dawno nie pisałam
Bardzo dawno nie pisałam.
A w sumie od czerwca zeszłego roku dużo się zmieniło. Na przykład znalazłam pracę, planujemy z moim T. wynająć lub kupić jakieś mieszkanie i ogólnie wspólną przyszłość. I w nowym roku znowu zaczęłam się odchudzać. W sumie dzięki nowej koleżance z pracy, która mnie wyciągnęła na zajęcia fitness ;)
Ale najważniejsza zmiana dokonała się we mnie. Zmieniłam zupełnie podejście do życia. Już się tak bardzo nie zamartwiam wszystkim. Nie widzę wszystkiego w czarnych barwach. Staram się cieszyć tym co jest i dążyć do zrealizowania wszystkich moich celów. Dzięki mojemu pozytywnemu nastawieniu, zmieniło się też nastawienie osób, którymi się otaczam. Chyba zarażam ich swoim optymizmem. Oczywiście nie jest tak, że zawsze jest dobrze, ale jakoś nie myślę o tych momentach. Kocham życie. Kocham siebie. Kocham zmiany. Chcę i mogę wszystko osiągnąć. Nie tylko schudnąć, ale i żyć szczęśliwie.
Dlaczego ja tak rzadko piszę, o tym co mogę? Przecież to daje tyle satysfakcji. Prawda?
Uwierz w siebie - to moje nowe motto
Cieszę się :)
Może nie mam jakiegoś spektakularnego spadku w porównaniu do zeszłego tygodnia, ale jest 0,5kg mniej i bardzo się cieszę z tego powodu.
Cieszę się, że zaczęłam czynnie działać na vitalii :) Dużo osób daje mi tutaj siłę i motywację do walki o lepszą i zdrowszą siebie. Cieszę się, że jesteście
Zapraszam również do dołączenia do mojej grupy
Biegiem do lata! Ćwiczymy w tej grupie i dajemy sobie wspólnie wsparcie :)
Wreszcie waga ruszyła! Już nigdy nie zobaczę tej
przeklętej osiemdziesiątki!
Jupi
Wreszcie, po tych dwóch miesiącach zastoju moje 81~80 kg zostało pokonane :)
Dziś na wadze ujrzałam
79,7 kg :) Jestem z tego powodu bardzo zadowolona i obiecuję sobie, że już nigdy nie ujrzę tej ósemki jako pierwszej cyfry na wadze. Nigdy!
Dam radę! I nic mi w tym nie przeszkodzi!
Każdy z nas ma czasem gorsze dni w diecie, dlatego chcę Wam powiedzieć:
Nie wolno się poddawać!No, ale niestety jest mnóstwo rozpraszaczy diety. Do jednych z nich należy spotkanie ze znajomymi z jakiejś tam okazji. Co wtedy robić? Chyba złotego środka nie ma, ale ja w tak zwanych gościach zawsze staram się jeść po prostu mniej, bo również nie potrafię się oprzeć wszystkim "dobrym" daniom i jednocześnie nie chcę urazić osoby przygotowującej te dania. Jest jeszcze jedno wyjście: można poinformować znajomych, czy rodzinę o tym, że zaczęliśmy się zdrowiej odżywiać i że jest to Wasz sposób(walka) na(o) lepsze dla Was samopoczucie i zdrowie. Możecie mieć wtedy nadzieję, że osoby te potraktują Was poważnie (a z tym różnie bywa niestety) i na przykład przygotują chociaż jedno danie lżejsze, np. pieczone lub gotowane, a nie smażone :) Jedyne o co tutaj chodzi, to o szczerość wobec innych. Nie bójmy się mówić o przejściu na dietę otwarcie i przede wszystkim nie poddawajmy się tylko dlatego, że ktoś nam powie: "a po co Ty się odchudzasz?", "No przestań, przecież jedno ciastko Ci nie zaszkodzi", "Daj spokój, przecież dziś są moje urodziny / imieniny / rocznica / zdana matura / egzamin / wesele / chrzciny / ... (lista jest długa...)". Pamiętajcie, okazje do "zgrzeszenia", a co za tym idzie złamania diety, było, jest i zawsze będzie ogrom. Dlatego trzeba umieć kontrolować swój umysł i jasno sobie powiedzieć:
Dam radę! I nic mi w tym nie przeszkodzi!
