Cześć
mamy już kilka dni Nowego Roku, więc w końcu usiadłam i zrobiłam kolejny pierwszy krok w kierunku nowej mnie. Po wielokrotnych próbach schudnięcia (3 dietetyków, udział w programie Herbalife, diety znalezione gdzieś w internecie) postanowiłam dać sobie jeszcze jedną szansę i schudnąć z Vitalią. Mam nadzieję, że będzie to moja ostatnia bitwa ze zbędnymi kilogramami i w końcu wygram wojnę z nadwagą.
Od zawsze byłam pulchnym dzieckiem. Ale to nie tak, że tylko siedziałam i jadłam. Nie, dużo czasu spędzałam na dworze, jeździła rowerem, grałam w piłkę, ale po powrocie do domu "wciągałam" wszystko, co tylko zobaczyłam. Szczególnie słodycze (zresztą do dzisiaj nie potrafię przejść obok nich obojętnie, chociaż bardzo je ograniczyłam). Kiedy coś mi się nie udawało zagryzałam to kolejną czekoladą, kolejną paczką chipsów. W liceum były u mnie w klasie dziewczyny, które miały hopla na punkcie wagi i swojego wyglądu. Każda dziewczyna, która nosiła rozmiar większy niż 38 według nich była grubaską, która nie potrafi o siebie zadbać. Nidy bezpośrednio nie powiedziały mi nic o moim wyglądzie (nosiłam rozmiar 40, 42), ale bardzo często zdarzały się sytuacje "z podtekstem", wymowne uśmieszki. Z początku trochę mnie to podłamało. I tak zaczęła się moja "wojna" z nadwagą. Zaczęłam od najgorszego, co może być - głodówka. Jadłam wtedy tylko wieczorem. Tłumaczyłam sobie, że przecież nie mam czasu na śniadanie, bo trzeba iść szybko na pociąg, żeby zdążyć do szkoły (dojeżdżałam do szkoły do Wrocławia), zjedzenie obiadu też nie było mi po drodze (późno kończyłam lekcje, jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia). I właściwie wracałam do domu na kolację, ale za to porcje, jakie jadłam, można było rozdzielić między 6 osób. Po pewnym czasie dotarło do mnie, że głodówka to nie najlepsza droga do schudnięcia. Na szczęście liceum się skończyło i poszłam na studia. Na roku było kilka dziewczyn mojej budowy. Taki "plus", że nie tylko ja taka jestem. Ale nie byłam z tego powodu usatysfakcjonowana. I tak zaczęły się moje wizyty u dietetyków i stosowanie diet znalezionych w internecie. Musiałam na nowo nauczyć się jeść 4-5 posiłków dziennie. Jeden, drugi, trzeci dietetyk, ale kiedy udało mi się zrzucić kilka kilogramów, wystarczyła chwila nieuwagi, rozluźnienia, wolnego od diety i cały trud szedł na marne. W międzyczasie próbowałam schudnąć z Herbalife, co skończyło się jeszcze większą porażką. Ale ja się dalej nie poddawałam. Bardzo chciałam się nauczyć gry w tenisa. Na pierwszych zajęciach pośliznęłam się i upadłam. Ból kolana był na tyle poważny, że kiedy w końcu dostałam się do lekarza okazało się, że mam połamaną chrząstkę, zerwane więzadła krzyżowe w kolanie i generalnie to nie za fajnie ono wyglądało. Więc kolejna klapa - wyszłam z inicjatywą, zaczęłam się ruszać i taki pech - mam jak najmniej obciążać chore kolano (miałam już 2 operacje). Po rekonwalescencji zaczęłam chodzić na siłownię, żeby poćwiczyć na orbitreku. Kilka treningów i udało mi się przezwyciężyć moje lenistwo i niechęć do ćwiczeń. Zaczęło mi to sprawiać przyjemność. A co najważniejsze - widziałam tego efekty: co prawda waga nie spadała, ale zmniejszały się obwody (uda, talia) i znaczna poprawa samopoczucia. Nie rozumiałam ludzi, którzy mówili, że po treningu czuja się szczęśliwi. No bo jak - spocona, zmęczona i jeszcze ma mi to sprawiać przyjemność. A jednak to możliwe. 2 lata temu rozpoczęłam studia na drugim kierunku. Skorzystałam z możliwości "przepisania" sobie ocen z kilku przedmiotów, w tym z WF. Ale jak się okazało, żeby możliwe było przepisanie oceny z WF, nie mogło upłynąć 2 lata od zrealizowania WF na moim pierwszym kierunku (na innej uczelni). Niestety w moim przypadku były to 3 lata, więc musiałam zapisać się na zajęcia sportowe. I tak trafiłam na badmintona (super zabawa). Prowadzący zauważył we mnie "potencjał" i zaproponował mi chodzenie na sekcję badmintona. I to dało mi jeszcze większego kopa do "wzięcia" się za siebie i osiągnięcia w końcu wagi o jakiej marzę (58 kg). Mam nadzieję, że w końcu mi się to uda.
Asia