Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chyba pora coś zmienić bo cukrzyca puka do drzwi...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1678
Komentarzy: 28
Założony: 13 stycznia 2025
Ostatni wpis: 9 marca 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tetania

kobieta, 34 lat, Tak

172 cm, 74.30 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

9 marca 2025 , Skomentuj

Witajcie! Dzisiaj trening standardowy, czyli 30 minut. Do tego krótki spacer na 4 tys kroków. Wymęczona jestem tym aktywnym weekendem. Chyba wcześniej się położę spać bo zasypiam na siedząco... no i nie miałam drzemki dziś. 

8 marca 2025 , Komentarze (4)

Siemano. Dzisiejsze ważenie było dla mnie dużą zagadką. Nastawiałam się już psychicznie, że mogę zobaczyć przyrost na wadze, co mogło być spowodowane przez 4 czynniki: 1) mam 3 dzień okresu 2) zaczęłam brać kreatynę, a ona zatrzymuje wodę i można ważyć przez nią nawet 1,5 kg więcej 3) mam zaparcia 4) wczoraj zamiast się regenerować, zrobiłam całkiem niezły spacer.

Niezły spacer - mam na myśli 4-godzinny spacer. Pojechaliśmy sobie z mężem sobie nad morze i spacerowaliśmy najpierw długo lasem, a potem plażą. Skutek to ponad 15 tysięcy kroków, prawie 11 km przechodzonych i 680 kalorii spalonych... Tak... przesadziłam. A że po długich czy tam intensywnych treningach moje ciało lubi sobie związać wodę i spuchnąć, drżałam ze strachu, co ja zobaczę na tej wadzę.

Tymczasem okazało się, że ważę 74,3 kg (było ostatnio 74,5 kg) a więc chociaż mało schudłam to tendencja spadkowa nadal jest, co zawsze cieszy! W przyszłym tygodniu w sobotę będę już po okresie i pomiar będzie wiarygodniejszy. 

Dzisiaj mąż sobie zaplanował setkę na rowerze - a niech korzysta z tej pięknej pogody. A ja, jako że dziś jest 40 dzień treningu na orbitreku, postanowiłam to uczcić godzinnym treningiem. I tak oto spaliłam moje pierwsze w tym roku 416 kalorii na orbitreku. Co mnie tak wzięło, nie wiem, chyba ta kreatyna działa. Jest moc, jeszcze jak załączyłam sobie ulubioną muzyczkę to aż mi się nie chciało z tego orbitreka schodzić (chyba pierwszy raz odkąd na nim ćwiczę bo zwykle odliczam tylko do końca tej męczarni...). Ale żeby nie przesadzać, no bo jednak mam ten okres i wczoraj było dużo ruchu, skończyłam po godzinie.

Z dietą muszę się poprawić, bo ostatnio prawie nie jem warzyw (pewnie stąd zaparcia). W tym tygodniu moja dieta była mocno białkowa bo jadłam na śniadanie parówki proteinowe, a na obiad kurczaka, wlatywał też codziennie deserek w postaci wysokoproteinowego jogurtu. Tak że planuję odwrócić tę tendencję i jeść więcej warzyw. W przyszłym tygodniu zero kurczaka i głównie kasza+warzywa na patelnię z twarogiem, może 2 razy jeszcze jakiś dorsz.

Zastanawiam się też nad ograniczeniem chleba. Ostatnio codziennie na kolację jadłam tosty i do śniadania 2 kromki. Tymczasem pewna pani gastrolog z youtuba nastraszyła mnie, że wszyscy jej pacjenci, którzy mają problemy z jelitami, jedzą marketowe pieczywo, a jeśli ty nadal jesz i nie masz żadnych problemów to w przyszłości i tak będziesz mieć, a ona już nie pomoże, bo niedługo idzie na emeryturę. Już nie raz o tym słyszałam, że chleb w marketach nie jest najlepszej jakości i że podnosi cukier bardziej niż snicekers, czytałam też książkę Pszenny brzuch bo dość się tematem interesowałam... Miałam też okresy, że nie jadłam chleba np. przez miesiąc, ale nigdy dłużej bo bałam się, że się nabawię jakiejś alergii i już nigdy nie będę mogła zjeść pizzy ani ciasta... Teraz sobie myślę, że może warto chociaż rzadziej jeść ten chleb i w zamian coś bardziej wartościowego - kasze, warzywa czy coś tam innego.

