Dzisiaj w nocy wyskoczyłam z domu na więcej niż pół godziny kijków, przeszłam, wolniej niż zwykle, 2,72 km, ale nosiło mnie, musiałam na osobności pomyśleć... i nic ważnego nie wymyśliłam.
Dzień też w bezmyślności, jakiś taki psychicznie i umysłowo rozlazły....
Wieczorem kijki. Intensywnie. W 83 minuty przeszłam 7,36 km; niezłą prędkość miałam, bo 5,32 km/h. Półmetka jeszcze nie zaliczyłam, ale chyba już niedługo.
Spalonych kcali ponad 370.
Hulahop?.... Nie kręciłam. Tylko sobie na to kółko patrzyłam. Ładne jest. W kolorze moich kapci i sweterka, który mam akurat na sobie. Ale jakoś nie mogłam się zmusić do kręcenia.
Do 23:25 pokarmowo zassane 906 kcali. Nic jeszcze nie piłam procentowego.
Więc póki co BILANS bardzo zadowalający i bardzo korzystny.
A rano zobaczę, jaki zdanie ma szklana waga na temat sumy korzystnych bilansów z ostatnich dwóch tygodni. Pewnie znowu inne niż oczekuję. Ale wzięłam ją na przetrzymanie..... kiedyś MUSI drgnąć w dół....
ps późnonocne
nawet z jeszcze dwoma drinkami (więc w sumie + 1198 kcali) bilans jest ok
karinadulas
1 grudnia 2009, 10:25w nocy ?? jakby cię ktos pogonił to byś szybciej szła...
Emwuwu
1 grudnia 2009, 07:51choć wydaje mi się, że czasem i dobrze kiedy "drgnie" w górę,buahahahahaha... (wybacz żarcik:)). Napisałaś, że się chwalę, a nie miałem czym. Raczej pisałem, że "gupi" jestem i niekonsekwentny, bo moje postępowanie ma mało wspólnego z dietą!:) Chociaż na co dzień zdrowo się odżywiam raczej, to takie weekendy jak miałem ostatni wszystko "obracają w pył". Chciałbym się pochwalić ilością przejechanych kilometrów, przepływanych basenów itp. A na tym polu ostatnio nie mam czym..niestety!
sezamek68
1 grudnia 2009, 07:37napiszemy jakiś song z refrenem "kiedyś musi drgnąć".Z akcentem na MUSI.Albo na KIEDYŚ. :-/