tydzień 7my dzień 6ty
Szkoda, że te dziewczyny co osiągnęły spory sukces nie robią więcej wpisów, aż się boję co się z nimi dzieje, ile z nich utrzymało wagę. W realu znam jedną kobitkę co z rozmiaru 50+ zeszła do 36-38 i tak trzyma ponad 10 lat, ciekawa jestem jakim kosztem na co dzień, ale niestety nie znam jej na tyle blisko, żeby pogadać. A może warto? Bo babka sympatyczna i kontaktowa.
Ja nawet jeszcze pod koniec roku 2012 zastanawiałam się czy ja naprawdę chcę schudnąć, przecież tak lubię jedzenie i słodycze. Jak pyszny kotlet to i trzy mogę zjeść i mam z tego zrezygnować? Mam nie zjeść Marsa? A żebym jadła jednego....
Najgorzej było oglądać zdjęcia. Mieszkam w miejscowości męża, więc kontakt mam głównie z jego rodziną, a do niej wpasowałam się idealnie, średnia rozmiaru 50.
Zaraz po ślubie teść narzekał, że nie pasuję do rodziny "taka szczuplutka, prawie nic nie je", no i dostosowałam się :(
Ale już znajomi, których sami sobie wybieramy to faceci niektórzy mają brzuszki, ale dziewczyny są szczupłe, najgrubsza (oprócz mnie) waha się w rozmiarze 40-42, a moja najbliższa osoba ma rozmiar 34-36 i jak ja mam oglądać wspólne zdjęcia, no jak....
Mam obciążenia genetyczne na które mogłabym zwalić winę, ale są to tendencje do tycia, wszyscy w dzieciństwie byliśmy dość szczupli, mama roztyła się dopiero na emeryturze, typowo z zaniedbania i lenistwa. Ojciec dostała brzucha koło 50ki. Brat nadal jest szczupły, a po 50ce.
Fakt jedno co to nigdy nie miałam płaskiego brzucha, zawsze był lekko wystający i był moim kompleksem, jak ja chciałabym mieć taki kompleks....
Dojrzewałam do zmian życiowych stopniowo, kilka lat temu przestałam słodzić.
Potem wprowadziłam więcej warzyw. Wcześniejsze kolacje. Ale efektów nie miałam żadnych, mąż w między czasie schudł 20kg.
Aż w grudniu spotkałam znajomą, o której już pisałam, która w ciągu 1,5 roku straciła 40kg, będąc grubaskiem od urodzenia i to był ten impuls,który dojrzewał przez święta. Zaczęłam od 4 stycznia. I widzę, że można. Bardzo mi pomaga, to, że tu jestem. Że co tydzień wpisuję wagę. Że do mnie zaglądacie i mi dopingujecie i ja wam dopinguję.
Że staramy się nawzajem wyłapać błędy jakie popełniamy.
A teraz idę dokopać mojemu lenistwu, czyli trening kenpo.
tydzień 7my dzień 5ty
Dziś był trening legs&back, a na koniec ab ripper. Nie wiem czy te dziewczyny co ćwiczą też tak mają jak ja, że im dłużej ćwiczę tym bardziej męczą mnie ćwiczenia, bo staram się je wykonać jak najdokładniej, za każdym razem głębiej, wyżej, więcej niż poprzednio. I teraz ręce mam jak galareta. Ale lubię to, czuję efektywność treningu.
Cały czas mam niedosyt jeśli chodzi o brzuch. Mam sporą oponę (bo to nie oponka ;)
Więc mimo, że w piątki najgorzej mi się ćwiczy ab rippera, bo bolą mnie nogi po treningu, postanowiłam dołączyć 10 minutowy program abs z Tonym. Niestety nie przypadł mi do gustu, bo większość ćwiczeń jest w pozycji pompki, której nie cierpię.
