Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 7959
Komentarzy: 78
Założony: 2 kwietnia 2019
Ostatni wpis: 14 lipca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Vitkaa

kobieta, 34 lat, wrocław

180 cm, 110.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 lipca 2019 , Komentarze (8)

Minęły prawie dwa miesiące, odkąd ostatnio tu zaglądałam i sporo się od tego czasu wydarzyło. Szczerze mówiąc, nie wiem od czego zacząć. Może zmiana najważniejsza na pierwszy ogień: kochane, Z i ja jesteśmy razem. Oficjalnie, od paru tygodni. Bałam się, że to schrzanię (chociaż do tego okazji nie zabraknie, jak zgaduję :D), ale nic takiego się nie stało. Można powiedzieć, że sprawy między nami toczyły się swoim starym rytmem, tylko naznaczone pozostawały jakimś takim... napięciem? Wiecie - TE spojrzenia, TE uśmiechy, czasem przypadkowe zetknięcie dłoni... Zastanawiałam się często na ile to moja wyobraźnia, a na ile naprawdę coś jest na rzeczy. Aż w końcu na rolkach samo wyszło. Najpierw mnóstwo zabawy, a potem zdarzyła nam się poważna rozmowa, pierwszy pocałunek i decyzja. Myślałam że wyskoczę z siebie ze szczęścia! Miałam ochotę dosłownie wyściskać każdego minionego człowieka i śmiejąc się, mówić mu, jak wspaniałe jest życie. Kto wie, gdyby nie Z, który mnie odprowadził potem, może i bym tak zrobiła :D

Sprawa druga, waga. Jeszcze odrobina i będzie wartość dwucyfrowa, a to osiągnięcie, którym od bardzo dawna nie mogłam się pochwalić. Trochę nerwów, ekscytacji w ostatnim czasie i mnóstwo ruchu - i trochę balastu ubyło...

Poza tym dostałam nową pracę miesiąc temu, i to pracę, którą szczerze lubię, a wręcz kocham. Otóż jest to posada w księgarni. Jakieś pół godziny pieszo z domu, nie muszę dojeżdżać. I te książki, wszędzie książki! Nie wspominając o tym, że to praca tylko w tygodniu, tylko na jedną zmianę. Jedynym minusem są średnie zarobki, ale mam jeszcze inne, dorywcze źródło dochodu - tak więc wychodzi na plus.

Z rodzicami widuję się dość rzadko, tak raz na tydzień. Ale to układ idealny; gdybyśmy widywali się częściej, jak nic dochodziłoby do spięć jak sprzed kilku lat, gdy wszyscy mieliśmy się nawzajem dość. Także, jest naprawdę nieźle.

Podsumowując, zaczyna się układać. 

19 maja 2019 , Komentarze (19)

Dawno tu nie zaglądałam... Ale co mogę powiedzieć, trochę się działo. Wagowo jest ok, kolejne dwa kilo poszły w niepamięć. Ale poza tym mam wrażenie, że nie jest wybitnie dobrze. Z najlepszą przyjaciółką coraz gorzej się dogaduję. Do tej pory była dla mnie jak siostra, ale ostatnio boję się jej powiedzieć cokolwiek, by na mnie nie naskoczyła. No i wydaje mi się, że coraz mocniej "wsiąka" w rolę młodej matki. To nic złego, nie zrozumcie mnie źle - ale boli mnie, że dziewczyna, której zawsze ufałam najbardziej na świecie lepiej czuje się w towarzystwie innych koleżanek, które, tak jak ona, same mają potomstwo. Inna sprawa - po kilku latach braku kontaktu wreszcie spotkałam się z matką. Było nawet nieźle, wiecie? Spodziewając się wielkich emocji, łez i dramatu, zdziwiłam się, że poszło tak gładko. Tylko... No, chociaż nie była niemiła, nie obrażała mnie ani nie robiła wyrzutów, jedno się nie zmieniło. Nadal we mnie nie wierzy. Uważa, że sobie nie poradzę na studiach, ale - uwaga, uwaga - to nic złego. Przecież ludzie odwalający najgorszą robotę też muszą istnieć, co nie? To zabolało cholernie, zwłaszcza potem, gdy już wracałam na stancję i na chłodno myślałam o tym naszym spotkaniu. Ale najgorsze okazało się coś innego, a dotyczyło Z i O. Przepraszam za te głupie literki, ale chcąc się jednocześnie komuś wyżalić, staram się zachować jako taką anonimowość. W każdym razie... O co chodzi.

