kilogramów. Ja narzekałam jak mialam 84 kg a teraz mi się zrobiło 98 kg i tęsknie za tymi poprzednimi kilogramami . Najważniejsze to zdrowa być. Ja przeszłam operacje na raka to wiem co jest w zyciu wazne. A ty sie nie denerwuj tylko spokojnie sie odchudzaj ,ale bez nerwów. Będzie dobrze.

    • Kladzia922

      Kladzia922

      14 października 2015, 14:17

      dziękuję :)

  • Blondynka94

    Blondynka94

    14 października 2015, 13:38

    Częściowo cię rozumiem. W końcu to "historia stara jak świat". Wstyd ci za to obżeranie, wagę? To dobrze. Jak zaczniesz tracić na wadze i będziesz w dołku, przypomnij sobie to uczucie. Wstydu i bycia nieszczęśliwą. Przestań chować się z jedzeniem- musisz odzyskać kontrolę. Hmm zwrócenie się do kogoś o pomoc nie musi być złym pomysłem. Czyjaś pomoc nie zawsze oznacza litość z ich strony. Nawet silni, niezależni ludzie potrzebują wsparcia. Inaczej nie byliby ludźmi. Lubisz ćwiczyć i bardzo dobrze! Będzie ci łatwiej. Znajdź pozytywy. To jest twój czas na zawalczenie o siebie. Ale strój się, zrób makijaż. Jesteś piękna niezależnie od rozmiaru i pal sześć tych wszystkich ludzi, którzy tego nie widzą. Sama zobacz, jaka jesteś ładna. Teraz jesteś ładna, a niedługo będziesz super seksi bomba! Tylko trochę racjonalnych postanowień... Trzymam kciuki i powodzenia.

    • Kladzia922

      Kladzia922

      14 października 2015, 13:40

      dziękuję! :) no staram się 'stroić', makijaż mam zawsze. Ale nie czuję żebym dobrze w tym wyglądała.

    • Blondynka94

      Blondynka94

      14 października 2015, 13:43

      Bo nie akceptujesz siebie. Powtarzaj sobie co rano, dziesięć razy przed lustrem- jestem piękna, jestem seksi. Świat będzie piękniejszy, dzień będzie lepszy i chudnąć będzie łatwiej

    • Kladzia922

      Kladzia922

      14 października 2015, 13:46

      prawda, nie akceptuję. Nie lubię grubych ludzi, a sama taka jestem...

    • Blondynka94

      Blondynka94

      14 października 2015, 13:53

      A czy przez to, że jesteś gruba, jesteś w czymś gorsza od innych? Nie!

    • Kladzia922

      Kladzia922

      14 października 2015, 13:55

      a cały czas mam w głowie to, że właśnie jestem gorsza. :(

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.