Więc wyciągnęłam ab rocket i to było to. Ćwiczyłam z filmikiem i nie dałam rady wszystkiego zrobić, teraz będę wyciągać go zawsze po ripperze, w inne dni nie żeby mięśnie brzucha miały czas się zregenerować. Filmik, który mnie momentami pokonał, ale ja mu jeszcze pokażę i tej bardziej zaawansowanej wersji też ;)
https://www.youtube.com/watch?v=wDKwbo8nP68
Wczoraj na obiad zrobiłam pyszną cebulową, kroję duuużo cebuli, ok. kilograma w piórka, podduszam na oliwie (skończył mi się olej kokosowy :( , muszę zamówić )
podsypuję odrobiną mąki i zalewam bulionem, trochę przecieru pomidorowego. Cebula pływa jak makaron. Pycha, do tego mąż dostał białą kiełbaskę, a ja kurczaka z rosołu.
Dziś będzie to samo na obiad, hura nie muszę nic gotować.
Na kolację znowu zrobiłam śmieciową sałatkę, tym razem namieszałam:
puszkę tuńczyka w sosie własnym, pół puszki fasoli, pół puszki kukurydzy, kilka marynowanych ząbków czosnku i cebulek, pół papryki i troszkę fety. Zjadłam z tego "mniejszą" połowę. I na deser świadomie kostkę gorzkiej czekolady. Nawet za bardzo za mną nie chodziła, ale bez przesady.
Dziś rano przed treningiem był wafel ryżowy z łososiem, a po treningu owsianka. A zaraz sobie zrobię koktajl kefir, banan, kiwi, jabłko.
Nie chodzę głodna i mogłabym tak cały czas się żywić, zresztą już dość dawno wiele rzeczy zmieniłam w naszej diecie, doszła regularność posiłków, a nie było łatwo, teraz już robię to odruchowo. I nie podjadam bezmyślnie, robiąc posiłek, siedząc nad talerzem ciastek, no i trening.
tydzień 7my dzień 4ty
Dziś joga... Dziś postanowiłam spróbować x2 jogę z p90x2 i tak, po pierwsze trwa godzinę i 8 minuta a nie godzinę i 33 minuty jak xjoga. Po drugie jest bardziej dynamiczna, o ile joga może być dynamiczna. Żeby do końca ją ocenić muszę ją zrobić ze trzy razy, ale pierwsze wrażenia na tak, zwłaszcza jeśli chodzi o długość treningu. Tu prawie wszystko robiłam, może nie wszystko tak jak oni, ale staram się. Tylko póki co patrzę sobie a nie robię na ich wygibasy w pozycji świecy (tyłek mam za ciężki). Anabel, spróbuj, co ci zależy?
"Wiosna, wiosna ach to ty...." równo za miesiąc wiosna. I z jednej strony tęsknię, bo kocham miłością szczerą, a z drugiej mogłaby mi dać więcej czasu na walkę. I chcę żeby przyszła i czemu idzie tak szybko, normalnie jak z orgazmem ;D
Wszystkim fankom chipsów, które są na głodzie polecam spróbować wafle ryżowe paprykowe z biedronki. Są to normalne wafle tylko obsypane mieszanką papryk, nie są słone i nie mają tłuszczu jak chipsy. Wczoraj zjadłam pół wafla i jest super jako przekąska z charakterem.
Zastanawiałam się ostatnio ile zależy od ludzi z którymi się pracuje. Ja akurat pracuję sama. Ale mam znajome "biurowe" i zauważyłam, że w niektórych pokojach królują ciastka itd, o diecie się nie mówi, mimo nadwyżki kilogramów, pewnie każda sobie w głowie myśli, że chciałaby to zmienić, ale się krępuje. A może im to pasuje.
Moja koleżanka, szczupła, zdrowo odżywiająca się i biegająca, wprowadziła zwyczaj jadania na śniadanie sałatek, przynosiła w pojemniku rano zrobioną sałatkę. I w pewnym momencie okazało się, że inne też mają sałatki, a nie kanapki. Więc zaczęły przynosić półprodukty a sałatki mieszają wspólnie w socjalnym i niby nie są na diecie a idzie im to naturalnie. Wolałabym pracować w tym drugim pokoju, może też wprowadzicie w swojej pracy zmiany?
Na pewno wszystkim wyjdzie na zdrowie.
