Temat: Moja droga do wymarzonej sylwetki

Cześć dziewczyny,

nie było mnie tu 13 lat. W tym czasie różnie było, ale raczej chudziej i aktywniej niż grubiej i leniwiej. 

Niestety, ostatni rok był dla mnie emocjonalnie bardzo ciężki. "Nagle" przytyłam praktycznie 15kg. Oczywiście nic nie wydarzyło się nagle. Zaczęło się od zabiegu laryngologicznego, po którym sobie pofolgowałam. Świetna wymówka - boli mnie gardełko, muszę jeść lody i jogurciki, deserki, srerki. 

Od dłuższego czasu, w zasadzie od czasu około covidowych i szczepienia, dopadały mnie problemy ze zdrowiem - dość powiedzieć, że w pewnym momencie byłam w trakcie diagnostyki w kierunku stwardnienia rozsianego. Emocjonalny rollercoster. Niestety, mam wyuczony mechanizm, który w stresie blokuje mnie na jedzenie, a gdy dochodzę do momentu krytycznego, w którym już żołądek krzyczy z bólu to jedyne co jestem w stanie zjeść to... słodkie produkty. Mogę więc nie jeść przez cały dzieć, a wieczorem wrzucić w siebie paczkę ciastek i rozglądać się za kolejną. 

Jest to problem, z którym mierzę się od zawsze - tj. z kompuslywnym objadaniem. Próbuję też zaadresować go na terapii. Jest to droga niełatwa i długa. Dawno temu, pewien lekarz psychiatra - niestety od prawie 15 lat zmagam się z depresją, z okresami remisji, jak ja to nazywam - zasugerował, że to, co robię to objawy bulimii typu nieprzeczyszczającego (za nadmierne jedzenie, atak potrafiłam karać się dodatkową aktywnością fizyczną czy omijaniem posiłków). Ewidentnie moja relacje z jedzeniem nie jest prawidłowa - w czasie, gdy w życiu mam spokojnie z jedzeniem też jest spokojnie, gdy pojawiają się problemy to wracam do tego mechanizmu. To tak słowem wstępu.

Teraz zdecydowanie w moim życiu nie jest spokojnie. Musiałam zacząć żyć sama. Zakończył się mój wieloletni związek - czego w zasadzie się nie spodziewałam, byłam przekonana, że się ze sobą zestarzejemy i tak dalej. Może jeszcze kiedyś będziemy się ze sobą starzeć. Może nie. 

Moja aktywność fizyczna aktualnie jest zerowa. Ciągle opłacam karnet na siłownię, ale... od dobrych paru miesięcy tam nie dotarłam. 

Były lata, kiedy naprawdę intensywnie ćwiczyłam. Kilka jednostek treningowych tygodniowo. Treningi siłowe i kardio. Rower, rolki albo spacery. 

Wyglądałam na prawdę dobrze, czego nie byłam wtedy świadoma - zawsze było mi mało. Przez chwilę nawet chciałam przygotowywać się do zawodów fitness, bikini fitness, ale doszłam do wniosku, że takie przygotowania mogą (i na pewno to zrobią) wyrządzić mojej głowie dużą krzywdę, a ja już mam problem ze swoją samooceną. Zmieniłam więc plan. Chciałam wystartować w zawodach w podnoszeniu ciężarów. To bardzo dobrze robiło na moją głowę. Ćwiczyłam. Dużo. Ciężko. Zmiany w ciele były drugorzędne. Zwiększanie siły było tym, co mnie napędzało. Aż... nie odezwał się kręgosłup. I wtedy też powoli zaczęłam odpuszczać ćwiczenia - byłam na siebie zła, że nie mogę się już tak forsować, że muszę zrobić duży krok wstecz, żeby wzmocnić słabe punkty i za jakiś - dłuższy - czas wrócić do przygotowań. Nie. To dla mnie była porażka. Byłam na siebie wściekła. Na swoje ciało. Na to, że nie mogę zmusić je do tego, do czego chcę je zmusić. Że muszę sobie odpuścić, że muszę uzbroić się w cierpliwość i powoli pracować nad powrotem. Żyłam w takim zawieszeniu i wkurwieniu. Jeszcze wtedy chodziłam na siłownię, ale uleciała ze mnie radość z treningów. A potem mnie odcięło. 

I oto teraz jestem... 


wzrost: 160cm

waga: nie jestem pewna, dopiero zamówiłam wagę do nowego mieszkania, ale blisko 70kg będę ważyć.

Ostatni raz tak "zapuszczona" byłam w gimnazjum. Czyli prawie 20 lat temu. 

