Witajcie.
Dzisiaj znowu źle spałam. Zasnęłam dopiero po 4. Śnił mi się jakiś koszmar - mogło być niedocukrzenie. W pracy byłam śpiąca, a po obiedzie od razu poszłam na drzemkę. Miała trwać 1,5 godziny a wyszło 2,5. No cóż. Dopóki popołudniami jest ciemno, nie będę sobie robić wyrzutów. Przez słabą jakość powietrza i tak bym nie poszła na spacer.
Co dziś jadłam?
Owsiankę z truskawkami i orzechami włoskimi.
Bulkę z masłem orzechowym i jabłkiem.
Zupę z wczoraj na obiad.
Na kolację sałatka z kurczaka, kapusty pekińskiej, kukurydzy, pomidorków, pora i oleju z dyni. Kawałek pizzowca (Mąż zjadł już pół blachy, ja 2 kawałki małe :)) Banan. Trochę prażynek krewetkowych.
Stanęło na 1700 kcal. Dzisiaj już chyba miałam normalny apetyt. Ciężko było mi stwierdzić, bo chciałam go nie mieć jak wczoraj. Ale chyba wrócił. Brak apetytu byłby niezłym ułatwieniem. Redukcja szła by tak gładko.
Czułam parę razy w ciągu dnia głód. Największy po pół godzinie treningu na orbitreku. Dostałam potem znowu hipoglikemii, oblewały mnie zimne poty, trzęsawka i ból głowy. Zjadłam banana i od razu przeszło.
Muszę się z tym oswoić. Jak prawie pół roku jadłam bez opamiętania i napychając się, zapomniałam co to głód między posiłkami. Teraz żeby organizm czerpał z tych rezerw tkanki tłuszczowej co zgromadziłam, muszę trochę się pogłodzić. Dać insulinie opaść. Nie ma innego wyjścia.
Kolacje jednak zjadłam dziś sporą, bo boję się być głodna przed snem. Nienawidzę tego uczucia. Jak się kładę głodna dostaję wtedy duszności. Jest to nieprzyjemne.