Wczoraj przeczytałam świetny wpis, mam nadzieję, że schocolate się nie obrazi, że udostępniam, ale mnie poruszył
https://840805.siukjm.asia/index.php/mid/49/fid/341/diety/odchudzanie/w_id/7976306
tydzień 7my dzień 3ci
Siedzę nad kawą i nie chce mi się ruszyć. Najgorzej mieć sporo czasu i wtedy wszystko mi się rozwleka. Z racji pogody mam póki co dziś wolne, niestety jestem uzależniona od aury, zrobi się ciepło, to nie opędzę się od klientów, a tuż przed świętami, to już nie będę miała czasu się podrapać. Ale ja nie o tym.
Przedwczoraj miałam na obiad makaron pełnoziarnisty ze szpinakiem doprawionym czosnkiem i fetą i wkroiłam do niego surimi. Uwielbiam taki szpinak też na zimno.
Wczoraj zrobiłam na obiad kurczaka duszonego z cebulą, cukinią i brokułami, brokuły i cukinię dodałam pod koniec żeby były al dente, do tego makaron pełnoziarnisty, było pyszne, tylko za dużo imbiru mi się sypło z torebki ;)
Kumpela wczoraj zrobiła "kurczaka na grządce", rozwaliła mnie ta jej nazwa, a grządką były uparowane warzywa marchewka, brokuł, pietruszka, seler ;D
Kolacja to był serek wiejski wymieszany z połową dużej cebuli i połową makreli wędzonej (oczywiście to nie była porcja tylko dla mnie;) do tego pomidory i korniszony.
Wczoraj późnym popołudniem sobie siedzieliśmy leniwie przed tv i zaczęło mnie coś od wewnątrz nosić i wiecie co zrobiłam? Poszukałam na youtubie i było 40minut zumby, a potem jeszcze 8 minut abrocketa, też znalazłam fajne filmiki do ćwiczenia na nim z różnym stopniem trudności. Polecam to krzesełko, daje czadu, a nie obciąża karku i mimo, że robię rippera, to nie było lekko. Do kolacji siadłam tak pozytywnie naładowana, że się cały czas uśmiechałam.
Nie mogę jeszcze biegać, bo za zimno i chyba zumba jest niezłą alternatywą, zobaczę jak będzie mi zaraz szedł trening, ale nie czuję jakoś większego zmęczenia mięśni.
tydzień 7my dzień 2gi
Wczoraj tak chciałam wiosny, no i mam... idę zaraz odśnieżać w ramach rozgrzewki przed treningiem. Dziś widzę sporo wpisów narzekających na brak wiosny.
Co gorsza, to klienci mieszkający dalej zaczęli się odwoływać, bo boją się śliskiego, mówią, ze poczekają aż nie będzie ślisko. Będę miała luźniejszy dzień.
Tak jest pięknie biało, że pewnie przegonię swoją sforę po polach.
Wczoraj na kolację zrobiłam serek wiejski wymieszany z papryką, kukurydzą, fasolą, pieczarkami, pomidorem, korniszonem, cebulką marynowaną i zagryzałam sałatą lodową, naprawdę się najadłam i niskokalorycznie i białko było(serek)
Rano zjadłam wafel ryżowy z jajkiem na twardo i popijam lurowatą kawą z mlekiem.
Dziś w planie plyo, więc będę czerwona jak burak, spadam na rozgrzewkę (odśnieżanie) i do treningu.
tydzień 7my dzień 1szy cd
Nic nie napisałam co jadłam ostatnimi czasy.
W piątek zrobiłam ziemniaki (był synek ;), rybę duszoną i buraczki. Na kolację serek wiejski z papryką i kukurydzą.
Sobota, synek robił obiad (synek ma 21 lat ;) była kasza gryczana i piersi w kostkę duszone z dużą ilością cebuli i pomidorami z puszki i korniszony.
Kolacja tatar z łososia z krakersami, stanowczo za dobry był ;P
Niedziela obiad, miałam mało czasu na szykowanie więc niezawodny rękaw do którego wsadziłam udka, duużo cebuli i pół kilo pieczarek i do piekarnika i z kromką ciemnego chleba. Cebula puściła tyle soku, że było prawie jak zupa, uwielbiam.
