Cześć Kotki!
Było trochę milczenia z mojej strony, a to z powodu weekendowego wyjazdu przymusowego w celach uczelnianych i wspierających mojego K.
Na co dzień zamieszkaliśmy w okolicach Wrocławia, mamy spokój, ciszę i naturę wokół. Kiedy teraz mamy jechać do centrum, to przysięgam, że tak się odzwyczaiłam od miasta, że dostaję w nim szału;)
Tak więc musiałam zwalczyć następną dawkę pokus, następną dawkę przyjemności i odpierać ataki znajomych, rodziny, a nawet mojego K. namawiającego mnie na coś słodkiego albo na sobotniego drinka. Od rana do nocy była walka i czuję, że póki co jestem w tym zupełnie sama. Rzecz jasna- WY to inna sprawa, jesteście jak moje duszki takie dobre siedzące na ramieniu :) Przez dwa dni wrocławskiego życia zastanawiałam się i rozglądałam, czy może któraś przechodząca osoba również tutaj pisze, komentuje, walczy. W ogóle miałam fazę nieustanną przez to, że musiałam odmawiać, albo udawać- bo nie chciałam się tłumaczyć, że jestem na diecie. Wcale nie jestem na diecie, po prostu mam MŻ, ale nie mam ochoty się z tego spowiadać. Co chwilę się odchudzałam, tyłam, odchudzałam, tyłam i po prostu mam dość peplania o tym.
Każdy pyta: od kiedy? a co jesz? a kawałek to Ci nie zaszkodzi! a może jednego drinka? no z NAMI się nie napijesz?! kiedy my się widujemy?! to hamburgera też nie zjesz...? ale wydziwiasz! jakaś drętwa się zrobiłaś...
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Naprawdę mi się tego nie chciało słuchać, więc pozowoliłam sobie nalać drinka, którego nie wypiłam, poczęstowałam się cukierkami, których nie zjadłam, itd. WALKA. Po prostu WALKA.
Mało tego. Mój bardzo imprezowo nastwawiony Ukochany, widząc moje zacięcie i determinację, sam zdecydował, że DO MNIE DOŁĄCZY!!! Być może Jemu też to było potrzebne? To, że ja będę taka stanowcza i nie ulegnę? Że pokażę, że się nie poddam? I Kochanie moje nieśmiało mi tu dzisiaj na wieczór podpowiada, że chętnie sam by tak jadł mniej i zdrowiej, pił ze mną te koktajle i poszedł biegać.
A co ja na to?? HURRAAAAA!!!! Nie będę musiała gotować 2 obiadów, dwóch śniadań, a na dodatek mój K. będzie jadł zdrowiej!!! Tylko się cieszyć! To też jest dla mnie jeszcze większa motywacja, że musimy jeść zdrowo, ale też smacznie, żeby się nie zniechęcić. No.
JUTRO DZIEŃ WAŻENIA! Mam nadzieję, że coś spadło. Czuję się lżej, ale brzuszysko mi wisi, nogi się trzęsą, biodra wypływają. Ja wiem, że potrzeba na to bardzo, bardzo, bardzo wiele czasu, żeby wyjść z tego sadła. A to jest tak bardzo trudne... Jest mi ciężko, przykro, momentami mi się chce płakać, krzyczeć, żreć co popadnie. Ale staram się opamiętać. To dopiero tydzień, ale był dla mnie tak cholernie ciężki, że mam nadzieję, że następny będzie nieco milszy. Pod każdym względem.
Póki co jestem Kotki zmęczona tym ciężkim czasem w pracy i w diecie. Chora atmosfera i problemy w firmie mnie męczą psychicznie, a dodatkowo na każdym kroku się jeszcze pilnuję z dietą- to naprawdę duże wyzwanie. Motywujecie mnie WY. Mój Kochany. Lustro.
Trzymajcie kciuki, proszę, są mi potrzebne!!!
Ja za Was mocno trzymam i zajrzę co u Was słychać.
Buziaczki!!!!!!!!!!!!
Życzę Wam bardzo fajnego tygodnia!
Tazik
Anankeee
23 maja 2016, 20:29Faktycznie ciężko miałaś... Masz silną wolę, brawo :D
zurawinkaaa
23 maja 2016, 08:56super że ukochany chce zacząć z Tobą dietkować - to naprawdę pomoże.. Takie wspólne wspieranie jest na wagę złota :) oj znam tą walkę, ale masz rację lepiej udawać że się je normalnie niż opowiadać że jest się na diecie. super się trzymasz !! buziaki :)