- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (316)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 298882 |
Komentarzy: | 8055 |
Założony: | 25 lutego 2013 |
Ostatni wpis: | 26 lipca 2017 |
kobieta, 43 lat, Holandia
170 cm, 98.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
strach ma wielkie oczy ... czyli strasznie się ta
Malta wydaje duża :))))
czy bieganie zmienia charakter?
Moim zdaniem baknowo tak! Bieganie całkowicie zmieniło mój charakter. Choć może nie jest to do końca może kwestia charakteru ,tylko tego w jaki sposób radzę sobie z emocjami. Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęsliwa jak teraz ,choć kłopotów i najróżniejszych emocji mam tyle co miałam ,a chyba nawet wiecej. Jakaś to miagia jest ,że im człowiek starszy tym więcej rzeczy do ogarnięcia - a jeszcze nie mam nawet dzieci! No tak czy tak juz od bardzo dawna mam taki odruch ,że jak sie naprawdę wk***** to jedyna rzecz o jakiej myslę to iść pobiegać. Poczatkowo mnie to troche flustrowało ,bo cięzko w np. w środku dnia pracy wyjść pobiegać. Ale znalazłam na to sposób :) Zamykam oczy i sobie wyobrażam jak biegnę piękna leśną aleją.
Wierzcie mi to działa! Jak nie mogę zasnąć robie dokładnie to samo. A tak mi się to nasunęło bo się dziś bezsensownie spiełam rano z kolegą przy kawie - tzn ja przy yerba mate:) Już sama nawet nie wiem o co dokładnie, ale pierony poleciały takie że koleżanki w szoku były. Człowiek rano zaspany jest ,a on wyjeżdża z jakąś polityką i antysemityzmem. Mniejsza z tym ,choć nie zmienia faktu ,że pieprzy od rzeczy i się z nim nie zgadzam. W każdym razie jakoś tak na niego skoczyłam - słownie oczywiście. Wybiegłam z tej kuchni wkurzona. I stara ja generalnie zrobiłaby foch z przytupem i postanowiłaby się do gościa już nigdy w życiu nie odzywać. No ale heloł w pracy jestem ,a to jest dziecinada. Oczywiście ,że przy biurku natychmiast odpłynełam w leśna aleje i po naprawdę paru minutach było po zdenerwowaniu. Poszłam do niego i przeprosiłam za to ,że sie uniosłam i że nie powinnam się tak zachowywać. Gość mi się mało na szyję nie rzucił ze szczęścia. Mniejsza z tym czy sie poczuł wygrany ,czy jakieś inne męskie ego mu skoczyło. Ja poczułam się wileka :)
Darować sobie tylko nie mogę ,że ja to bieganie tak późno odkryłam! Zmarnowałam tyle czasu - 32 lata! No powiedzmy 15 :) Ale nie zmarnuje już ani chwili więcej. Wczoraj strzeliłam 9,2 km. Cholerka troszkę jednak popracowałam na tym fitnesie bo gdzies tak po 5 km zaczęłam mega czuć mięśnie pośladków. Tzn czułam cały czas ,ale juz po tych 30-40 minutach to juz tak wyraźnie. No ale coż było robić - zaczęłam to skończyłam :)))
Do biegu zostało 9 dni.
ciągle zaskakuje mnie Vitalia i Vitalijki :))))
Kurcze nie powinnam się już dziwić temu co sie tu wyprawia ,ale dziwię się :) Od kad tu jestem nie przestajecie mnie zadziwiać. Nie tylko swoimi niesamowitymi wynikami ,tymi na wadze jak tymi w walce z samym sobą. Ale to co jest najbardziej niesamowite to mądrość płynąca ze wsząd i zawsze w tedy kiedy mnie jest to najbardziej potrzebne. Wczoraj mnie właśnie Eli84 tak olśniła. Ostatni raz się powtórzę z tym ,że ciężko mi się zabrać za ćwiczenia siłowe aby pieknie wyrzeźić ciało me. I naprawde mnie to nurtowało - w sensie dlaczego mi to tak nie idzie. Potrafie w końcu wyjść w deszcz ,wiatr i bóg wi w co pobiegać. Więc co mnie przeraża np. w ciepłej ,suchej siłowni. I bęc wszystko wyjasniła w paru zdaniach: "Wiem chyba dlaczego trudno Ci się zebrać do treningu siłowego. Bieganie - jak praktycznie każde cardio tego typu jest proste, bierzesz i: biegniesz, jedziesz na rowerze, zapylasz na orbitreku i tak dalej, a na treningu siłowym juz się trzeba znać, albo mieć się kogo zapytać. Ktoś musi wytlumaczyć, pokazać, poświęcić trochę czasu na odpowiadanie na nasze (niekoniecznie mądre) pytania. Ja ćwiczę siłowo w domu z DVD i tez rozmyślam o tym, żeby zacząć na siłce to robić, ale boję się zapytać (wiem, to idiotyczne), nie wiem jak wytłumaczyć co chcę osiagnać (bez sensu, przecież chcę schudnąć, wystarczy to powiedzieć, a może jednak nie?), no i podstawowa sprawa - czy trener dostępny dla wszystkich będzie chciał się tak wysilić, żeby mi wszystko super pokazać i wytłumaczyć (na trening z osobistym mnie nie stać). Planowałam zacząć od stycznia lub lutego 2014 coś już na siłce siłowego robić i juz teraz siedzę i się MARTWIĘ co ja mam tam robić, przecież się nie znam, będę robić źle, będą się ze mnie podśmiewać i tak dalej :/ Trzeba się przełamać..."
