Wiecie, myślałam, że największą ekscytacją w moim procesie odchudzania będzie wyjście z trzycyfrówki. Że dwucyfrówka to jest to.
Pomyłka.
Milion razy bardziej przeżywam przejście z otyłości wg BMI do nadwagi.
Kupiłam sobie w końcu nowe ciuchy.
Po raz pierwszy wyszłam z przymierzalni z uśmiechem, bo szacowałam swój tyłek na rozmiar 46, wzięłam dwie pary 44 z myślą - może jakoś się wbiję. I tylko one nie były za duże. Bluzki już z góry wzięłam 44.
Ciuchy kupiłam w moim ostatnim guście - nic szałowego, jakaś koszula w kratę, bluza z kapturem, ale uwielbiam ostatnio tak wyglądać. Zwłaszcza, że L. przyjeżdża za dwa miechy (niecałe!! OMG!!), więc typową kobiecą atrakcyjność zostawiam dla niego.
Po ostatnich stresach waga spadła. Cieszę się, że spadła, nie cieszę się w jaki sposób, bo praktycznie to były prawie dwa dni głodówki kalorycznej. Trochę dojadłam już sensowniej wczoraj. Nawet białko się pojawiło, z czym mam często problem.
Patrząc w lustro i myśląc o tym, że niedługo wyjdę z otyłości, wzruszyłam się. Od razu wyśmiałam siebie samą, bo przypomniały mi się te wszystkie idiotyczne amerykańskie reality show, gdzie ludzie płaczą, bo schudli. Ale ta myśl, że z otyłością (bo nadwagą to znacznie dłużej) zmagam się od drugiej klasy gimnazjum.. Czyli mniej więcej trzecią część mojego życia.. No kurde, to ściska w krtani.
Klytek0701
23 grudnia 2014, 00:57gratulacje :) ja tez walcze <3
Dytusia
22 grudnia 2014, 11:16Gratuluję i życzę dalszej wytrwałości:)
nazeem
22 grudnia 2014, 09:20Gratuluje,
nazeem
22 grudnia 2014, 09:19Komentarz został usunięty