Na kolację dwa jajka na miękko i talerz warzyw pokrojonych w kawałki 2 korniszony, 3 pomidorki rzymskie, 3 pieczarki, pół papryki, kilka cebulek marynowanych i kilka ząbków czosnku w zalewie, taki mix jest pyszny i sycący.
Na śniadanie oczywiście niezawodna owsianka. I zielona herbata i woda.
A co do zmian, to jaram się jeszcze swoimi pośladkami, są jędrne w dotyku (chodzę i się macam hehe) Najgorszy mam brzuch i dziś po złapaniu odechu po treningu odkurzyłam swój abrocket, w necie są filmiki jak ćwiczyć, włączyłam jeden z nich i kilka minut pomęczyłam jeszcze mój brzuch.
Ja chcę wiosny, żeby już pobiegać !!!
tydzień 7my dzień 1szy
Dziś ważenie i - 0,6kg przez tydzień. Niby niedużo, ale dla mnie sporo, bo jest to ciągła tendencja spadkowa. I zastanawiam się ile przybrałam mięśni, bo to, że ich dostałam, to widzę. Łydki, bicepsy mam twarde, a miałam flakowate, mam też mięśnie brzucha, może jeszcze pod sporą kołderką tłuszczu, ale one są i pracują.
Minął mi półmetek p90x. Efekty po 6ciu tygodniach są, prawie nie mam boczków, sadełko tam jest, ale nie układa się w wałki. Brzuch, uda stanowczo mniejsze (muszę się zmierzyć centymetrem) Mąż mówi, że czuje ogromną różnicę dotykając mnie, a był sceptykiem czy mi się uda, bo wie ile razy mi się nie udawało.
Waga -7,8kg i to mnie jara ;) Spokojnie wychodzi średnio 1,3kg tygodniowo, mi pasi.
Już bym chciała wiosny, nawet na spacer nie chce się wychodzić w taką wilgoć w powietrzu. Z drugiej strony chciałabym żeby ta wiosna jeszcze poczekała, żebym mogła odsłonić szczuplejszą siebie wraz ze zrzuceniem kurtki zimowej.
Zaczęłam nosić do spodni tshirty, które do tej pory traktowałam jak podkoszulki, bo mi wałki za bardzo było widać, muszę kilka rzeczy w szafie zlikwidować, takich workowatych.
Nadal rano wstaję, nawet w niedzielę o 7,30, ale chodzę jak zombie, bo nie mogę pójść wcześniej spać, albo siedzimy długo, albo jak pójdziemy do łóżka wcześniej to po igraszkach zawsze mi totalnie przechodzi senność, mąż chrapie, a ja schodzę na dół, bo mam dość przewracania się na bok i zazwyczaj robię sobie wtedy masaż.
Mam coraz większą ochotę zapoznać się z zumbą, poszukam jakiegoś video i spróbuję. Znajome namawiały mnie na zajęcia, ale przy moim systemie godzinowym pracy nie mogę sobie pozwolić na dwa wolne popołudnia w tygodniu.
tydzień 6ty dzień 5ty
Jak ten czas leci, dopiero zaczynałam treningi a tu już kończy się szósty tydzień.
Dziś żeby ze wszystkim się wyrobić wstałam o 5:40, dla mnie masakryczna godzina, czasem ledwo zwlekam się z łóżka po 9tej.
A teraz jest 8:30 i jestem dawno po treningu, prysznicu, parę innych rzeczy zrobiłam i wcinam owsiankę i caaaały dzień przede mną, a i tak mam wrażenie, że jest późno.
Wczoraj dużo dokładniej robiłam jogę niż dotychczas i czuję to w nogach, dziś też starałam się dać z siebie 120% i chyba się udało, w połowie treningu zwiększyłam kolejny raz obciążenie na drążku w atlasie. Nie wyobrażam sobie ćwiczyć na tradycyjnym drążku, większości podciągnięć bym nie wykonała, czyli trening byłby mniej efektywny, jakbym nie miała atlasa to kupiłabym gumy.