Dużo słucham na youtube o odchudzaniu bo mnie to motywuje. Zawsze też człowiek się trochę dokształci albo przypomni sobie coś, co już wiedział, a pomoże gubić kilogramy.

Obejrzałam wczoraj Dzień Dobry TVN z Sylwią Bombą i Jakubem Mauriczem, gdzie opowiadali o swojej książce o insulinooporności. Kusi mnie, żeby kupić, bo ta Sylwia wygląda świetnie, a ważyła przecież 90 kg. Zaciekawiło mnie, co powiedziała, że przy insulinooporności wcale nie są dobre treningi na wysokim tętnie, czego sama jest przykładem bo jak zapisała się na tabatę ważąc 83 kg to po 3 miesiącach, zamiast schudnąć, ważyła 86 kg... Straszne to, człowiek się wysila a tu taki zonk... Ciekawa jestem, czy z tej książki dowiedziałabym się czegoś nowego. Na razie się wstrzymam, ale może jak schudnę do 70 kg to kupię sobie w nagrodę. No i może stanieje do tego czasu, bo niedawno była premiera, więc pewnie kosztuje ta książka teraz najwięcej.

Strzał lata na początku marca skłonił mnie do refleksji, że nie jestem jeszcze gotowa na lato... Pod warstwą ciuchów czuję się bezpieczniej, bo z sylwetką skinny fat mogę udawać, że ważę mniej. Ale jak się zdejmie kurtkę to niestety ta miękka oponka na brzuchu i boczki usuwają wszelkie złudzenia. Nie czuję się komfortowo. Na szczęście ma się znowu ochłodzić. Rozwalają mnie niektóre artykuły na temat pogody. "Atak zimy" to dla niektórych za mało, by napisać, że wracają mrozy i 4 stopnie ciepła w dzień. Lepszy tytuł to "Nadciąga Bestia ze Wschodu"...XD

6 marca 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Przez to że dostałam okres albo przez dzisiejszą anomalię pogodową cały dzień boli mnie głowa. Było u nas z 18 stopni i widać, że większość ludzi nie wiedziała, jak się ubrać - część chodziła zakutana w zimowe kurtki i czapki, a druga część na krótki rękaw... Ja wyszłam z domu w kurtce zimowej a wróciłam w przejściowej. Wzięliśmy sobie z mężem wolne do końca tygodnia, więc skorzystamy trochę z tej pięknej pogody. Najpierw zakupy ubraniowe, potem... a, zaraz wam napiszę, a potem spacer i znowu zakupy, tym razem spożywcze.

Muszę się przyznać, że byłam dzisiaj w maku. Nie że chciałam... mąż zgłodniał i spytał, czy się nie obrażę, jak kupi sobie cheeseburgera. Powiedziałam, że nie. No to poszliśmy. Wyhaczylismy jakiś nowy zestaw: cola, średnie frytki, burger + 4 nuggetsy. Mąż dobrał sobie jeszcze jednego cheesburgera, a dla mnie były nuggetsy. Nawet nimi podjadłam, chociaż nie byłam jakoś bardzo głodna. Jestem dumna, bo poza nuggetsami nic więcej tam nie zjadłam. 

Na obiad dzisiaj kupiliśmy sobie kurczaka z rożna, od paru dni już o nim myśleliśmy. Do tego bagietka i surówka colesław. Na deser serek High protein pistacjowy. I serial Rozdzielenie 2 sezon - zaczęliśmy dziś oglądać.

