- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1102 |
Komentarzy: | 9 |
Założony: | 20 maja 2013 |
Ostatni wpis: | 18 czerwca 2013 |
kobieta, 45 lat, Warszawa
168 cm, 65.00 kg więcej o mnie
"Klęska jest jedynie okazją do inteligentniejszego
początku" H. Ford
"Klęska jest jedynie okazją do inteligentniejszego początku" H. Ford
Wielka prawda. Jest pięknie i optymistycznie aż do... pierwszej wpadki.. I dopiero teraz następuje prawdziwy sprawdzian. Jak się zachować? Poddać się? Trawić wyrzutami sumienia? Czy po prostu sobie powiedzieć: "No trudno, błędy się zdarzają. Nie ja pierwsza, nie ostatnia. Spróbuję znowu."
Pół roku ciężkiej pracy, a potem atak... Koszmar.. Koszmar? No, nie taki koszmar. Na pół roku tylko jeden raz, kiedy wcześniej bywało kilka razy jednego dnia... To nadal sukces :)
Ważne żeby zrozumieć, dlaczego tak się stało. Po tak długiej abstynencji to dużo łatwiejsze niż "w ciągu", bo wtedy prowokuje praktycznie wszystko i w chory sposób wszystko się nagle wiąże ze wszystkim.
Tym razem tak nie było. Sprawa jest jasna. To nadal mój niepoukładany do końca związek. Rozeszliśmy się, zeszliśmy, wiele przeszliśmy... Jednak nadal coś jest nie tak. W jego zachowaniu? W mojej głowie? Chyba tu i tu, chociaż własna głowa bardziej mnie obchodzi. Sprawa stała się jasna... jak nie przeskoczysz, obejdź. Oby tym razem skutecznie i wreszcie tą, co trzeba drogą :)
Więc, jeśli się potkniesz, nie obwiniaj się, tylko sprawdź, co zawaliło Ci drogę... i... wyciągnij odpowiednie wnioski... i po prostu idź dalej :) Tak właśnie zrobię!
Nie, nie zamierzam rozciągać nad Wami parasola strachu. Bu, bu ,buuuu... straszy bulimia. Wypadną Wam włosy, połamią się paznokcie, dostaniecie arytmii serca, spadnie odporność organizmu... ale to wszystko już na pewno wiecie. I co? Co zmieniła ta wiedza w Waszym życiu? Nic, kompletnie nic! Włosy można inaczej uczesać, paznokcie pomalować a serce nadal bije, więc o co ten krzyk?<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Nie o to... Chodzi o to, jak się Wam żyje na co dzień. Ile radości i zadowolenia jest w Waszym życiu. Ile satysfakcji z niego czerpiecie? Jesteście zadowolone z siebie? Lubicie siebie? Lubicie innych? Wiecie, co się dzieje w Waszych głowach? Wiecie, co Was napawa strachem a co przyprawia o łzy radości? Idę o zakład, że nie macie zielonego pojęcia!!!!! Oczywiście, wydaje się Wam, że w pełni kontrolujecie swoje życie. Ale jak możecie je kontrolować, skoro nie kontrolujecie się już 10 minut po obiedzie? Co wtedy robicie? biegniecie do łazienki. A jak jesteście na tyle silne, by tam nie pójść? Jesteście załamane swoją słabą wolą i macie wyrzuty sumienia, które bardzo regularnie odreagowujecie na wszystkich dookoła. No, trzeba przyznać, pełna kontrola ;) He, he... znam z autopsji.
A co robię teraz? Po obiedzie jem deser albo wypijam kieliszek wina, albo...,o zgrozo, i jedno i drugie! Potem idę na spacer, spotykam się z przyjaciółką albo czytam książkę. I wiecie co? Potrafię się na tym wszystkim w 100% skoncentrować, bo temat obiadu kończy się dla mnie wraz ze wstaniem od stołu. Rany, jakie to jest piękne!!!!