O znam od kilku lat, poznałam ją mniej więcej w tym samym czasie, co Zeta. Trochę ode mnie starsza, fajna, bardzo pogodna dziewczyna. Strasznie ją polubiłam i można śmiało powiedzieć, że przez te lata zapracowała na moje zaufanie - jak zapewniała nieraz, z wzajemnością. O wiedziała zawsze, jak podnieść na duchu, zawsze gotowa była wysłuchać, mimo iż miała swoje własne problemy, a jednym z nich były, co za szok, sprawy damsko-męskie. Bez wdawania się w szczegóły - była zadurzona od dawna w naszym wspólnym znajomym, który jednak choć ją lubił, nie traktował jej jako materiału na dziewczynę. Co tam... Nadal czuje do niego miętę. Nie, nie chodzi o Zeta, co jest tu istotne. Gdy się dowiedziałam, oczywiście współczułam O, w końcu bardzo dobrze wiedziałam jak to jest. I, mając do niej pełne zaufanie, zwierzyłam się z własnego uczucia do Zeta. Z jednej strony wydawała się zaskoczona, ale z drugiej w sumie nawet byśmy do siebie pasowali, ładnie razem wyglądamy, widać, że Z mnie lubi - tak mówiła O. No cóż, uwierzyłam jej. Dlaczego miałabym nie wierzyć? Obiecała, że mi pomoże. I odradzała bardzo stanowczo rozmowę z Zetem. Miał swoje wcześniejsze przejścia, nie palił się do związków jakichkolwiek, no i najważniejsze - jeśli powiem mu co i jak, a on zrewanżuje się odmową, atmosfera w naszej paczce będzie kiepska, delikatnie mówiąc. O wytoczyła argumenty, które i mi chodziły po głowie, więc co tu dużo mówić - przekonała mnie łatwo. Biorąc na siebie rolę "skrzydłowej", obiecała Zeta wybadać i jakoś popchnąć w moim kierunku, a jako że świetnie dogaduje się z ludźmi, byłam w miarę spokojna, że załatwi to, hm. Kompetentnie? Ufałam jej. I niepotrzebnie, jak się okazało.

Minęło parę tygodni. Przez ten czas działy się różne rzeczy, u mnie, u O, u Zeta. Z jednej strony wierzyłam, że jakoś to się ułoży, a z drugiej - tyle ważnych rzeczy stało pod znakiem zapytania... Gdy któregoś razu O skontaktowała się ze mną, by pogadać o Z, miała złe wieści. Powiedziała, że Z mnie lubi, ale jako koleżankę i choć wiedział, że coś do niego czuję, to nic z tego nie wyjdzie. Ja wtedy... Nawet nie wiem jak to opisać. Jakby świat mi runął. Problemy z przyjaciółką, relacje z matką, teraz to? Gadałyśmy długo, pocieszała mnie, w końcu się rozeszłyśmy. Chodziłam jak w jakimś pijanym widzie, z załzawionymi oczyma, nosem czerwonym od kataru i spuszczoną głową. Nie pamiętam, gdzie dokładnie się tułałam, chyba jakoś w okolicach parku. Szczerze mówiąc, nie za wiele bodźców z otoczenia do mnie docierało. Byłam... Czułam się nikim. Niewarta czyjegoś czasu, uczucia. Po prostu wszystko się zawaliło i miałam ochotę coś rozwalić, cokolwiek!