Nosz kurde dokładnie o to chodzi! Zatem póki głowa moja nie przełamie się do siłowni wybieram zwyczajne zajęcia fitness. Te które lubie najbardziej się nazywają "rzeźba + streaching". 10 minut rozgrzewki, 35 minut rzeźba (ciężarki, piłki, taśmi i co ino) i 15 minut rozciagania. Rozciaganie bywa dość dynamiczne momentami ,ale na koniec elementy jogi pięknie uspokajają skołatane serduszka. I powiem wam jedno: oj dużo pracy przedemną. Wczoraj pot się lał strumieniami. Wszystkie ćwiczenia siłowe też oczywiście do muzyki więc tempo czasami mordercze. Mimo wszystko stwierdzam ,że bieganie sie przy fitnesie bardzo się przydaje - odwrotnie pewnie też. Oczywiście nie raz i nie dwa łapałam zadyszkę ,ale potrafię zapanować nad głową kiedy podszeptuje że już nie daje rady. Nie odpuszczam mimo bólu. I szczerze powiedziawszy po każdych zajęciach spodziewam się turbo zakwasów na całym ciele i co... i kurcze niewiele. Owszem czuje lekko ramiona ,troszkę niektóre partie brzucha ,pośladki delikatnie. Nóg w ogóle ,a wierzcie mi wczoraj mnie mięśnie paliły. To chyba znak ,że jednak są troszkę te mięśnie już wytrenowane. Suma sumarum znalazłam póki co zajęcia które mi pomogą wyrzeźbić ciałko ,a to najważniejsze:))
Do startu w biegu zostało 10 dni!
a gdyby tak znikęły wszystkie mc'donaldy?
Taką sielankę zasiałyście we wczorajszych komentarzach ... co by było gdy zniknęły wszystkie mc'donaldy? Całe niezdrowe i przetworzone jedzenie, słodycze ,chipsy? No cóż jak o tym pomyślałam od razu mi na myśl przyszła jedna sytuacja z moich przestrzeni zawodowych . Pracuję w laboratorium i razu pewnego do jakiejś receptury wzięłam nie ten surowiec co trzeba - podobna nazwa ,po prostu nie zwróciłam uwagi. Oczywiście cala robota w kosz. I awanture robie , dlaczego to tu stopi skoro nikt tego nie używa a ja teraz mam cała próbkę do kosza i w ogóle!!! Na co moja ciut starsza i doświadczona koleżanka spokojnym tonem skwitowała "to teraz na całym labo maja tylko twoje surowce stać żebyś się nie pomyliła?!" . I to jest mi się wydaje właśnie sedno sprawy. Czy teraz jak jestesmy juz zdrowe i świadome na całym świecie maja tylko takie potrawy być? Oczywiście ,że wizja jest kusząca. Ale abstrachujac już od mojej zepsutej receptury ,bo myśle o tym od wczoraj, śmieciowe jedzenie jest potrzebne tak samo jak niebu potrzebne jest piekło. Jest w tym coś absolutnego ,że właśnie my same możemy decydować o tym czy jesteśmy w niebie pysznych ,ale przemyślanych przekąsek ,czy też w piekle pochłaniania wszystkiego bez namysłu. W co by nie wierzyć nasze ciało jest światynią duszy - to chyba trzeba nie mieć sumienia żeby wrzucać do niej jakieś straszne syfy! Ja niestety jeszcze czasami - bardzo rzadko - przynoszę do mojej światynii syfy na butach...po niektórych wyjazdach :)) Ale nie martwię się tym bardzo ,bo zaraz potem gorliwie ją sprzatam sałatą i rzodkiewką ...i opłukuję porcją biegania:)
A teraz kiedy mam już odrestaurowane wnętrze światynii przyszedł czas na całkowita renowację jej fasady! Już wam przynudzam o tych ćwiczeniach siłowych od dwóch tygodni chyba. Nie potrafię w tym znaleść takiej radości jak w bieganiu. Kurcze już obiecałam sobie choćby 30 minut i jakoś zacząć nie mogę. A bieganie - pchi :)) Wczoraj lało i wiało ,a ja nie miałam najmniejszych oporów żeby wyjść pobiegać. Ba, biegło mi się cudnie.