Po obiedzie mąż poszedł na rower, a ja - cóż, jak to ja, położyłam się na boczku i powoli odpłynęłam. Głowa mnie bolała, myślałam że może mi przejdzie po drzemce, ale nie. Spałam prawie 2 godziny. Zastanawiałam się, czy ćwiczyć z tym bólem głowy, bo się nasilał podczas ruchu i był pulsujący. Ale wzięłam kreatynę i o dziwo - poczułam, że jakoś mniej mnie ta głowa boli i dam radę pochodzić na orbitreku. Trening udany, spaliłam 190 kalorii. Ostatnio miałam jakiś regeres na treningach, nie dawałam rady z siebie wycisnąć więcej niż 150 kcal także się cieszę. Może ta kreatyna już tak pomogła? Bo po rozważeniu za i przeciw zdecydowałam się jednak ją kupić na próbę. Pytałam się też lekarza czy mogę ją brać i powiedział, że tak. Będę wam relacjonować, jak się u mnie sprawdza. 

Na kolację kolejny odcinek serialu do jedzonka, jak za starych dobrych czasów... Zjadłam 2 kromki chleba tostowego z szynką, kaszę mannę  z wczoraj i 2 miseczki cheetosów. Podebrałam też parę chipsów chili&limonka od męża. Powiem wam, że mogłabym zjeść jeszcze więcej, ale się opamiętałam. Spaliłam dzisiaj 560 kalorii aktywnych, także dzień wyjdzie na prawie 2400 kcal spalonych, ale jakiś deficyt maleńki musi być.

A jeszcze napiszę Wam, co kupiłam sobie w nagrodę za schudnięcie pierwszych 5 kg:

- włóczki na 3 swetry - tak, jestem zapaloną dziergaczką i od 2 lat namiętnie spędzam każdą wolną chwilę robiąc na drutach. Włóczek mam tyle, że wstyd się przyznać, nie mam ich już gdzie trzymać i wysypują się z szafy. I właśnie domówiłam kolejne bo mi się spodobały :P

- 2 kremy do twarzy - postanowiłam zadbać o cerę, bo po zimie jest w marnym stanie, przesuszona i zaczerwieniona. Mam cerę mieszaną, naczynkową. Ogólnie nie jestem fanką kremów, jakoś tak mam, że nie umiem ich stosować regularnie i po kilku dniach o nich zapominam bo wieczorem jestem zbyt zmęczona by je nałożyć. Jedyny krem, którego używam w miarę regularnie to na rano z filtrem i to na tyle. Teraz zamówiłam sobie krem Vianek na noc z azeloglicyną, chcę zobaczyć czy coś pomoże. Drugi krem to z kwasem azelainowym Acnederm 15%. Nie mam trądziku, zamówiłam go w innym celu, może kiedyś się odważę o tym napisać.

- mata do akupresury z 4fizjo - poczytałam o macie z kolcami i zechciałam ją mieć bo czasem mam obolałe plecy po treningu no i może coś pomoże na ten garbek, rozluźni te spięte jak beton mięśnie. Kosztowała niecałą stówę, a w zestawie jest mata i poduszka pod kark! Używałam już dwa razy i jest genialna! Położyłam się na chwilę ( w ubraniu, bo kłuje) i po paru minutach ogarnęło mnie takie uczucie senności, błogości, że mogłabym iść spać, ale była 20, to nie poszłam. Świetna sprawa, będę stosować przed snem.

Kurtki nie liczę, bo to zakup niezbędny - udało mi się dorwać fajną przecenioną z 500 zł na 270. Przy kasie naliczyli mi jeszcze rabat 50 zł, więc zapłaciłam jeszcze mniej. Najbardziej mnie cieszy, że jest to kurtka oddychająca, bo ja się strasznie pocę. Niestety większość kurtek ma skład 100% poliester, i chociaż fajnie wyglądają, to dla mnie noszenie czegoś takiego jest po prostu katorgą. W zeszłym roku skusiłam się na taką piękną poliestrową kurteczkę i założyłam ją dosłownie raz. Nie szło wytrzymać. 

Kusi mnie, by domówić jeszcze 2 rodzaje włóczek na 2 T-shirty... 