Nie doszłam szybko do siebie, w pracy czułam się i przypominałam zombiaka. Co jakiś czas wystosowywane przez zaniepokojoną szefową pytanie "czy wszystko ok?" stało się praktycznie normą. I w końcu... Coś we mnie pękło. Nie wiem jak, czemu... Może to mój masochizm, może chciałam się ukarać, zranić, ale bardzo niedawno, bo ledwie wczoraj popołudniu, podjęłam chyba najtrudniejszą decyzję w swoim życiu i zadzwoniłam do Z. Odebrał, wydawał się zaskoczony, co z kolei, mimo wszystko, zaskoczyło mnie. Ale spytałam, czy nie przeszkadzam i czy nie chciałby się spotkać. Koniec końców, umówiliśmy się na wieczorny spacer po rynku. Częściowo byłam szczerze przerażona, ale chciałam, MUSIAŁAM wręcz usłyszeć to od niego - "Vitkaa, jesteś tylko moją koleżanką". Nie miałam pojęcia, co potem. Bałam się, że to będzie definitywny koniec naszej znajomości. Może tak byłoby lepiej... Ale czy łatwiej? Wątpię. Na spotkanie szłam jak na szpilkach i przypuszczam, że było to widać. Z dla odmiany wydawał się lekko melancholijny. Zaczęło się przyjemnie, zwykłą rozmową o zwykłych sprawach. W pewnym momencie nawet chciałam stchórzyć i nie robić tego, po co tu przyszłam, ale wtedy Z zrobił coś, czego się nie spodziewałam. "No dobrze, Vitkaa, bo my tu rozmawiamy jakby nigdy nic, a dobrze by było pogadać o czymś jednak bardziej istotnym. Zresztą, miałem nadzieję, że po to dzwonisz. Sam nie wiedziałem, czy poruszać tę sprawę, czy dać jej spokój, ale". I tu urwał, a ja miałam jednocześnie ochotę i zapaść się pod ziemię, i uciec stamtąd. Byle gdzie, byle jak najdalej. Jasna cholera, nadal mi się ręce trzęsą, chociaż minął już dzień! W każdym jednak razie, jakoś zdołałam wydukać, że no tak, Z ma rację i może niech on zacznie. Nie ma co, waleczny ze mnie okaz :p 

To było... Ciężkie. Niektóre zdania pamiętam słowo w słowo, inne jak przez mgłę. Co dziwne, w miarę jak rozmowa szła naprzód - opornie, bo opornie, ale jednak - robiło mi się jakoś lżej. Nie zupełnie lekko, zdecydowanie nie, ale panika już mijała. Rzecz jasna, poruszyłam wątek O. Powiedziałam Zetowi, że to głupie i szczeniackie z mojej strony, wiem, ale nigdy nie byłam za mocna w kontaktach z facetami i strasznie go przepraszam za takie rozwiązanie. I wiecie, co się okazało? Jakoś na początku O faktycznie chciała go w mojej sprawie wybadać, tylko że cała reszta to była jedna wielka piep**ona bujda. Podczas gdy według O Zet był w pełni świadom mojego nastawienia i go nie owzajemniał, w rzeczywistości cała ta sprawa go zdziwiła jak jasna cholera. Mało tego. O szybko, już przy kolejnych spotkaniach, zaczęła mu wmawiać, że zauroczenie z mojej strony to nic poważnego i w gruncie rzeczy już mi przechodzi - przy czym starała się zachęcić... Zeta do siebie. Szczęka mi opadła chyba do samej ziemi. Nie wiem, nadal nie wiem, czy bardziej poruszona byłam w momencie, gdy O mnie poinformowała o rzekomej odpowiedzi Zeta, czy teraz. Czułam jednocześnie i mdłości, i narastający wkurw. Gdybym mogła, rozniosłabym ją na strzępy. 

