Zawaliłam. Ale znowu mam usprawiedliwienie...
Chyba dość już tych usprawiedliwień, co? Muszę się kopnąć w pośladki i panować nad sobą.
Poprzednim razem pisałam o kłopotach "osobistych" (czy tam rodzinnych, jak kto woli). Dzisiaj w zrobieniu porannego cardio z Mel "przeszkodził" mi powrót mojej mamy do domu. W sumie pół dnia odkąd wstałam po prostu przesiedziałyśmy na tarasie prawie nic nie mówiąc. Potem jeszcze moja siostra gadała z mamą i ta ostatnia zdecydowała się zostać. Chociaż ma zapuchnięte oczy od płaczu.
Nieważne. To jest blog o diecie, a nie o moich problemach. Chciałam tylko napomnkąć i koniec.
Śniadanie: takie jak wczoraj
Obiad: zupa pieczarkowa, warzywa na patelni
Przekąska: borówki
Nie jest to jakaś rewelacja, bo do tych warzyw dodałam sporo tłuszczu. A borówki tak jadłam i jadłam, bo byłam zdołowana całą tą sytuacją... Nie wiem ile w końcu ich zjadłam, bo zrywałam prosto z krzaka.
Postanowiłam, że więcej dzisiaj nie zjem. Ewentualnie jakiegoś ogórka, czy coś.
Tyle.
Pa :*