Hm, już nawet nie potrafię zliczyć, która to moja porażka. Dzisiaj na wadze 69,8. Nie ważyłam się chyba od października. Nie miałam czas na dietę, ćwiczenia. Jestem ciągle w biegu. To mój pierwszy wolny weekend od 7 tygodni!!!! Pierwszy od tego czasu, który spędzam w domu i nie mam gości. Czyli jest wreszcie czas na odpoczynek, gotowanie, sprzątanie. Był też bardzo leniwy poranek i śniadanie do łóżka od synka. Mimo to, nastrój podły. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Po prostu mi dzisiaj źle. Mimo to, cieszę się, że nie dobiłam znowu do 70kg. Wiem, wiem. To złudzenie bo te 200 g to pryszcz. Ale jednak, magiczna granica nie została przekroczona, a na dzisiaj zaplanowałam sobie powrót do diety. Więc uff, ze w porę.
Do wakacji jeszcze daleko, więc to mój cel- 55 kg. Małymi kroczkami, bez drastycznych kroków. Wracam do zup, bo to był dla mnie strzał w dziesiątkę. Niestety, zajęcia dodatkowe dzieciaków to mój strzał w kolano- wiecznie robię za szofera. No, ale czego się nie robi dla dzieci. Muszę zainwestować tylko w dobry termos na zupki i będzie ok. Wierzę, że dam radę. Znowu w to wierzę.....
Matyldosz
13 stycznia 2018, 15:51Też zaczynam, faktycznie dzieciom poświęca się dużo czasu. Postanowiłam, że i sobie trzeba zrobić coś dobrego
svana
13 stycznia 2018, 12:30oczywiście że bedzie dobrze:)