Witam,
Dzisiejszy dzień zaczął się źle. Nasiedziałam się u lekarza czekając na wizytę, a że byłam bez śniadania, musiałam coś zjeść i padło na drożdżówkę....Niby nie była jakaś duża ale miała bardzo tuczące nadzienie (takie, z którego robi się słodkie kulki tzw. ziemniaczki).
Już wczoraj miałam straszną ochotę na kurczaka, więc jak wróciłam do domu to zjadłam....Wszystko ok, jakby nie był usmażony w ogromnej ilości tłuszczu....(ojciec mi go zabrał i tak sobie upichcił eh....)
Jakby tego wszystkiego było mało to jestem przed okresem, brzuch mam jak balon i wszystko mnie denerwuje....
Czuje się jak beczka....Marzy mi się schudnąć...Każdy kilogram to walka...Co prawda chudłam prawie 6 kg ale de facto od października zeszłego roku....
No nic najważniejsze, że jest mniej. Nie chce już nigdy wracać do wagi sprzed roku...Zaczynam kolejny etap mojej walki...Do zrzucenia pozostało nie całe 7 kg, nawet może być mniej....zobaczymy.
Na ten moment mój cel do końca roku to 57/ 56 kg.... Trzymajcie kciuki...
Ze mną to jest tak, że świetnie mi idzie w tygodniu....potrafię się trzymać wszystkich założeń tzn. nie jestem na jakiejś konkretnej diecie staram się po prostu jeść to na co mam ochotę tylko w mniejszych ilościach. Do tego liczę kalorie. Najczęściej wychodzi mi między 1300 kcal a 1500 kcal. Jednak jak przychodzi weekend to potrafię pochłonąć dużo jedzenia. Niby ograniczam się ilościowo ale jak zjem frytki z mięsem czy parę kawałków pizzy to kalorycznie wychodzi tragedia...
No nic, oby ten weekend był lepszy i oby po weekendzie był spadek lub chociaż ta sama waga co dziś rano :59,7kg.