Wczoraj opróżniłam na obiad ostatni słoik leczo, mężowi dołożyłam jeszcze mięcha, bo musi mieć chłop siłę. Kupiłam kawałek ciasta z czarną porzeczką i po obiedzie zjadłam kawałeczek. Na kolację mieliśmy łososia wędzonego i talerz warzyw-pomidory, korniszony, czosnek marynowany, do tego kromka ciemnego chleba.
A wieczorkiem czerwone winko i wypiłam tylko pół lampki, nie szło mi, chyba widziałam w nim same kalorie, a winko takie zdrowe.
Zastanawiam się jak uratować cycki, czym je smarować żeby nie były totalne flaki, mam rozmiar D, który wykarmił dwóch facetów i mają niestety skłonności do obwisu. Ćwicząc podskoki zakładam dwa sportowe staniki żeby czasem nic nie drgnęło. Oliwkuję je jak robię sobie masaż, są specjalne balsamy, ale nie wiem czy warto się rozdrabniać na dziesiątki buteleczek.
tydzień 6ty dzień 4ty
Zaglądam tu codziennie, ale jakoś nie miałam weny na wpisy, dziś właściwie też, ale stęskniłam się
Ćwiczę wytrwale codziennie, jem tak jak do tej pory, np. wczoraj na obiad był duszony łosoś i marchewka z groszkiem, w planach był szpinak, ale okazało się, że w zamrażarce to zielone to brokuły :( Marchewkę z groszkiem gotuję na mleku z dodatkiem niewielkim vegety, bez żadnych zasmażek i innych zagęszczaczy, na koniec tylko odparowuję mleko i nakładam łyżką z dziurkami.
Śniła mi się dziś moja sunia, która odeszła od nas w grudniu, była wesoła i przybiegła do mnie z czerwoną piłką w pysku, miły sen, tęskno...
A z okazji walentynek zrobiłam mężowi prezent.... zapomniałam we wtorek wziąć tabletkę (zdarza mi się to średnio raz na dwa-trzy lata) i będzie tydzień lateksowy hehe.
Rok temu przyniósł mi tort w kształcie serca, ciekawe co tym razem będzie, bo na pewno nie tort.
Wczoraj wieczorem poszliśmy do jego siostry, byliśmy bez kolacji, a ona zawsze stawia stertę słodyczy. Nie tknęłam ich! Wpadliśmy więc do sklepu, mąż wziął sobie maślankę i banana, a ja serek wiejski i paprykę i u niej zjedliśmy. Ona była po kolacji, zresztą jest na diecie już kilka miesięcy i wszyscy o tym wiedzą, a efekty są takie sobie (nie ćwiczy), ja jej nie mówiłam co robię, widzę, że mi się przygląda, ale nic nie mówi. O moich zmaganiach wie kilkoro bliskich znajomych i domownicy, ale oni mnie wspierają , a nie komentują za plecami.
Ps. We wtorek po południu zrobiłam sobie dodatkowy trening z Ewą Chodakowską, rozpracowałam skalpela i muszę powiedzieć, że widzę sporą różnicę w kondycji, nie spociłam się, czułam zmęczenie nóg po porannym treningu, przy dwóch ćwiczeniach czułam pracujące pośladki i brzuch.
Generalnie super i warto było włączyć, bo ona robi coś co na dvd jest rzadkością, ciągle przypomina o świadomym napinaniu brzucha i mówi kiedy wdech, kiedy wydech.
tydzień 6ty dzień 2gi
Jestem po treningu, po prysznicu, po śniadaniu i czekam na klienta.
Doszłam do wniosku, że te treningi są zajebiste, tylko mało czuję wewnętrzną stronę ud, a tam tworzy się firaneczka, wiecie o co chodzi. A że jestem gadżeciarą, to nie musiałam chodzić kupować, tylko wyciągnęłam z szafy motylek albo jak inni nazywają agrafkę, coś takiego:
https://840805.siukjm.asia/71/3043741/motylek-agrafka-uda-7-cm-mniej.html
i siedząc przy kompie ściskam to sobie udami i po kilku minutach czuję te strategiczne miejsc, czyli motylek teraz przysiądzie na stałe obok lapka.