5 marca 2025 , Skomentuj

Cześć. Wczoraj dzień bez treningu, bo im bliżej okresu jestem, tym słabsza się czuję. Odpoczęłam i dziś poszło mi lepiej niż przedwczoraj, tzn. spaliłam prawie 200 kcal. Łącznie z krokami to 350 kalorii aktywnych dziś.

Na obiad dzisiaj miałam gulasz z kotletów sojowych (taki mało ambitny, z dodatkiem kostki rosołowej i cebuli), do tego surówka z buraczków i trochę frytek mrożonych zrobionych na suchej patelni. Jak mi wywaliło brzuch po tym obiedzie...

Na kolację zjadłam kaszę mannę ze słodzonym kakao. Ugotowałam ją bardziej na płynną niż ostatnio. Potem zjadłam skyr waniliowy. W planach miałam jeszcze 2 miseczki cheetosów. Zjadłam 2 chrupki i coś na chwilę oderwało mnie od jedzenia i wiecie co? Odechciało mi się jeść. Moje ciało mnie naprawdę zaskakuje. Oddałam chrupki mężowi, który zrobił dzisiaj 71 km na rowerze, z czego połowę pod wiatr.

Na tym właśnie polega odchudzanie, na podejmowaniu właściwych wyborów tu i teraz. Pewnie gdybym zaczęła jeść apetyt by wrócił albo po prostu wmusiłabym to w siebie. Tak właśnie odzyskałam te 10 kg które schudłam w zeszłym roku. Ignorując sygnały sytości i napychając się pod korek. Nawet nie miałam radości z tego jedzenia i czułam się okropnie. Ale nie przestawałam jeść. Cieszę się, że dziś odniosłam kolejne małe zwycięstwo.

3 marca 2025 , Skomentuj

Witajcie. Dzisiaj czuję jakąś niemoc, chyba wczorajszy dzień był za intensywny. Mam 12 tys kroków i pół godziny chodziłam na orbitreku, ale kalorii nie spaliłam dużo - łącznie 255. Osłabiona jestem. Mam zakwasy, bo 2 dni temu poćwiczyłam na piłce. Znalazłam fajne ćwiczenia na mięśnie głębokie brzucha. Dziś rano miałam zarysowany całkiem fajny brzuch. Już po jednym treningu wygląda lepiej, tylko że zakwasy straszne.

2 marca 2025 , Skomentuj

Mam takie pytanko, bo rozważam kupno. Zastanawiam się czy warto. Za jakiś czas (po okresie) chcę zacząć treningi siłowe, a z doświadczenia pamiętam, że chodzę wtedy obolała i mam DOMSY czyli gorsze niż zakwasy bo dłużej trwające bóle mięśniowe. Przeczytałam, że kreatyna pomaga w regeneracji mięśni i zwiększa efektywność treningu.

Z drugiej strony znalazłam, że skutkiem ubocznym kreatyny może być zatrzymywanie wody w organizmie (a ja już i tak puchnę przez insulinooporność) oraz może powodować zaburzenia elektrolitowe a ja mam tężyczkę (niedobór magnezu i potasu). No i przeciwwskazania niepokoją, bo cukrzyca (mam stan przedcukrzycowy, to nie wiem czy bym mogła) oraz kamica nerkowa (nie miałam, ale po USG nerki mówili że wygląda jakby były początki). Co myślicie? Warto to brać przy odchudzaniu?

2 marca 2025 , Skomentuj

Witajcie. Pogoda wariuje i ja... Cały weekend w zasadzie przespałam, spanie do 9 i jeszcze w dzień... Okres zbliża się wielkimi krokami i cały wachlarz nieprzyjemności z nim związanych. Dzisiaj na spacerze zrobiło mi się tak gorąco, tak się zapociłam, że zdjęłam kurtkę (było tylko 4 stopnie) i chodziłam na bluzie.

Spacer rano był intensywny. Wieczorem wlazłam na orbitrek. Tak mnie wciągnął odcinek Dam i wieśniaczek, że zamiast zwyczajowych 30 minut pochodziłam 45. Pot dosłownie się ze mnie lał. Łącznie spaliłam aktywnością prawie 500 kalorii dziś.