I to było trudne, ale jakoś wydusiłam z siebie, że O mnie - nas oboje w zasadzie - zrobiła w konia. Powiedziałam mu - po kilku latach, w końcu! - że zależy mi na nim, bardzo. Nie jak na przyjacielu, tylko mężczyznie. I że w sumie mogłam to powiedzieć wcześniej, zamiast tak się męczyć. Przeprosiłam go, znowu, tym razem za komplikowanie naszych relacji. I że rozumiem, że i tak nic z tego, ale no... Musiałam. Nie, nie padliśmy sobie potem w ramiona jak na jakiejś tandetnej komedii romantycznej. W niebo nie wzleciało stadko białych gołębi, a w tle nie zabrzmiała jakaś poruszająca melodia. Z był po tym milczący, ale co jakiś czas patrzył na mnie. I tak sobie szliśmy powoli, w milczeniu. Wreszcie powiedział, że co prawda nie przyszło mu w ostatnich latach na myśl dążyć do związku z kimkolwiek, bo zwyczajnie bał się spróbować znowu, po tym jak poprzedni źle wyszedł, a sam Z bardzo się sparzył. Ale zdarzało mu się myśleć o mnie, tak, właśnie o mnie, "co by było, gdyby". I na tym mogłoby się skończyć, ale coś mnie podkusiło, by pociągnąć temat i wyraziłam na głos nadzieję - tak, taki cykor jak ja - że jeśli da temu szansę, zawsze możemy się o tym, mimo wszystko, spróbować przekonać. Z odparł, że pomyśli... Nie wracaliśmy już do tego tematu, ale gdy się rozchodziliśmy, Z poprosił, bym dała mu potem przez SMSa znać, czy dotarłam bezpiecznie do domu, co mu się wcześniej właściwie nie zdarzało. 

To nie był koniec tego dnia. Po wiadomości do Zeta, napisałam do O. Spytałam wprost, by mi wytłumaczyła, co ona sobie do jasnej cholery wyobrażała, łgając mi w żywe oczy. Wiedziała, że kocham Zeta, wiedziała, jak mi na nim zależy. Po tym do jasnej anielki, co z tym jej nieodwzajemnionym uczuciem do innego faceta?! Początkowo chciała się wykręcać, przeinaczała moje słowa, usiłowała zrobić ze mnie głupią. Napisałam jej wprost, że Z o wszystkim wie i choć nie mam pojęcia czy coś z tego będzie, czy nie, przynajmniej zna prawdę. Chciałam od niej odpowiedzi. Chciałam, by wytłumaczyła mi, czemu zrobiła to wszystko. Padały jakieś tam przeprosiny, ale szczerze, nie wyczułam w jej wypowiedziach prawdziwego żalu. Stwierdziła, że Z i tak by nie zwrócił na mnie uwagi, a ona "ma już swoje lata", to i o stabilizacji czas zacząć myśleć, a przecież Z - i tu zaczęła wyliczać jego zalety. Byłam wściekła, popłakałam się i, chociaż to może źle o mnie świadczyć, gdybym stała wtedy z nią twarzą w twarz, chyba bym potraktowała pięścią tę jej zdradziecką, kłamliwą twarz. Pięć lat przyjaźni, wsparcia i zaufania okazało się dla niej guzik warte.

Nie wiem, sama już nie wiem co z tego wszystkiego będzie... Boję się myśleć o przyszłości i zastanawiam się, komu tak naprawdę mogę ufać. Gdyby nie te kilka zrywów odwagi, siedziałabym cicho i nigdy nie dowiedziałabym się jak jest naprawdę. Z jednej strony jakaś nadzieja, dla mnie i Zeta, istnieje - w każdym razie nadal w to wierzę - ale to, co zrobiła O... Brak mi słów. 