Wredne, co piszę? Tylko prawdziwe. Szkoda czasu na „pierdolety” i mydlenie sobie oczu. Jeśli czytacie kolejny wpis, wygląda na to, że jesteście gotowe na zmianę, bo pierwszy impuls musi być w Was. Osobiście, szkoda by mi było czasu na rozważania teoretyczne. Dlatego też nie będzie nic o potencjalnych chorobach, zdrowych dietach ani cudownych uzdrowieniach. Powiem Wam jedno, a jest to klucz do wszystkiego: Mój mózg przestał być już polem bitwy.Ja się w to wpakowałam, ja z tego wyjdę
To, co piszę, brzmi jak science-fiction? Nie ma tu ani „sajens” ani fikcji. Nie opieram się na literaturze fachowej ani badaniach laboratoryjnych (jedynym laboratorium był mój własny dom). Nie tworzę też fikcji, gdyż wszystko, co tu znajdziecie, przeżyłam i przetestowałam na własnej skórze. Co najważniejsze, przeżyłam i wygrałam ;) Jestem chodzącym dowodem na to, że można sobie poradzić. Więc zaradźmy. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Ajm redy tu goł! Do roboty!
Opiszę potem pokrótce swoją historię. Nie chce się na niej skupiać, ponieważ nie ma ona znaczenia. Chcę, żebyście miały ogólny zarys tego, z czym się zmagałam, kiedy i jak przyszła do mnie moja bulimia. Jednocześnie pragnę, abyście zrozumiały, że nie jesteście same. Wiele innych bulimiczek chodzi po tym świecie, co już zresztą wiemy dzięki vitalii. To prawda, że szukanie grup wsparcia, sensownych forum, na którym ludzie mówią o tym, jak wyjść z choroby, portali, organizacji NGO, telefonów zaufania zajęło mi naprawdę dużo czasu. Rezultat nie był olśniewający. Wręcz smutny. Mizernie, naprawdę, mizernie... Polski FB milczy, tematu nie ma!
Czy to znaczy, że jesteście inne? Nie. To tylko znaczy, że poziom świadomości w naszym kraju to mniej niż zero... Możecie więc stać na balkonie i krzyczeć od rana do wieczora, że macie bulimię, a jedyne, co Was spotka to mandat za zakłócanie spokoju. Przetestowałam (może nie dosłownie). Jeżeli powiecie komuś „Mam bulimię”, to: 1) nie powie nic, bo nie ma pojęcia, o czym mówisz. Może to imię nowej kotki... a może nie...?; 2) powie, że bardzo mu przykro i zaproponuje od razu coś do jedzenia, gdyż pomyli bulimię z anoreksją (ale to i tak nieźle, tzw. wyższy poziom świadomości, że istnieje coś takiego jak dysfunkcja zw. z jedzeniem); 3) znowu nic nie powie ani teraz (nie wie, co to) ani później (bo chociaż sprawdził w necie, o co chodzi, nie ma pojęcia, jak spożytkować tę wiedzę. „Jak z taką osobą rozmawiać, żeby jej nie urazić albo nie pogorszyć jej stanu? Bardzo się martwię, ale lepiej udawać, że temat nie istnieje. Jeśli będzie chciała, to sama do niego wróci...” Jednak sama wiesz, że już nigdy nie będziesz o tym rozmawiać z delikwentem). Dopiero, kiedy powiesz: „Podjęłam decyzję i rozpoczęłam leczenie”, wszystkie te milczki, które tak naprawdę są Wam bardzo życzliwe, odetchną z ulgą i nagle rozwiąże im się język. Będą dumni i bardzo szczęśliwi, że mieli szansę przyczynić się do uratowania Waszego życia, bo w takich kategoriach rozpatruję walkę z tą chorobą. Nagle się okaże, że wokół was jest mnóstwo wsparcia i dobrej energii. Jednak to Wy, nie nikt inny jesteście odpowiedzialne za jakość swojego życia. Nikt inny, tylko Wy pewnego dnia wymiotłyście całą lodówkę i wsadziłyście sobie palec w gardło. Nie zrobiła tego matka, ojciec, szkoła.. Dopóki nie przejmiecie odpowiedzialności za siebie, nie łudźmy się, nie wyjdziecie z tego.
Ja się wpakowałam w to gówno, to ja muszę się teraz wydostać na powierzchnię.