Wiem, wiem, powiecie: "wszystko pięknie, ładnie, ale w słowach / na ekranie monitora, a rzeczywistość jest zupełnie inna" i ja się z Wami zgodzę, ale najważniejsze jest to, żeby zdawać sobie ze wszystkich naszych czynów sprawę i konsekwencje z nich wynikające. Czyli jak na przykład będziesz sięgać po kolejne ciastko, to pomyśl sobie: "Przecież nie tego chciałam/chciałem"
Mam nadzieję, że chociaż troszeczkę Was podniosłam na duchu i dałam motywacyjnego kopniaka. I proszę mi się tu wziąć w garść! ;)
Wpis do tych co czytają, ale i do mnie samej :)
papa otyłość
Ooo nie mam już według wskaźnika BMI otyłości
Wiem, wiem niektórzy powiedzą, że nie ma się z czego cieszyć, no bo przecież mam nadwagę, ale ja się cieszę! Dzięki ćwiczeniom i troszkę lepszemu odżywianiu czuję się o niebo lepiej psychicznie jak i fizycznie. Moje ciało jest bardziej elastyczne i już nie widać na nim tak obrzydliwego celulitu jak wcześniej. Nie mówię, że go wcale nie ma, ale na pewno jest go mniej. Pupa się fajnie uniosła i nabiera fajnego kształtu, biust się uniósł, brzuch i biodra znacznie zmniejszyły swój obwód. Wiem, że to dopiero -6 kg i -27cm, ale ja widzę efekty. Na początku zakładałam, że raz w miesiącu będę pokazywała to jak moje ciało się zmienia, ale stwierdziłam, że to jeszcze nie jest czas na upublicznianie swoich zdjęć i szczerze mówiąc nie wiem czy kiedyś to zrobię... Może jakieś ubrane zdjęcia faktycznie wrzucę, ale to jeszcze nie teraz.
Szkoda, że to całe odchudzanie nie idzie mi troszkę szybciej, ale mam nadzieję, że do wakacji zrzucę jeszcze przynajmniej z 10 kg :)
Buziaki kochane :*
i obyście też potrafiły cieszyć się nawet z tych najmniejszych sukcesów
ćwiczę, ćwiczę, ćwiczę :)
hej słońca :)
Stwierdziłam dziś, że zrobię sobie drugi raz 30 day shred z Jillian Michaels. Jak robiłam je jakieś 2 miesiące temu to przyniosły super efekt i mam nadzieję, że teraz też tak będzie :)
Biegania jednak nie zamierzam porzucić, więc doszłam do wniosku, że będę robiła na przemian, raz bieganie, a raz JM. Myślę, że powinnam być z takich działań zadowolona. Pod warunkiem oczywiście, że wcześniej nie wysiądą mi kolana, a z tym przy mojej wadze może być różnie. W każdym razie spróbuję, a jak to mi wyjdzie to okaże się z czasem :)
Trzymajcie kciuki ;)
I jeszcze dodatkowo muszę się postarać nie rzucać na łakocie, a w domu moich rodziców ciężko z tym będzie, bo tu półki uginają się od słodyczy... Jak jestem sobie u siebie w Łodzi to nie mam z tym problemu, bo w mieszkaniu nie ma żadnych pokus i zazwyczaj nie mam ochoty wydawać kasy na chwilę przyjemności. No i oczywiście potem trzeba to jeszcze dodatkowo spalić... ach szkoda, że tak ze wszystkim trzeba walczyć o przetrwanie, nawet ze samym sobą trzeba walczyć... chociaż chyba w sumie to głównie ze sobą trzeba walczyć, a dokładniej ze swoimi słabościami. Nie dajmy się jednak zwariować oczywiście. Od czasu do czasu (czyt. raz na tydzień) można sobie pozwolić na malutki grzeszek ;)
Najważniejsze to się ruszać, intensywnie i z wytrwałością, bez marudzenia i nie wrzucać w siebie zbędnych rzeczy i wtedy będzie dobrze. Musi być dobrze. No bo kto da radę jak nie ja?