24 kwietnia 2019 , Komentarze (14)

No hej :) Przyznam, że u mnie ostatnio coraz lepiej. Powoli do przodu, jak to mówią. Dziś miałam pierwszy dzień w nowej pracy; okazała się nawet przyjemniejsza, niż mi się wydawało, aczkolwiek to może też kwestia tego, że był spory luz... Bo brak zleceń, przynajmniej na naszej zmianie. Poza tym jestem na jutro umówiona na rozmowę kwalifikacyjną razy dwa - do salonu telekomunikacyjnego oraz na posadę pracownika biurowego. Gdyby któraś z nich wyszła, byłoby super - w tygodniu pracowałabym tam, a dorywczo w tej pierwszej. Trzymajcie kciuki.

No i kolejna cudowna niespodzianka, od Zeta ;D Pod koniec mojej zmiany zadzwonił z pytaniem czy wpadnę do niego na pizzę przy filmie - sam nie chciał oglądać, a wie, jaką mam słabość do kina sf :D Nie powiem... Byłam strasznie, strasznie szczęśliwa! Rzecz jasna się zgodziłam i za prawie dwie godziny się widzimy. Wcześniej żartobliwie wtrąciłam, że pizzę zostawię jemu, bo zdrowie, bo trzeba się ogarnąć jak odpowiedzialny dorosły człowiek... Brzmiał a nieco zaskoczonego, ale nie robił wokół mojej decyzji szumu. Powiedział po prostu, cytuję: "No ale chyba filmu nie odpuścisz? I arbuza. Skołuję nam arbuza" :D Ano, Z dobrze wie, że to jeden z moich ulubionych owoców, zaraz obok winogron. Tak więc zapowiada się prawdziwa uczta ^^ Gdyby tylko słońce trochę odpuściło :o Mam nadzieję, że nie jest to zapowiedź co najmniej tak samo gorącego lata.

22 kwietnia 2019 , Komentarze (13)

Dziesiątki rozesłanych CV przyniosło efekty - w środę zaczynam nową pracę, nieźle płatną, a jutro mogę skorzystać z dwóch dodatkowych opcji w postaci rozmów kwalifikacyjnych. Nic wielkiego, przyznaję, ale bez konkretniejszych kwalifikacji nie ma się co dziwić :). Od paru dni coraz intensywniej myślę o przyszłości, o tych kwalifikacjach i edukacji. Jakie studia, gdzie? Czy dam radę pociągnąć jeden kierunek dzienny u siebie w mieście i jeden zaoczny - w innym? Czy to nie zrujnuje moich finansów i nie wyzuje z sił? Czy chcę po studiach zostać tutaj... czy wyjechać? Z jednej strony marzę o Skandynawii, ale z drugiej są rzeczy, które mnie tu trzymają. No, dobrze... Osoby, które mnie tu trzymają. Nie mam komu o tym powiedzieć, a w każdym razie, boję się to zrobić. Nie przez brak zaufania - bo przyjaciółce poznanej jeszcze w szkole średniej ufam bezgranicznie - ale... Kurczę, ciężko stwierdzić. Może to kwestia wstydu. Albo nie chcę zapeszyć? A może zwyczajnie boję się, że jeśli powiem to na głos, nic z tego nie będzie? Z drugiej strony w obliczu ostatnich kłopotów z pracą i jeszcze gwałtowniejszym spadkiem nastroju, coraz trudniej pewne rzeczy jest w sobie dusić. Inna sprawa, że jeden z nowszych tematów na naszym forum ponownie skierował mi myśli w kierunku, który mnie jednocześnie uszczęśliwia, ale także niepokoi. W czym rzecz?

Jestem zakochana w przyjacielu, o czym on nie wie.

