Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W dużym stopniu leń i lekkoduch, w jeszcze większym uparciuch. W stu procentach wegetarianka i ekolożka, w bardzo niewielu zaś "perfekcyjna pani domu" - choć wciąż się stara, a więc może kiedyś zasłuży na ten tytuł. Wieczna studentka, fanka whisky i kameralnych koncertów. Troszeczkę pianistka, z dyplomu inżynier i dziennikarz, antymol książkowy, ale za to serialowa "molica". Kociara, fochacz i miłośniczka roślin. Zapaleniec dla nowych pomysłów, wypala się jednak szybko. I co najważniejsze - licencjonowana domatorka.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8301
Komentarzy: 45
Założony: 18 listopada 2012
Ostatni wpis: 25 maja 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kolorowa.papryczka

kobieta, 38 lat, Wrocław

163 cm, 67.70 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Become the grandest version of the greatest vision about who I am

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 stycznia 2016 , Komentarze (6)

Był dzień, coś jak dzisiaj, pogoda niepewna, późne popołudnie, gdy do domu wrócił K. Wracał co dzień, więc nic w tym szczególnego. Ale wrócił upadle zmęczony i lekko zirytowany. We wtorki miał tendencję do bycia zirytowanym, bo po pracy regularnej odbębniał jeszcze półtoragodzinny, supernudny wykład z babofonem. Coś z psychologii, a że K. jest z duszy i wykształcenia inżynierem, to go to jeszcze bardziej wkurzało. A tego dnia wrócił i powiedział: "Babiszon stwierdził dziś, że postanowienia noworoczne są bezsensowne i idiotyczne, bo stawiamy sobie wyzwania ponad nasze siły, potem nie możemy ich wypełnić i się frustrujemy". No skoro babofon tak rzekł, to należałoby na końcu tej wypowiedzi dopisać: "Amen".

Otworzyłam szufladę szafki nocnej i wydobyłam złożoną na pół Kartkę. Na okładce napisane było równym, drukowanym pismem, czarnym cienkopisem: "Postanowienia noworoczne na rok 2016". Rozpostarłam Kartkę. Na lewej połowie, pod z grubsza wyśrodkowanym imieniem K., wypisane były podpunkty, w ilości sporej. Na prawej połowie, z grubsza wyśrodkowane widniało: "Jaguś", czyli że ja, i po dwukropku również spora lista z grubsza równo napisanych podpunktów. Przeleciałam je, ulicznie mówiąc, wzrokiem, bo niczym innym kartki przelecieć się nie da (choć w tej kwestii nie mam pewności). I uwierz mi, lub nie, ale ani z lewej strony Kartki, ani z prawej, nie znalazłam podpunktu: "Zdobyć Mount Everest". Hmmm... Nie znalazłam również nic, co przypominałoby postanowienie typu: "Wynaleźć lekarstwo na raka", "Polecieć na księżyc i wrócić", "Zdobyć nagrodę Nobla, lub przynajmniej tytuł obywatela roku osiedla Biskupin-Dąbie za wybitne zasługi i ciężką pracę na rzecz społeczności blokowozorganizownej". No nie nie. Więc co znalazłam?

No cóż. Tu płonę rumieńcem i kasłam z zażenowania, ale przyznać szczerze muszę - wykonalność każdego podpunktu określiłabym mianem: "da radę". Punkt pierwszy: rzucić palenie. Ekhm, no tak. To byłby może i niełatwy punkt do realizacji, trudno mi się na ten temat wypowiedzieć, ponieważ liczba papierosów wypalonych w ogóle przeze mnie w trakcie całej mojej egzystencji jest mniejsza lub równa 10 (słownie: dziesięć). W związku z tym, że nie palę i nigdy nie paliłam nałogowo, to punkt pierwszy postanowień noworocznych: "rzucić palenie", właściwie już, z ogromną łatwością wykonałam. Tak chciałam się podbudować.

Punkty kolejne, które dobrze znamy: "schudnąć", "znaleźć lepszą pracę", "zrobić komplet badań", "przebiec półmaraton", "nauczyć się pływać", "czytać minimum dwie książki w miesiącu", itp., nie wydają się być poza moim (Twoim) zasięgiem intelektualnym, manualnym, zdrowotnym czy jakimkolwiek innym. Tak, czy nie?