Dawno nie pisałam i ciekawa jestem czy ktokolwiek to w ogóle czyta?
bieganie dla osób z nadwagą
Znalazłam ostatnio w kilku miejscach, w tym też na vitalii system biegania dla osób z nadwagą i postanowiłam spróbować. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to kolejna rzecz do której się zabiorę i po jakimś czasie porzucę, tylko faktycznie będę biegać systematycznie :)
Zanim wypiszę cały plan, to na wstępie chciałam zaznaczyć, że chciałabym biegać co dwa dni, bez względu na pogodę, nastrój, czy @ i mam nadzieję, że będę ten plan sumiennie wykonywać. Dodatkowo chciałam zaznaczyć, że bieganie w moim wpadku będzie bardziej wyglądać jak truchcik ;) podczas, którego będę mogła spokojnie rozmawiać.
Plan wygląda tak:
tydzień |
bieg (min) |
marsz (min) |
powtórz |
.1 |
2 min |
4 min |
5 razy |
.2 |
3 min |
3 min |
5 razy |
.3 |
5 min |
2,5 min |
4 razy |
.4 |
7 min |
3 min |
3 razy |
.5 |
8 min |
2 min |
3 razy |
.6 |
9 min |
2 min |
3 razy |
.7 |
9 min |
1 min |
3 razy |
.8 |
13 min |
2 min |
2 razy |
.9 |
14 min |
1 min |
2 razy |
.10 |
30 min |
0 min |
0 razy |
Plan można znaleźć również na stronie http://www.odchudzamsie.pl/odchudzanie/jak-zaczac-bieganie-stuprocentowa-recepta-na-sukcess
Zaczynam od jutra jak pojadę do Łodzi i mam nadzieję, że uda mi się sukcesywnie zrzucać kilogramy :) a dotego ładnie rzeźbić ciało :)
Chcieć, a nie musieć!
Skąd stwierdzenie chcieć, a nie musieć? Otóż stąd, że kiedyś na początku kolejnych prób schudnięcia twierdziłam, że muszę to zrobić i koniec. Zaczynało się od morderczych diet i ćwiczeń. Efekt - zniechęcenie, znienawidzenie, brak sił, brak uśmiechu, złość... a po kilku dniach koniec z dietą i kolejne kilogramy więcej. Potem znowu mordęga i porzucanie diety i ćwiczeń.
Teraz jest zupełnie inaczej. Podchodzę do diety z głową, jem zdrowo, więcej warzyw i owoców, nie rzucam się na słodycze, ale też ich sobie nie odmawiam pod warunkiem, że ich ilość jest taka, którą jestem w stanie spalić kilkoma brzuszkami lub poświęceniem kilka minut więcej na rowerze i że zdarzy mi się zjeść coś słodkiego maksymalnie 2 razy w tygodniu. Ćwiczę prawie codziennie, zależy od dnia i czasu, ale wychodzi mi to przynajmniej 5 razy w tygodniu po minimum 40 minut. Teraz po prostu chcę schudnąć. Dla siebie, dla swojego dobrego samopoczucia i postrzegania siebie oraz dla zdrowia. Teraz czuję euforię, jestem zadowolona, że idzie mi dobrze i zdrowo, jestem zadowolona, że jest mnie mniej i się uśmiecham sama do siebie. Jestem i chcę być! I tego wszystkim życzę, żeby chcieli, cieszyli się z tego, że dieta i ćwiczenia dają nam dużo dobrego, a nie załamywali, że to jest bardzo ciężkie, że muszą, a w efekcie kończy się to kilkudniowym zapałem i wraca do starych nawyków. Trzymam kciuki za siebie i za Was. Powodzenia!
dresy? Tylko do ćwiczeń!