A co dziś  jadłam? Na śniadanie 3 parówki proteinowe + grahamka, obiad - kurczak słodko-kwaśny z ryżem, a na kolację skyr marakuja, kaszka manna i cheetosy. Zrobiłam od razu dwie porcje kaszki (4 łyżki na pół litra mleka), żeby mieć też na jutro. 

Zaczęliśmy oglądać z mężem serial Biały lotos. Nawet ciekawy, chociaż nie aż tak jak Rozdzielenie.

1 marca 2025 , Skomentuj

Cześć! Wczoraj poszłam spać bez kolacji chociaż było ciężko. Złapała mnie nawet chcica na cheetosy, ale że była już północ to położyłam się spać. Jak mi było zimno pod kołdrą. Nie mogłam się rozgrzać.

A dzisiaj na wadze - 74,5 kg!!! No w końcu! Pierwszy cel osiągnięty! Nabrałam wiatru w żagle. Może uda mi się osiągnąć kolejny cel - 70 kg do końca marca? Wydaje się nawet realne.

Do zrzucenia zostało mi 14,5 kg, ale to już lepiej niż 20. 

A to jak zmieniły się moje wymiary:

biust ze 104 cm na 101 cm (-3 cm)

talia z 83 cm na 80 cm (-3 cm)

pępek z 96 cm na 91 cm (-5 cm)

biodra ze 103 cm na 101 cm (-2 cm)

udo prawe z 64 cm na 61 cm (-3 cm)

udo lewe z z 62 cm na 60 cm (-2 cm).

Szyi, ramion i łydek na początku nie mierzyłam, bo nigdy to nie były moje newralgiczne obszary, ale dzisiaj zmierzyłam by mieć porównanie:

szyja - 35 cm

ramię - 30 cm

łydki - 38 cm.

28 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Kojarzycie jak parę dni temu pisałam, że podliczyłam sobie co zjadłam i wyszło mi że jem koło 1500 kcal dziennie?... No to już nieaktualne. Dzisiaj coś mnie tknęło po obiedzie, żeby policzyć co dziś zjadłam i wyszło mi szokujące 1600 kcal i to bez kolacji. A że dziś nie ćwiczę, to spalę max 2000 kalorii (spoczynkowe garmin wylicza mi 1825 a z kroków mam 175). No i co teraz. Chyba nie mogę dzisiaj jeść kolacji...aaaaaah.

Tak bardzo żałuję, bo niepotrzebnie się objadłam na obiad. Zjadłam 1000 kalorii! Zrobiłam dorsza z frytkami z piekarnika plus buraczki ze słoika i jakoś nie zajarzyłam że za dużo tych frytek nasypałam. Potem sprawdziłam na opakowaniu, że one wcale nie mają, jak mi się wydawało, 80 kcal w 100g, a 130 kcal. AAAAAAAAAAAAA. Jeszcze się dopchałam puddingiem proteinowym caffe latte. Nie wiem po co, bo nie byłam już głodna. I nie smakował mi, hejtuje te puddingi.

Teraz 19, a wszystko jeszcze mi leży na żołądku i trawię, bo skończyłam jeść o 16.30. (obiad później, bo musiałam iść po niego do sklepu). Co jak o 22 mnie złapie głód, jak wytrzymam do rana. Ja pitolę. Jak do tego doszło, nie wiem...

Ale żeby mieć jakiś deficyt i nie trzasnąć jutro wagą o podłogę muszę teraz pościć. 

Czytam teraz że kobiety z uciążliwym PMS-em (ja mam najgorszą wersję) kilka dni przed miesiączką jedzą nawet 500 kalorii więcej. No kurna, jakbym zjadłam kolację to by się zgadzało. Wszystko przeciwko mnie.

A wiecie co mi mąż powiedział rano?! Że jestem koścista! Koścista! Jak osoba z nadwagą może być koścista?!!!! To przez to pewnie się nażarłam! Podświadomie poczułam że mogę... 

