Niech ten wariacki tydzień "przed swiąteczny" się już skończy.
zaczęłam przygotowania do świąt z dość dużym (jak na mnie) wyprzedzeniem, zwykle wszystko odkładam na ostatnią chwilę ale stwierdziłam że skoro mogę pilnować tego co jem, dlaczego nie pilnować planu przygotowań, no i popilnowałam
Na początku wszystko szło wg planu - umyłam okna, wysprzątałam kuchnię (dokładnie jak nigdy) nawet prezenty prawie wszystkie udało mi się zakupić i od poniedziałku zaczęło się pod górkę, najpierw dopadło mnie to wstrętne choróbsko (na marginesie dalej mnie trzyma) trudno cokolwiek robić trzymając chustkę przy nosie i łapiąc powietrze jak ryba wyciągnięta z wody ale jeszcze próbowałam, kolejny atak przypuściły wizyty lekarskie zaplanowane na ten tydzień, nagle okazało się że mam trzech lekarzy na ten sam dzień i prawie na tą samą godzinę tylko że w różnych miastach no bo niby dlaczego nie, zawsze miałam się za zaradną kobietę więc poprzestawiałam godziny, spędziłam całe przedpołudnie z telefonem i smarkatką w ręku ale ogarnęłam.
Już spokojniejsza że dopiero środa południe (lekarzy mam na piątek) więc jeszcze coś z tego tygodnia wyrwę na moje założenia i plany, kiedy przyszedł listonosz i przyniósł mi........wezwanie na kontrolę do ZUSu na dzień następny (mój wolny czwartek) nadmienię tylko że od ostatniej kontroli w tej szacownej instytucji minęło dokładnie 28 dni
Ja się nie czepiam że oni mają taką pracę, ja to nawet mogę zrozumieć ale kiedy wezwali mnie na pierwszą kontrolę byłam na zwolnieniu szpitalnym był to 11 dzień po operacji kolana wiem bo miałam iść wyciągnąć szwy a wylądowałam w ZUSie i czy ktoś kto posłał mi to kolejne wezwanie sądził że zoperowałam to kolano na niby i teraz naciągam ich na zwolnienie lekarskie, brak mi słów ale wtedy chyba przelała się miarka mojego spokoju na dodatek @ postanowiła dołączyć i sprawdzić ile jeszcze wytrzymam.
Nie wytrzymałam i wybuchłam, oberwało się jak zwykle "przypadkowym" osobom a tym razem był to Pan mąż i moi Rodzice bo napatoczyli mi się razem w (nie)odpowiedniej chwil. Oczywiście kiedy już mi ulżyło postanowiłam dać sobie na luz - przecież i tak nie mam na to wpływu na jaki egzemplarz trafię w ZUSie (a trafiłam na wyjątkowo przyzwoity) tylko ja zawsze w czasie @ mam chcicę na słodycze, kiedy jestem zła lub smutna mam chcicę na słodycze a tu dieta i marzenia żeby do końca roku chociaż zbliżyć się do 110 kg.............
I wiecie co zwariowany tydzień się kończy ja ogarnęłam wszystkie poboczne przeszkody wprawdzie nie dokończyłam sprzątania (łazienka) i prezenty mam jeszcze nie zapakowane a to pochłania "trochę" czasu ale nie złamałam się (słodycze) i jestem z siebie dumna.
Trzymajcie się cieplutko i nie dajmy się zwariować
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.