Zastanówmy się chwilę, rozważmy, bo problem jest nietrywialny. Weźmy pod lupę czytanie książek, a zatem: Czy umiem czytać po polsku? No, tak, od ponad dwudziestu lat zdaje się. Czy mam dostęp do odpowiedniej ilości książek, aby te 24 egzemplarze w rok przeczytać? No mam, Wrocław ma dość ambitną sieć bibliotek, jakiś Empik też się znajdzie, a ostatecznie zamówię na Allegro. Czy czytam wystarczająco szybko, by ukończyć średnio 200-stronicową książkę w dwa tygodnie? Będę czytać te 100-stronicowe, to zdążę. No i czas... Czy mam na to czas? I tu jest ten moment gdzie Bóg dzieli przez zero. Ale ja powiem szczerze. I Ty mi powiedz szczerze. Jeżeli mam czas, by oglądać lekko głupawe seriale, spać do siódmej trzydzieści (tak, nie mam dzieci), sprawdzać twarzoksiąźkę przez kilkanaście minut codziennie, gadać przez telefon z Kaśką o nowej sukience Anki, którą kupiła na urodziny Kryśki (jak ona się szybko starzeje!), które wyprawia w ten sam dzień co Monika, siostra Julki, tej dawnej przyjaciółki Zuzy... oraz robić wiele innych czasożernych, pustych i jałowych rzeczy, to tak, mam czas na przeczytanie 7,14 stron książki na dzień (najwyżej babską paplaninę zakończę na Kryśce, a serialu obejrzę jeden odcinek, nie dwa). Amen. Zadanie czytania jednej (słownie: jednej) książki na dwa tygodnie jest wykonalne. A więc czemu mi się nie udajeeeeeee?

Bo jesteśmy wszyscy razem jedną wielką WYMÓWKĄ, niech to szlag. Bo jak nam się nie chce, a że zazwyczaj nam się nie chce, to wymyślimy każdy powód jaki się da (a brak czasu jest bardzo wdzięcznym powodem), aby tylko tego nie robić, a zrobić coś zupełnie innego, a przy tym nie powiedzieć, że "mi się nie chce". Brawo! Bo przecież świat jest taki wielki i okrutny, a ja taka malutka i delikatna (nawet z tym tłuszczem na biodrach), że nie jestem w stanie otworzyć tej powalającej mnie intelektualnie na gruby tyłek książki, ogarnąć rozumkiem kursu doszkalającego i dającego papier będący argumentem w rozmowie o pracę, kopsnąć się do laboratorium diagnostycznego, żeby oddać... wiadomo co do badań, a już żeby zacząć trenować do półmaratonu... Mój pożyczony laptop zawiesza się na samą myśl jak bardzo to zadanie mnie przerasta. 

Więc siedzę na skraju łóżka, przy otwartej szafce nocnej, z Kartką w ręku, jak robię to regularnie, co kilka dni. I czytając moje postanowienia z nocy sylwestrowej, która przecież minęła nie tak dawno, robię rachunek sumienia szczery, że aż boli. I robię to co kilka dni, żeby nie zapomnieć, że boli. I robię plan na kolejne dni, żeby codziennie posuwać się o krok do przodu, żeby za kilka dni, gdy siądę na skraju łóżka, przy otwartej szufladzie szafki nocnej, z Kartką w ręku, bolało odrobinę mniej. Bo 28 i pół strony przeczytane, bo umówiona wizyta u dentysty, bo śniadanie jem codziennie, bo 57 nowych słówek do certyfikatu już w głowie, a kostium na basen kurierem pędzi do mnie na złamanie płetwy.

I tak codziennie, z planem na biurku, z celami w szufladzie, z rachunkiem sumienia okazuje się, że da radę. Bo to codzienność nas kształtuje. "Wielkie cele, a małe kroki", jak mawiał ktoś mądry. Więc czy przedsiębranie postanowień noworocznych jest bezsensowne? Dla babofona z pewnością tak. Dla mnie jak najbardziej nie.