Zdecydowanie bieganie przy 8 stopniach celsjusza odpowiada mi dużo bardziej niż w 28 stopniach :) Kurcze to mi daje taką radość aż nie do uwierzenia. Dlaczemu cholerka się nie moge do rzeźbienia ciała zabrać ???
EDIT: spóźniłam się z rejestrajca na bieg niepodległości w Lubaniu k.Poznania ... wielki smutek :(((((dupa dupa i tyle. No nic...szukam czegos innego na grudzień. Zapewne w W-wie.
EDIT 2 : nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Startuję w mniejszym biegu w Otwocku! Już za 1,5 tygodnia :)))
zmieniam popularne trendy :)))
Właściwie mnie to już w zeszłym tygodniu delikatnie uderzyło. Może na wyrost przypisuję to sobie ,ale nawet jeśli nie jestem sprawcą to mocno się dołożyłam. Do czego? No właśnie do zmiany tendów.
Otóż w moim dziale jest utarte pewnie od wieków ,że o 12:00 spotykamy się w kuchni na ciastko i kawę. Oczywiście to nie przerwa godzinna ,ot 5 minut na kawkę prawie zawsze zagryzaną cistkiem itp. Tak generalnie ja kawę jeśli juz pije to tylko rano ,no ale wiadomo towarzysko się zazwyczaj na ta kawe zaplątywałam. Żeby zatem nie kusić swojej dopiero budowanej silnej woli na początku odchudzania zrezygnowałam z tych spotkań. Bo faktycznie łasuchem nie jestem - ale to co zakazane jakoś magicznie samo urasta do rangi rarytasu. Musiałam sie jednak z tymi spotkaniami szybko zmierzyć ,bo po dokladnym ustaleniu jadłospisu właśnie o 12:00 przypadła pora na przekąskę - u mnie najczęściej owoc. Miło było słuchać jaka to jestem dzielna ,że mam ciastka pod nosem i wcinam jabłko. Jakoś po paru miesiącach dla mnie trudne to nie bylo. I wielkie było moje zaskoczenie ,kiedy w zeszłym tygodniu sobie uświadomiłam że bardzo duża częśc osób z mojego działu na godzinę 12:00 juz nie idzie na kawę i ciastko...tylko na owoc i ewentulanie herbatę zieloną! No jak nic zmieniłam trendy :) Fakt zajęło to niemal rok - ale kurcze szokiem jest ,że to jest w ogóle możliwe!!!! Ogólnie jak częstują ciastem/czekoladą to mój stolik obchodzą ,ale nareszcie z uśmiechem i tekstem "ach bo ty dzielnie odmawiasz". Tak ja tylko "dzielnie odmawiam" , nie katuje się , nie głodzę ,nie pragne też nikomu sprawić przykrości. Po prostu narazie nie jem takich rzeczy! To niesamowite jak trudno jest to człowiekom zrozumieć. Oczywiście po 11 misiącach i całkiem fajnych efektach nie słyszę już dwiących komentarzy pełnych dezaprobaty. Ale niestety luty , marzec to były dla mnie piekelnie trudne miesiące. Naszczęście tym razem byłam na to wszystko przygotowana. Wiedziałam ,że cud mój nie stanie się w pare dni. Że cały ten proces musi stoche potrwać. Że ludzie mi raczej tego ułatwiac nie będą. Na wiekszość zaczepek odpowiadałam dobrotliwym usmiechem ,choć bywało że łezka sie juz w oku kreciła. Ale kurcze DAŁAM RADY! Jestem od 11 misięcy na zdrowym trybie. Mój wynik to prawie 17 kg na minusie ,conajmniej 31 cm zgubionych obwodów - niestety mało skrupulatnie sie mierzyłam. Ale największym sukcesem jest to ,że nie przestałam. Czasem szybciej ,czasem wolniej ale cały czas zmierzam do celu. I bardzo lubię nową siebie!