Kiedyś przeczytałam artykuł (nie pamiętam w jakiej gazecie, prawdopodobnie Joy) o tym, że każda kobieta powinna brać przykład z francuzek, które są zawsze seksi. Otóż chodziło o to, że nie ważne czy francuski były w domu, czy szły na zwykłe zakupy, czy wychodziły do pracy, czy na jakieś spotkanie to zawsze się dobrze ubierają i zawsze malują. Przy tym wszystkim chodziło o to, że nie ma czegoś takiego jak ubieranie się w dresy jak jesteśmy w domu. Nie ma zaniedbanych paznokci, nie ma nieuczesanych włosów związanych niechlujnie w gumkę, nie ma porozciąganych starych koszulek w szafie, po prostu nie. Nawet jeśli są same w domu stroją się dla siebie i dla własnego dobrego samopoczucia. I co? Przeczytałam artykuł, wyrzuciłam gazetę i na tym zakończyłam.
Trafiłam jednak ostatnio na wpis jednej z vitalijek (niestety nie pamiętam, której), która doszła do tego, że nosząc na co dzień dresy oszukiwała samą siebie, że jeszcze nie jest źle z jej wagą i ciałem, jednak przychodzi taki dzień, że nie wiadomo dlaczego przestajemy się mieścić w swoje ulubione rzeczy. Wtedy dotarło do mnie, że jest w tym dużo racji. Też twierdziłam, że przecież dresy są takie wygodne i w ogóle i nagle z biegiem czasu wymieniałam swoją garderobę na większą i większą i większą, a dresy były te same. Uświadomiłam sobie, że to co wygodne wcale nie oznacza dobre. Dlatego też od dziś dresy zakładam tylko wtedy kiedy będę ćwiczyła, po to by wrócić do mniejszych rozmiarów ubrań. W żadnym innym wypadku! I nie ważne czy będę siedziała w domu, czy będę gdzieś wychodziła będę piękna dla siebie, a w miarę utraty kilogramów będę jeszcze piękniejsza i zgrabniejsza. Dla siebie!
niby wiem co robić, ale nie robię?
Wiem dużo o dobrych i złych nawykach żywieniowych a mimo to ich nie stosuję.
Wiem, że nie powinno się jeść w dużych ilościach słodyczy, fast foodów, smażonego, białego pieczywa, makaronów, słonych przekąsek itd, itp
Wiem też co powinno się robić - jeść regularne posiłki średnio co 3 godziny. Odpowiednio zbilansowane, lekkie i że powinno się jeść powoli, bo żołądek sam da znać, że ma dosyć i mimo, że na talerzu jeszcze coś jest, to odstawić go, żeby nie wpychać nic na siłę. Wiem też, że przy tym powinno się pić dużo wody mineralnej oraz przynajmniej 3 razy w tygodniu poćwiczyć przynajmniej 30 minut.
Ja to wszystko wiem...
Wiem też, że otyłość prowadzi do wielu poważnych chorób, a z niektórymi nawet mimo powrotu do prawidłowej wagi człowiek może borykać się do końca życia (taka cukrzyca na przykład).
Wiem też, że źle się czuję ze swoim ciałem. Nie mogę na siebie patrzeć i nie lubię się oglądać na zdjęciach. Nawet jeśli ubiorę się korzystnie jak na moją figurę to i tak nie lubię na siebie patrzeć, bo po prostu w moim mniemaniu jestem ogromna.
Ja to wszystko wiem i widzę...
ale...
mimo, że mam dużo motywacji do tego, żeby zrzucić zbędny bagaż kilogramów, to nie potrafię się zmobilizować na 100%
kilka dni staram się utrzymywać i dietę i ćwiczenia, a potem wystarczy jeden mały grzeszek (piwo, chipsy, albo o zgrozo kawałek pizzy) i koniec... nie potrafię się zatrzymać na tym jednym kawałku raz na jakiś czas (2,3 tygodnie?) tylko jak już złamię raz postanowienie, to niestety nie potrafię się zatrzymać i brnę nie w tą stronę co trzeba, czyli zamiast chudnąć jeszcze bardziej przybieram na wadze...
Wiem, że powinnam zmienić swoje nastawienie, że powinnam sobie powiedzieć stanowcze dosyć, że powinna umieć dawać sobie radę ze słabościami, że... ech...
wiem, ale nie potrafię! nie potrafię? nie?! :(