9 kwietnia 2015 , Komentarze (3)

Któż, ach któż mógłby przypuszczać...

 ... że i ja ruszę dupencję z mieszkania swego, ciepłego i bezpiecznego na szerokie drogi pobliskiego parku. Hehe.

Zaczęło się od nałogowego wydawania pieniędzy na pierdoły. Jakkolwiek by tego nie postrzegać, cokolwiek by o tym nie myśleć było to lekarstwo... a tfu, nadal jest to lekarstwo na Weltschmerz. Rujnuje domowy budżet co prawda, ale jako, że w moim gospodarstwie nie ma domowego budżetu, tylko po opłaceniu mieszkania każdy wydaje na co chce, toteż nic nie rujnowało. A na problemy życia codziennego chwilowo kładło kojący balsam. Toteż byłam swego czasu ulubioną klientką wszelkich sklepów z asortymentem z serii upiększanie (czyt. zagracanie) domu, księgarni i drogerii. Tak też w moim domu pojawiła się Ona. Przywieziona z wakacji (?!?) książka (genialna zresztą) "Bieganie dla początkujących". Uznałam chyba chwilowo, że skoro nigdy nie biegałam, to jestem właśnie "początkującym", nie "leserem". Zresztą książki "Bieganie dla leserów" nie było, więc luz.

Dla ścisłości książkę kupiłam ponad rok temu. Hihi. Przeczytałam trzy razy, ale można uznać, że mało używana, bo faktycznie adidaski do parku wzułam na stopy dokładnie dwa razy. Rok temu. Od tego czasu wiele się zmieniło: przytyłam (a jakże), skanapiałam i uznać można, iż zaszły w mózgu dalekoidące zmiany, na gorsze niestety. No dobra, przyznam się - zestarzałam się z tempie ekspresowym, zupełnie niewynikającym z mojej metryki. Ech... Ale  ostatnio zapragnęłam znów wrócić na parkowe ścieżki. Okurzyłam książkę, przeczytałam znów (tak tak, czwarty raz, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że dość cienka jest) i zrobiłam pomiary, wydolnościowe oczywiście. Na litość wszechświata, nie mieściłam się w żadnej mierze! Jakkolwiek by nie naciągać i ściemniać, moja kondycja była i jest tak dramatycznie beznadziejna, że nie nadawałam się nawet na plan treningowy dla super początkujących. A dla leserów książki nie napisali. Warto podkreślić i uwypuklić w tym miejscu, że trening dla super początkujących trwa pół godziny (słownie: trzydzieści minut) i składa się w 95% z... marszu. I na to też się nie nadawałam. Chlip.

Ale, gdzież ideały i wiara w powodzenie przedsięwzięcia? Pomyślałam, co czasem mi się zdarza, że zmodyfikuję sobie "troszeczkę" ten plan, i wydłużę czas marszu do 100% czasu treningu. Kto kobiecie zabroni? Tak więc przywdziałam, co w domu miałam i ruszyłam. Po 20 minutach dostałam zadyszki, po 25 kolki, po pół godzinie dowlokłam się do domu. Ale za to marsz był w równym tempie, żwawy i sprężysty. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ale to był dopiero początek kłopotów.

Buty były słabym punktem akcji, bo choć były z firmy znanej i poważanej, i nawet rzekomo przeznaczone do biegania rekreacyjnego, to miały już x lat i były za małe co najmniej o rozmiar. Widać od ciastek nie tylko dupka rośnie. Hihi. Trzeba więc było rychło udać się do sklepu po nowe. Ale jako że nie byłam, i nie jestem, do końca przekonana ile moja motywacja do maszerowania przetrwa, postanowiłam nie inwestować dużych środków finansowych w equipment do nowej aktywności fizycznej (mam już bowiem w domu wyposażenie do gry w tenisa, w tym szaleńczo drogą rakietę, żeby ładnie wyglądała na najwyższej półce w szafie na strychu, do jazdy konnej, pływania, choć pływać nie umiem i piękne zestawy ubrań, kosmetyczek i toreb na siłownię i fitness, a ble, a kysz). Szukałam więc rozwiązań tanich, a nie tandetnych. I tak, obok drogerii i sklepów z akcesoriami dla domu, zostałam fanką Decathlonu. Nabyłam chybcikiem buty, oczywiście dwa razy droższe niż te, które planowałam kupić, a że dział "bieganie" był tak kuszący i pachnący przecenami, to od razu nabyłam legginsy do biegania, ocieplane, bo wiosna coś się opie... opieszale nadchodzi, bluzę do biegania, niby na chłodne dni, ale przydały się jeszcze podkoszulki i koszulki, żeby nereczki ochraniać. Zdrowie i profilaktyka przede wszystkim. I budżet się uszczuplił znacznie i to nadal był dopiero początek kłopotów.

