- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
6 grudnia 2022, 13:04
Cześć wszystkim! To mój pierwszy post tutaj, lecz nie pierwsza przygoda z dietami i odchudzaniem. Chciałam podzielić się moją przydługą historią i błędnym kołem, jakie zatoczyłam w kwestii odchudzania. Może ktoś z Was był/jest w podobnej sytuacji i mam nadzieję, że uda mi się znaleźć tutaj trochę wsparcia i motywacji w chwilach zwątpienia :)
Jestem jedną z pewnie wielu osób, które lata temu wpadły w szał głodówek. Jako nastolatka miałam mnóstwo kompleksów i bardzo niezdrową relację ze swoim ciałem i w wieku 15-16 lat zaczęłam stosować "diety" 600-800 kcal. Teraz już wiem, że to głodówka, nie dieta. Czasu niestety nie cofnę. Schudłam wtedy z zupełnie normalnych dla mojego wzrostu (164 cm) 63 kilo do około 50. W lustrze nadal widziałam rozlazłego grubasa, popaliłam sobie oczywiście większość mięśni, spałam po kilkanaście godzin dziennie i byłam bliska omdlenia po truchcie na 100 metrów. Taką szczupłą sylwetkę udało mi się utrzymać przez większość studiów, ale kosztem codziennego jedzenia jak ptaszek. Z zazdrością patrzyłam jak koleżanki z grupy wychodziły coś zjeść w przerwie, ale nigdy nie poszłam z nimi, bojąc się panicznie, że przytyję. Łatwo się domyślić, że nie wytrzymałam takiego trybu życia długo, a jak tylko zaczęłam więcej jeść, kilogramy szybciutko wracały. W pandemii nie wyłapałam momentu, w którym zaczynało być źle. Albo inaczej - wyłapałam, ale nie wiedziałam co z tym zrobić, bo w mojej głowie jedyną alternatywą był powrót do ciągłego uczucia głodu. Jedzenie było jak narkotyk, którego przez lata głodówki mi brakowało. W najgorszym momencie waga pokazała 78 kilo.
Od tamtego momentu minęły prawie 2 lata, najtrudniejsze w moim życiu pod względem akceptacji siebie. Zrozumiałam, jak bardzo źle w społeczeństwie jest być grubszym, bo część otoczenia nie dała mi nawet na chwilę zapomnieć o tym, że przytyłam. Ich komentarze nie były motywujące. Byłam bliska załamania. Dbać o siebie zaczęłam nie dzięki nim, a mimo tego i nie było łatwo zacząć. Za mną dużo czytania i zdobywania wiedzy na temat żywienia i ćwiczeń. Dużo pracy nad swoją psychiką i samooceną. Momentem przełomowym było polubienie umiarkowanych treningów na siłowni i efektów w postaci tego, że moje zawsze słabowite ciało w końcu nabrało siły.
No więc teraz próbuję zacząć od nowa - osiągnąć wymarzoną sylwetkę, ale dbając o zdrowie i dobre samopoczucie. Mam dużo momentów zwątpienia, bo efekty wizualne przychodzą bardzo powolutku. Teraz ważę 67 kilo i ściskam paskiem spodnie, w których nie dopinałam się w pandemii, ale w moim ciele wciąż jest bardzo dużo do naprawy. To nieszczęsne 67 kg utrzymuje się od pół roku, ale staram się nie zrażać, ani nie fiksować na punkcie masy ciała. Psychicznie trochę boli mnie, że uparcie jestem na granicy nadwagi. Tym razem jednak nie chcę się spieszyć, a powolutku wdrażać kolejne zdrowe nawyki tak, żeby zostały ze mną już na zawsze. Mam nadzieję, że po sylwetce też w końcu będzie to widać, nawet jeśli zmiana ma potrwać parę lat.