Aktualizejszyn. 21:23. Daje radę bez kolacji jak na razie, bo dalej czuję się pełna. Dopijam drugi słoik wody (tak, dobrze czytacie, słoik, lubię pić z dużego słoja po miodzie bo jakoś jest poręczniejszy dla mnie niż wielki kubek i mieści prawie litr wody). Pochodziłam sobie po mieszkaniu i zrobiłam 3000 kroków, niby spaliłam jeszcze 100 kalorii. Dobiłam do 9000 kroków. No zobaczymy co jutro waga pokaże.

27 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Dzisiaj kolejny deszczowy, pochmurny brzydki dzień. Średnio się wyspałam. Strzeliłam sobie kawę w pracy, ale tym razem nie dała mi kopa tylko poczułam się śpiąca. Do okresu 7 dni. Rano odczuwałam przygnębienie i nawet chwilę sobie popłakałam. Po pracy poczułam się od razu lepiej.

Obiad dzisiaj węglowodanowy: paczka warzyw na patelnię, kasza gryczana, twaróg. Dorzuciłam trochę frytek. Było to tak sycące, że nie dałam rady zjeść wszystkiego. Po obiedzie deser: pistacjowy wysokoproteinowy jogurt. Smakuje świetnie, a ma dużo białka i 150 kalorii. Jak dla mnie genialny zamiennik lodów pistacjowych. Już tak dawno ich nie jadłam, że w sumie nie pamiętam, jak smakują, może to dobrze :P 

Po obiedzie długo się czułam syta, więc na kolację zjadłam tylko 2 tosty i miseczkę chrupek. 

Orbitrek zaliczony. Nie był to jakiś mocarny trening, bo chodzę już 4 dni z rzędu. Jutro robię sobie przerwę. Regeneracja się przyda, no i nie będę mogła zwalić na to, że po treningu nabrałam wody. Bo w sobotę ważenie, chcę żeby już była waga nie wyższa, niż 75,00 kg!

A teraz najważniejsza kwestia: ile zjadłam pączków. Otóż zero - i była to moja świadoma decyzja podjęta już na początku miesiąca. Moje negatywne doświadczenie z pizzą z okazji Walentynek sprawiło, że postanowiłam nie korzystać z każdej nadarzającej się okazji by popuścić pasa. Do mojej decyzji przyczyniło się też bombardowanie mnie artykułami o pączkach już od początku miesiąca. Artykuł "wielki test pączków" przelał czarę goryczy. Zbulwersował mnie pączek za 17 zł za sztukę, bo poczułam jaki to jest wyzysk i chęć dorobienia się na naiwnych. I że te pączki to jeden wielki spisek, by ktoś zarobił, nieważne, że kosztem czyjegoś zdrowia. Dlatego zbuntowałam się i postanowiłam pączków w ogóle nie jeść. Jak już kiedyś pisałam, na mnie reklamy słodyczy działają jak płachta na byka i staram się robić im na przekór. Nienawidzę, jak ktoś mnie zmusza do jedzenia i jedzenia w imię jakiś zabobonów.

Inna sprawa, że pączek nigdy nie był w moich top 10 słodyczy, pewnie nawet nie w pierwszej dwudziestce. Moje ulubione słodycze, które doprowadziły mnie tu, gdzie jestem, to: (kolejność przypadkowa)