Zapuszczona w cudzysłowie, bo nie chodzi mi tu o samą wagę, która i owszem mnie przeraża, ale o sam fakt tego, że ... nie uprawiam żadnej aktywności fizycznej, tak jak wtedy. 


Jestem tutaj, bo potrzebuję wsparcia.

Potrzebuję tego, żeby ktoś czasem zapytał jak mi idzie, żeby kopnął mnie w tyłek, albo pochwalił. 

Potrzebuję takiej drużyny wsparcia. 

Niewielu mam znajomych, a z koleżankami wciąż nie udało mi się umówić na wyjście np. na siłownię. Ciągle to odwlekamy. 


Jaki mam cel? 

Zdecydowanie chciałabym schudnąć. Te 68-70kg to zdecydowanie za dużo dla mnie. (Ostatnio kupowałam jeansy. Dawno nie kupowałam takich spodni, bo mnie irytują. Zatrzymałam się na tym, gdy spodnie kupowałam w rozmiarze 36. Tym razem trafiło na 42. A i tak mogłyby być trochę luźniejsze w pasie). 


Ale przede wszystkim chcę odbudować dobre nawyki, które zgubiłam gdzieś po drodze. 

1) jeść regularnie

2) zwiększyć aktywność fizyczną:

    a) wrócić na siłownię

    b) ćwiczyć minimum 2x w tygodniu siłowo

    c) minimum 2x w tygodniu zrobić coś dla swojego serca - lekki trening kardio: rowerek stacjonarny, bieżnia. 

    d) chodzić więcej! - są dni, że nie mam wychodzonych nawet 5k kroków. Chciałabym znowu chodzić 10k dziennie.

     

3) PIĆ WODĘ! minimum litr. Tak, litr to mało. Ale ja praktycznie nie piję wody. Wypijam colę zero, bo ma jakiś smak. I jedną lub dwie kawy/herbaty + napoje energetyczne 0.                     


Może Wy macie jakieś pomysły, rady dla mnie? 

Słowa otuchy, wsparcia też chętnie przyjmę, bo... aktualnie jestem w rozsypce.



Pozdrawiam Was serdecznie,

Beata

21.11.2024

waga: 70,0kg

liczba kroków: 13823

bieżnia: 0

trening: 0



  • śniadanie: 100g borówek mrożonych + 75g skyra (95kcal, B11, W12, T0,5)

  • obiad: dynia 100g + por 40g + tofu 45g (110kcal, B7,8 W13,4, T3,8)

  • kolacja: 100g borówek mrożonych i 75g skyra + 100g truskawek (133kcal, B11,1 W18,1 T1)

  • 2x zupka chinska + 2 bulki z maslem i pasztetem – bardzo zdrowo (508kcal, B 13,3, W91,4 T9,1)



Nie no, świetnie. Ledwo 850, załóżmy, że z masłem i pasztetem będzie 1000. Bardzo mądrze.


Ciągle bez słodyczy, a dzisiaj jak widać nawet bez chipsów. Jestem z siebie dumna. Mam oczywiście ochotę na czekoladę, bo czekolada nie pyta, czekolada rozumie. Ale jednocześnie chcę wytrwać w postanowieniu i zrealizować te 45 dni zdrowych nawyków.

Dzień miałam zakończyć na siłowni – treningiem i bieżnią, ale zostałam pokonana przez ten dzień.

Rozpoczął się dobrze. A potem poszłam do pracy. I … jestem człowiekiem spokojnym, cierpliwym, ale ostatnio, co zrozumiałe, mam krótki lont. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale pierwszy raz w życiu poczułam, że za chwilę komuś trzasnę a potem wyjdę i już nie wrócę. Na miejscu zatrzymała mnie myśl, że przecież muszę się sama utrzymać i ewentualna zmiana pracy musi się odbyć nieco inaczej.

Jeszcze chwilę przed zakończeniem pracy miałam w sobie chęć, żeby pójść na siłownię.

Chciałam część drogi przespacerować się, bo 30 minut spaceru to ważna rzecz, a później pojechać na siłownię. Zrobić trening. Pochodzić na bieżni. Ale … mimo że treningi, od których zaczęłam są łatwe, proste i przyjemne, to moje uda powiedziały nie. Tak, szczerze to nie wiem czy jutro wstanę z łóżka.

Na ten moment zaległam na kanapie i nie mam siły ani ochoty z niej wstać. A przecież trzeba wziąć prysznic.

Cieszę się, że przespacerowałam się te 30 minut.

Trochę mi żal, że nie zrobiłam ani 10 minut brzucha ani nie dotarłam na siłownię, ale jest jak jest.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.