I... Nie wiem czy chcę, by się dowiedział. Znamy się prawie pięć lat, a więc nie jest to znajomość przelotna. Jakoś tak wyszło. Dołączyłam do grupki jego znajomych zajmujących się hobbystycznie fantastyką (gry, konwenty itd.) i wsiąkłam. Fajni ludzie, fajne tematy, fajne wydarzenia. Mnie to trochę otworzyło na świat i poszerzyło horyzonty. Z (tak go nazwijmy) zdobył moją sympatię od razu. Nie, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia :D Ale sympatia, taka szczera radość z przebywania obok drugiej osoby. Ujął mnie swoim nietuzinkowym poczuciem humoru i otwartością - po tym spotkaniu byłam zdecydowana dobrze czuć się w jego towarzystwie :) 

Czas jakoś sobie mijał, a z Zetem czasem widywaliśmy się tylko we dwójkę, a czasem większą grupę, zawsze na stopie koleżeńskiej. Uwielbiałam ten jego szeroki uśmiech na mój widok i szeroko rozłożone ramiona, gdy chciał mnie uściskać na przywitanie. Nie mam bladego pojęcia kiedy, ale w którymś momencie zorientowałam się, że coraz częściej wypatruję tych naszych spotkań i tych uścisków. Był moim dobrym kolegą, wprawiającym mnie w lepszy nastrój w sposób niedostępny dla innych. Lubiłam go, a potem... Jakoś, nie wiem jak, to się zmieniło. Uczucie urosło i przekształcilo się w coś poważniejszego. Z jego strony... Ciężko powiedzieć. Wydaje mi się, że nigdy nie było czegoś więcej. Niby bardzo chciałam, by było inaczej, ale ani w to nie wierzyłam, ani nie potrafiłam pozbyć się strachu, że zawsze zostanę "tylko koleżanką". "Tylko koleżanka"... ile z nas to słyszało w swoim życiu? Ja słyszałam naprawdę wiele, za każdym razem czując się jak śmieć. Nigdy wystarczająco dobry. Wystarczająco ładny, mądry, zabawny. Praktycznie za każdym razem dostawałam kosza. Może to mój wygląd (choć do stanu, w jakim się znajduję, doprowadziłam się dopiero po mniej więcej dwudziestym roku życia), może charakter. Grunt, że nie chciałam, by z Zetem było to samo. No bo co - powiem mu, ile dla mnie znaczy, a on albo da mi kosza i się odetnie, albo da mi kosza i będzie udawał, że nic nie zaszło? Żadna z tych opcji nie była dobra, a innej pod uwagę nie brałam. Nadal nie wydaje mi się, że coś z tego kiedykolwiek będzie. Że zasługuję na niego. Chyba nie bardzo potrafię uwierzyć, że mogłabym się spodobać komukolwiek. Bądźmy szczerzy. Co ja mam mu do zaoferowania? Zabawny, inteligentny, życzliwy, można na nim polegać, do tego przystojny i wykształcony. 

Gdzieś po paru pierwszych miesiącach naszej znajomości stracił głowę dla wspólnej koleżanki, E. Ubpdło mnie to wtedy, bardzo. E była i nadal jest bardzo ładna, przyciąga bez problemu męską uwagę. Można powiedzieć, że ma do tego talent. I ta dziewczyna, która w facetach przebierała jak w ciuchach w galerii handlowej, ta dziewczyna uznała, że z Zetem w sumietym też spróbuje. Tak jak E bardzo lubiłam, tak wtedy ją niemal znienawidziłam. Czemu nie mogła sobie upatrzyć kogoś innego? Trzeba jej oddać tę sprawiedliwość, że nie wiedziała o moim sentymencie, nikt nie wiedział. A gdy zaczęli się nawzajem wokół siebie kręcić, czułam, że jest już za późno... Ale zanim cokolwiek oficjalnego czy choćby półoficjalnego z tego wyszło, ich flirt jakoś tak się rozmył. Nadal byłam zwykłym tchórzem i nie miałam zamiaru zdradzić się z uczuciami względem Zeta, ale ulżyło mi, że przynajmniej nie ma przy nim kogoś innego. Wiem, głupie z mojej strony.