Wracając do domu byłam przeszczęśliwa, jak zwykle po zakupach. Ale wróciwszy do domu i wdziawszy zakupione ubranka wpadłam w czarną rozpacz. Bo choć outfit wygodny był i jest bardzo, to jednak opina dość mocno i uwypukla niedoskonałości ciała... Dobra, jak ładnie by tego nie nazywać, wiadomo, że jestem gruba, leggins ocieplany udo i brzuch opina i wściec się można patrząc w lustro. Do tego jak tak opięty grubas wychynie do parku i zacznie MASZEROWAĆ, bo na bieganie kondycja jeszcze sporo czasu nie pozwoli, to współużytkownicy parku, chyba oprócz wiewiórek popadają ze śmiechu. Stwierdziłam, że nie będę maszerować, bo wszyscy będą się na mnie gapić...

I tu pojawił się On, głos odkrywcy, eksperymentatora i niedowiarka. Taaaak? Wszyscy się będą gapić? A kim są ci wszyscy? Sprawdźmy to.

No to wdziałam jogging outfit from Decathlon i sprawdziłam. Otóż z badań przeprowadzonych na jednoosobowej grupie grubasów w Parku Szczytnickim we Wrocławiu stwierdza się, że:

  • ludziom jakimkolwiek w ogóle nie chce się zapieprzać do parku po cokolwiek, więc park jest miejscem do maszerowania dla grubasów absolutnie bezpiecznym, bo nie ma tam jednostek ludzkich obcych, lub występują w ilościach znikomych,
  • na drodze z i do parku jednostki ludzkie występują i zaczepiają wzrok na grubasie, a nawet kpiąco się uśmiechają. Do jednostek tych należą: gimnazjaliści (za stara jestem, żeby się przejmować opinią smarkaczy), inne grubasy podróżujące autem, względnie autobusem, (błagam, nawet maszerując, a nie biegając jestem lata świetlne przed nimi, mentalnie oczywiście), bezdomni i pijacy (tych mi szkoda, oni nieraz miesiąc muszą przeżyć za to co ja wydaję jednorazowo w Decathlonie), koniec,
  • inne jednostki spotykane w parku oraz na drodze do i z parku, czyli inni biegacze, ewentualnie rowerzyści i rolkarze, panie z dziećmi lub psami, panowie z dziećmi lub psami, księża, ciecie na parkingu, itp., nie zwracają kompletnie na mnie uwagi, jestem dla nich tak samo przezroczysta, jak każdy inny, odziany w zwykły płaszcz i obuwie człowiek na ulicy.

Morał rodem z Konopnickiej: Wstyd za bycie grubym i samozaniedbanie powinien tkwić w nas głęboko, ranić, przerażać i nie dawać spokoju tak długo, jak długo nie dokonujemy wszelkich starań, by o swoje otłuszczone ciało zmienić.

Maszeruję, maszeruję, maszeruję codziennie. A ostatnio nawet zaczęłam trochę hycać. Tak tak, bieganiem nie można tego nazwać, bo to przypomina takie podskoki słonicy-baleriny. I naprawdę, zaprawdę przysięgam na wszystkie moje ciuchy z Decathlonu, nikt nie kładzie się na chodniku ze śmiechu, widząc jak w legginsach pomykam przez główną ulicę do parku, a potem hycam. 

A za rok półmaraton. Kto kobiecie zabroni?

STOPKA: Wpis ten powstał jako owoc natłoku przemyśleń pączkujących od nadmiaru czasu w święta spędzone z chorobą w łóżku oraz nadmiaru żurawinówki z colą (a kysz) prosto z Reala.