Bardzo chciałam, żeby od początku było pozytywnie... Hej, patrz! Wszystko jest możliwe! Bo jest ;) Jednak, chyba same rozumiecie, że ten początek nie będzie tak wesoły, ponieważ zaczyna się w niewesołym punkcie. Ale mam prośbę. Mimo wszystko, myślcie już o rezultacie, o tym, co będzie. Już dziś wyobraźcie sobie życie bez nałogu, co będziecie robić, jak wyglądać, jak spędzać czas i z kim. Tak, bulimia to nałóg i nie ma co się oszukiwać, Drogie Panie. Piszę „Panie”, gdyż podejrzewam, iż głównie one będą czytelniczkami tej książki. Oczywiście, Szanownych Panów również witam serdecznie ;) Jeśli to czytacie, to , albo macie problemy, albo chcecie zrozumieć swoje kobiety, a to już połowa sukcesu tak czy tak. Gratuluję!<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Bulimia to nałóg. Smutne? Nie do końca... Nałóg, jak to nałóg, można z nim skończyć! Kolejna dobra wiadomość: z bulimią można skończyć na zawsze! Alkoholikiem jest się do końca życia, bulimikiem nie. Wystarczy wrócić do równowagi. To zarówno bardzo trudne jak i bardzo proste. Wystarczy znaleźć drogę do siebie. Czasem bywa to bardzo długa i kręta droga, czasem prosta i szeroka jak autostrada. Uwaga! Niczego, co piszę, nie popieram żadnymi badaniami. Błąd, wszystko, co tu piszę, popieram badaniami jednego okazu. Jest to studium przypadku, czyli mnie. Piszę o sobie oczami laika, proszę więc nie zarzucać mi braków merytorycznych, gdyż uprzedzałam lojalnie ;).
Wróćmy jednak do tematu. Nie czuję się już bulimiczką. Jem normalnie, czasem jem za dużo, jak mam ochotę albo jestem baaardzo głodna albo jestem u cioci na imieninach. Jak statystyczna Polka ;) Nie stosuję żadnych diet ani przeczyszczeń, nie wymiotuję. Co ważniejsze, nie mam już takiej potrzeby. To się już nie czai w mojej głowie. Akceptuję siebie i akceptuję swoją wagę, a nie jestem modelką (przy wzroście 168 cm ważę 65 kg, a faceci i tak się za mną oglądają). Powiedziałam bulimii „a dieu!”.
Kolejna dobra wiadomość: kiedy sprzeciwicie się bulimii, Wasze życie zacznie się zmieniać od razu! Od razu na lepsze, gdyż komfort życia zacznie się podnosić natychmiast. Zaczniecie życzliwiej spoglądać na siebie i na innych. Jedzenie będzie sprawiać prawdziwą przyjemność, bo nie będziecie czuć potem wyrzutów sumienia. Kiedy zaczniecie rozumieć siebie, znajdziecie milion lepszych sposobów, by poprawić sobie humor, by się dowartościować, niż wymiatanie całej lodówki. Poza tym poprawi się Wasz stan konta. Na ile świetnych rzeczy wreszcie sobie pozwolicie! Nie miałam pojęcia, jakie sumy pieniędzy wyciekają mi przez palce! Wszystkie w restauracjach, sklepach spożywczych i w supermarketach. Teraz, proszę, pod koniec miesiąca na koncie potrafi nadal grzecznie leżeć kilkaset złotych.
Każda z tych rzeczy wprawia mnie w zachwyt! Wydaje się Wam, że jestem nadmiernie pobudzona albo po prostu walnięta? Oj jestem pobudzona, bo tyle wspaniałych rzeczy się właśnie dzieje w moim życiu i to tylko dzięki mnie samej! Więc kolejna informacja: to, czy wrócicie do bulimii, czy pożegnacie ją na zawsze, zależy tylko od Was. Nie od „niedobrych” rodziców, nie od faceta ani przyjaciół, którzy albo nic nie wiedzą, albo Was nie wspierają... A przecież powinni! Bzdura... Nikt niczego nie musi dla Was robić. Zadbajcie o siebie, nikt tego za Was nie zrobi... I to kolejna dobra wiadomość! Sterujecie wszystkim, jesteście kapitanem drużyny, reszta- to wsparcie. Twoi rodzice, przyjaciółki, facet to Wasz team. Wy wydajecie rozkazy! Wy tu rządzicie, Drogie Panie!
Nie masz nikogo? Żaden dramat! Pisz do mnie. Jak widzisz, cały czas klepię w klawiaturę. Chętnie poklepię po ramieniu i Ciebie ;) Zainwestowałam w hybrydę, więc paznokci nie połamię.