I tak jakoś minęło tę parę lat. A ja tkwię w stanie zawieszenia, z jednej strony chcąc podzielić się sekretem chociaż z kimś z naszej paczki, by mnie jakoś wsparł, a z drugiej pragnąc zabunkrować się ma jakimś pustkowiu i odciąć od tych wszystkich dylematów. 

Dziś Z, ku mojemu zdumieniu i radości, zadzwonił. Chciał wyjść na spacer, najlepiej z dala od swojej rodziny. Co mogę powiedzieć - ja ze swoją nie rozmawiam, więc zupełnie go w temacie ciężkich relacji z krewnymi rozumiem. Było miło. Więcej, było cudownie. Pogoda dopisywała, a i humor Zeta dość szybko z ponurego przeszedł w typowy dla niego, zabawno-sarkastyczny nastrój. Jak dobrze było tak po prostu obok siebie iść, trudno mi wyrazić słowami. I te żarty :D Z naprawdę ma niepowtarzalne poczucie humoru. Z ręką na sercu, przy nikim nie czułam się tak wspaniale. Tak naturalnie i bezpiecznie. Wiecie... Jakby tu było moje miejsce.

13 kwietnia 2019 , Komentarze (4)

Waga - 122.6 kg

Obwód w pasie - 102.5 cm

Spadek miesięczny - -4.4 kg, -5.5 cm

Spadek całkowity - -4.4 kg, -5.5 cm

Zostało do: 

otyłości I stopnia - 9.3 kg

nadwagi - 25.5 kg

wagi prawidłowej - 42.6 kg

wagi docelowej - 55.6 kg

12 kwietnia 2019 , Komentarze (8)

Przed blisko kwadransem dostałam tę wiadomość. Pracodawca nie tylko nie przedłuży mi umowy - ja zostaję zwolniona z tygodniowym okresem wypowiedzenia. Szczerze... Mam już dość. Dość tego wszystkiego, że ciągle mi się nie udaje, że zawodzę ludzi, że jestem takim nieudacznikiem. W niczym nie jestem dobra i mówienie w stylu "hej, po prostu nie znalazłaś dziedziny dla siebie" wcale nie pomoże.

Jakie ja mam teraz opcje? Kolejne prace za śmieszne pieniądze, budzące tylko frustrację moją i pracodawców - że trafił im się ktoś taki jak ja? Dlaczego ostatnio wszystko się wali? Czemu mam nieodparte wrażenie, jakby otaczająca mnie rzeczywistość dawała mi kopa w zad, byleby tylko się mnie pozbyć? ILE JESZCZE?

7 kwietnia 2019 , Komentarze (4)

Doszłam do wniosku, że to lepiej mi zobrazuje drogę, którą chcę przejść. A jeśli pokażę to i Wam, prościej będzie się tego trzymać. Następnym razem wrzucę do wpisu, coby się nie rozdrabniać.

Zostało do: 

  • otyłości I stopnia - 10.7 kg
  • nadwagi - 26.9 kg
  • wagi prawidłowej - 44 kg
  • wagi docelowej - 57 kg


7 kwietnia 2019 , Komentarze (4)

Waga - 124 kg

Obwód w pasie - 103 cm

Spadek miesięczny - -3 kg, -5 cm

Spadek całkowity - -3 kg, -5 cm

Oto jest, pierwszy pomiar od czasu niedawnego startu. Wygląda to nieźle, choć na pierwszy, a nawet dwudziesty rzut oka różnica jest niedostrzegalna. Ale wynik nie zginie - zapisałam go nie tylko tu, ale też w swoim kajeciku, o którym wspominałam poprzednio. Poza tym - zdjęcia. Zrobiłam dwie fotki swójej figury - od przodu i z boku - i mam zamiar powtarzać to co miesiąc. Wiem, że z dnia na dzień byłoby mi ciężko dostrzec mniejszą mnie, więc wolę mieć takie comiesięczne porównanie.