Pozdrawiam.

2 kwietnia 2015 , Skomentuj

                            ...odrzucam precz wiosła,
 I przymknąwszy powieki na dnie łodzi leżę,
 Niedbając, kędyby mnie mętna woda niosła,
 Niedbając, gdzie i jakie czeka mnie wybrzeże?

Tak płynę ja, zrodzony do czystego morza,
Do purpurowych wschodów, zachodów złoconych,
Do gwiazd kroci, orkanu, co gna przez przestworza,
Do cisz wielkich i sennych i do wysp zielonych. 

Tak płynę ja, zrodzony, by słoneczne fale
 Pruć silnym ruchem ręki leżącej na sterze,
 By wiry i wietrzyce roztrącać zuchwale — —
 Tak płynę i pół martwo na dnie łodzi leżę.

Kazik Przerwa-Tetmajer


Poezja wygooglowana z cyklu: "Nie mogę się ogarnąć" :)

1 stycznia 2015 , Komentarze (4)

Kiedyś jeździłam Daewoo Tico. Teraz już nie, bo od kilku lat codziennie odpalam Volkswagena Polo, czyli Polę. I obecnie patrzę na inne auta, i rozpoznaję, i lubię właścicieli innych Volkswagenów Polo. Ale musi wyglądać tak samo - starszych i nowszych modeli Volkswagena Polo nie rozpoznaję. Najwięcej radości jest zaś, gdy jeszcze zgadza się kolor. Tak więc ze względów własnościowo-nawykowych zwracam uwagę na czerwone Volkswageny Polo. 

pap

Ale kiedyś bacznie obserwowałam zielone Daewoo Tico. I stąd pewnie pamiętam, że przy tablicach rejestracyjnych jednego z nich był napis: "Jak dorosnę, będę Mercedesem". Wiemy, że to się nigdy nie stanie, ale Tico tego nie wiedziało.

pap

Teraz jest zdecydowanie dobry moment, aby zapytać: "Kim ja będę, gdy dorosnę?". I czy może wydaje mi się, że będę, kimś, kim nie będę, bo jest to zwyczajnie niemożliwe. Czy mam w sobie tyle dystansu i krytycyzmu, żeby mieć świadomość, że coś jest niemożliwe? Szczególnie, gdy wręcz zalewa mnie, i całą resztę świata, hasło brzmiące jak obietnica wyborcza, że "możesz wszystko", "dasz radę", a "zmiany leżą w twoich rękach". 

pap

Więc założyłam zeszyt. Na użytek własny. Zeszyt nieduży, niegruby, z jałową, bladoróżową okładką, za 21 groszy z Reala. Założyłam, bo chciałabym zapisać, jak wygląda ta kobieta idealna, o której dużo myślę od lat, a ostatnio wręcz obsesyjnie. Kim jest ta nowa, doskonała wersja mnie, mój Avatar, w którym chciałabym żyć.Kim ja będę, gdy dorosnę? I patrzę na pierwszą stronę i zapisuję, że "ma dużą wiedzę", "że jest zorganizowana", "że się nie spóźnia", "że nie wpada w histerię", "że jej umiejętności zarządcze w domu są wierną kopią umiejętności pani Rozenek", "że ma wielu znajomych", "i świetną figurę"...

pap

Jeżeli jest to w ogóle możliwe.

31 grudnia 2014 , Komentarze (3)

Ostatni dzień roku. Czas na postanowienia noworoczne!

No cóż, gdybym miała je tutaj wymieniać to umarłabym z nudów. Można w przybliżeniu uznać, że postanowienia sprzed roku zachowują ważność. Czyli jak zwykle: schudnąć, poprawić kondycję, pilniej się edukować, się czasowo samozorganizować i zmądrzeć. Hmmm... Myślę, że te same postanowienia spokojnie mogę przepisać na "za rok".

Ale...

pap

Uroczyście obiecuję być bardzo zdyscyplinowaną Papryczką w tym roku! Niech wyzwania "Spal 3000 kcal w miesiąc" i "Styczeń bez słodyczy" się wypełnią!

Uściski.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.