1. Ptasie mleczko

2. Krówki

3. Białe Michaszki czy Michałki (zawsze mi się myli)

4. Cukierki kawowe (ale takie jak czekoladowe)

5. Domowe ciasto drożdżowe

6. Muffin duo Wedla

7. Muffin czekoladowy 

8. Czteropak muffinów z Aldi

9. Lody pistacjowe

10. Lody koktajlowe koral, te 5 smaków, oczywiście duże opakowanie

11. Tiramisu

12. Ciastka jeżyki (wszystkie smaki)

13. Czekolada kawowa

14. Lody śmietankowe w wafelku i bez

15. Ciasto zebra

16. Ciasto pleśniak mojej mamy (to jest moje nr 1 chyba w ogóle)

17. Princessa orzechowa

18. Ciasteczka owsiane sante

19. Ciastka kruche maślane

20. Rurki waflowe z lidla

21. Rurki nadziewane każdy smak

22. Rożek francuski z serem

23. Wafelki przekładane polewą karmelową

24. Bezy

Na tym może zakończę, bo za dużo słodyczy mi się przypomniało XD 

Słodycze od dziecka są moją największą słabością. Od niczego się tak nie uzależniłam, jak od nich. Mogłam je jeść 3 razy dziennie i czuć się świetnie, choć wiedziałam, że to zdrowe raczej nie jest. Dlatego teraz jestem z siebie dumna, że od co najmniej miesiąca ich nie kupuję. I że udaje mi się zaspokajać głód cukrowy jabłkiem, serkiem proteinowym, budyniem słodka chwila albo kakao z witaminami. I oby tak było dalej. Mam stan przedcukrzycowy i insulinooporność, czemu trudno się dziwić, jak dużo słodkiego jadłam przez całe życie. Przynajmniej dzisiaj moja trzustka sobie odpocznie.

Z drugiej strony nie twierdzę, że tak będzie zawsze, bo życie pisze różne scenariusze. Najdłużej wytrzymałam bez słodyczy pół roku, a potem jak w urlop zaczęłam sobie folgować - na początku mi nawet nie smakowały, bo jak się wraca po takim czasie to są za słodkie - to potem popłynęłam. Jak alkoholik w ciąg. Dlatego rozumiem, jak ktoś przechodzi na dietę zero słodyczy i nie rozumiem, dlaczego inni mówią: oj tam, nie dajmy się zwariować, jeden pączek nic ci nie zrobi. To tak jak powiedzieć alkoholikowi: oj tam, jeden kieliszek nic ci nie zrobi... Powinno się kibicować takim ludziom i szanować ich wybory, a nie przymuszać do jedzenia, bo tylko oni wiedzą, z czym się zmagają i jaką ilość słodyczy są w stanie na raz pochłonąć. 

Rozwala mnie, że nawet dietetycy nagrywają filmy w stylu: możesz zjeść tego pączka bez wyrzutów sumienia i katowania się ćwiczeniami. Nie wiedząc, że nieświadomie przyczyniają się do tego zmuszania, dając do zrozumienia że skoro wszyscy będą jeść pączki to ty też musisz, bo tradycja. Przecież takie rzeczy są jasne jak słońce, że jak masz na coś silną ochotę to lepiej to zjeść. Chodzi mi o to, że niekoniecznie muszę odczuwać tę ochotę na zawołanie, bo jest jakiś dzień. Bo jak jestem na diecie i staram się nie myśleć o słodyczach w kategorii jedzenia, to nie pomaga mi takie: no zjedz, przecież możesz od czasu do czasu zjeść ten dmuchany glutenowy smażony na starym tłuszczu wyrób cukierniczy (tylko po, co jak nie mam ochoty bo jem zamienniki). No ale w końcu dietetycy zarabiają na ludziach z nadwagą... Klient odchudzony, klient stracony. Najlepiej więc by chudł jak najwolniej albo wcale. I żeby wrócił z jojo.

Nie mówię, że nie zdarzy mi się zjeść nic słodkiego nigdy, ale naprawę marzę, by móc zjeść ta jedną jedyną rzecz i nie lecieć następnego dnia po więcej... I kolejnego, i tak przez następny miesiąc i rok... Bo tak niestety mam. 

Pączek irytacji, że go tak nazwę, spowodował, że nie mam chęci sięgać na razie po pączka ani żadną z rzeczy z mojej listy ulubionych słodyczy. Nie mówię, gdybym miała chcicę 10/10, że muszę coś teraz zjeść, bo nie mogę wypędzić danej rzeczy z umysłu, pewnie bym skapitulowała. Ale jak mówię, udaje mi się jechać na razie na substytutach. Codziennie też pozwalam sobie na miseczkę cheetosów, one też mają cukier, chociaż są słone. 

A że zgodnie z porzekadłem, że jesteś tym co jesz - ja nie chcę być pączkiem!

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.