Poza tym... Nie jest chyba za dobrze. Nowa praca, stricte fizyczna, ani nie jest szczytem moich marzeń, ani najwyraźniej ja jej. Ciężko z wyrobieniem efektywności, a przełożony już zapowiedział, że mam się poprawić, inaczej nie przedłużą mi umowy. Podłamał mnie tym, mocno. Staram się jak mogę, daję z siebie wszystko... Ale i tak jest za mało. To mnie poniekąd zmotywowało po powrocie na stancję; zanim poszłam odespać swoją zmianę, wysłałam chyba kilkanaście CV na stanowiska, które NAPRAWDĘ by mnie interesowały - pracownika biurowego i copywritera. I wysyłać zamierzam nadal, przestanę dopiero wtedy, gdy zabraknie ofert lub mnie przyjmą. Zastanawiałam się też nad studiami. Od października chciałam zacząć zaocznie filologię norweską, a jeśli dałoby radę, pociągnąć drugi kierunek w tygodniu, wieczorowo. To też następna przyczyna, dla której zależy mi na pracy, jakby nie patrzeć, jednozmianowej. Mam plany. Sporo planów. Utrzymać nowy, zdrowy tryb życia. Pójść na studia zaoczne, a jeśli się uda, także tygodniowe. Zrobić osobno certyfikat z języka angielskiego. Zdobyć wymarzoną pracę. Zdobywać jak najwięcej doświadczeń zawodowych jako pisarz. I... prawdopodobnie, wyjechać po studiach z kraju. Nic mnie tu nie trzyma, a powiedziałabym wręcz, że tutejsza rzeczywistość mnie wypycha, jakbym do niej nie pasowała. I nie wiem czy nadaję się do czegokolwiek...

2 kwietnia 2019 , Komentarze (4)

Waga - 126,8 kg

Obwód w pasie - 108 cm

Spadek miesięczny - -

Spadek całkowity - -

A więc zaczynamy. Decyzja narodziła się mniej więcej tydzień, może dwa temu. Spontanicznie. I nie dotyczyła stricte odchudzania. Po prostu coś mnie tknęło, by do kupionego wcześniej kurczaka, którego nie dojadłam, dokupić nie chipsy, chińskie zupki i kilka litrów gazowanego napoju, ale pieczywo i dużo warzyw, z których mogłabym ogarnąć zdrowe kanapki. Nie liczyłam wtedy kalorii, niczego nie planowałam. Po prostu... Coś w mojej głowie zaskoczyło, powodując powstanie chęci zmiany trybu życia na zdrowszy. Pomyślałam sobie, ile ja śmieci w siebie pakuję. Bo nie oszukujmy się - chipsy, chrupki, błskawiczne dania etc. to SĄ śmieci. 

Kolejny posiłek również był bardziej stonowany niż dotychczas. A następne dni stanowiły jedynie kontynuację. Nie myślałam, że muszę schudnąć. Nawet tego nie planowałam. Wiedziałam, że siłą rzeczy to stanie się samo - ale słowo "dieta" ani razu nie przeszło mi przez myśl. Chciałam jeść tyle, by się najadać, ale nie przejadać. Często, ale nie za często. Pilnować mniej więcej ilości kalorii, lecz nie liczyć każdej jednej z fanatycznym błyskiem w oku lub wręcz przeciwnie - mieć tę kwestię całkiem w poważaniu.

Nie ciało chciałam zmienić, tylko sam tryb życia. Tak całkiem całkiem. Czasem zjeść lody czy pizzę, ale nie robić z tego swojej codzienności... Pod koniec ubiegłego miesiąca uznałam, że zrobię sobie kajecik - na razie do końca roku - który będzie moim dziennikiem chudnięcia. Ale tym razem nie będę świrować, gdy danego tygodnia waga podskoczy o 0,1 kg zamiast spaść o 0,6. Trochę mi to... obojętne. Od dłuższego, naprawdę dłuższego czasu jestem obojętna na wiele rzeczy, ale jak raz może być z tego pożytek.

Kolejny pomiar 7.04.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.