Dobra ,koniec tej tyrrady. Jeszcze dorzuce tylko zaległe wczorajsze zdjęcia z wycieczki na maślaną. Mnie nie ma - bo pies nie chciał mi zdjęć robić :(
Zatem oto pies na Maślanej Górze - Beskid Niski :)
I wodoczek listopadowy ze zbocza tej że góry. Nawet ponury widoczek jest lepszy niz żaden :)
50 DNI DO WIGILII i 57 do Sylwestra!
Październik zakończyłam wynikiem 15 tys. spalonych kcal. No szału nie ma. Ale za to mam za sobą wyjście na Połoninę Caryńską i Maślana Górę. Gdzieś czytałam ,że żeby równo chudnąć otymalnie jest spalać 20 tys. kcal w miesiącu. Taki wynik udało mi się osiagnąć tylko we wrzesniu. Niestety w październiku zawzięcie mi choróbska przeszkadzały i ..nazwijmy to kontuzje :)) Lekko stłuczone żeberko po imprezie dokuczało przez ponad 2 tygodnie. Ale oficjalnie od wczoraj postanowiło całkowicie już nie dać się czuć :)) Musiałam więc troszkę uważać z treningami ,choć sumarycznie więcej czasu odebrało mi przeziębienie. Bo w zasadzie biegać biegałam z tym żebrem ,tylko fitness troszkę odpuściłam. Ale od dziś mogę śmiało atakować kolejne plany treningowe. Ruszam z siłówką już bez żartow. Poczytałam pamietników troszkę i przyznam szczerze ,że jestem mega zmotywowana. Efekty niektórych dziewczyn po prostu rzucają na kolana. Muszę też większą uwage zwrócić na białka w diecie - niech się pięknie mieśnie rozwijają :)
Dziś pogoda zaskakująco piękna. Tym bradziej ,że wczoraj przez całą drogę wiało i lało. A teraz - piekne słoneczko! To cudownie wróży popołudniowemu bieganiu :) A jak u was aktywności przez łikend? No u mnie w zasadzie była tylko wędrówka na Maślaną Górę (753 m n.p.m.). Wg. internetów spaliłam około 1000 kcal. No cóż - o wiele za mało w porównaniu do tych które pochłonełam. No nic. Dziś poniedziałek - początek idealnego tygodnia dietetycznego :)
jestem szalona bo biegam....NIE - oszalałabym
gdybym nie biegała!
Zdecydowanie się czuje podsumowana tym demotywatorem :)
Jak sobie usiłuję przypomnieć moje biegowe poczatki to stwierdzam ,że ja byłam całkowicie nie świadoma tego co robię. Ale nie chodzi mi o to ,że nie wiedziałam co robię - tzn. poczytałam porady tutaj na vitalii jak zaczać , przejżałam fora biegowe i plany treningowe ,i po rpostu zaczęłam. Zaraziłam się tym oczywiście tutaj na Vitalii. Kiedy czytam, o tym jak wiele z Was się też zaraża ... a w dodatku nie które odemnie to moje serce wzlata do góry:) Są takie superwoman co zaczynają od razu od 30 minut truchtu - i to jest mega rizpect! Mój start był klasycznym marszobiegiem i trwal pewnie z 20 minut. Ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Ważne ,że się odważyłam i spróbowałam. A piszę ,że nie byłam świadoma tego co robię bo ja sie kompletnie nie zastanawiałam nad tym czy chcę biegać czy nie ...czy taki plan treningowy czy taki...czy bedę biegać tylko raz ,czy planuję tutarial kilkumiesięczny. Po prostu zaczęłam. Niestety jak wielu puszystych szybko zaczełam sie wstydzić troszkę tych treningów ,ale naszczęście wiosna pozwolila się chować w lesie:) Wiem ,że wtedy nikt by mi nie przetłumaczył że nie mam sie czego wstydzić ale teraz ja to będę powtarzać do znudzenia - trzeba być dumnym z podjętych decyzji i chęci pracy nad sobą. Ja dumna z tego poczułam się dopiero na urlopie w maju. Byliśmy za granicą ,i jak nie trudno sie domysleć na zachodzie bieganie to po prostu norma. Wtedy biegałam dopiero do miesiąca ,ale już był to bieg wolny bo wolny ,ale ciagły. I jednego dnia mijałam dziwczynę ,niewiele chudszą odemnie choć zdecydowanie bardziej już rozbieganą. Strzeliła mi taki uśmiech ,że ze szczęścia poleciała mi łezka. Poczułam w tedy pierwszy raz ,że to co robie dla siebie jest EXTRA ,że są ludzie którzy też to czują i trzeba się tym wyłącznie cieszyć i być dumnym. Nie w takim sensie cwaniaczym - patrzę k**** jak biegam. Tylko w środku - samemu z siebie. Od tego magicznego maja przebiegłam już 250 km - szok. Wiem ,że są wśród was takie superwoman które tyle robią w miesiąc - i ja bardzo gratuluję i podziwiam - ale ja jestem tym wynikiem bardzo uradowana ,choćby dlatego że nigdy w życiu czegoś takiego nie dokonałam :)) Moje bieganie kończyło się na pogoni za autobusem - i wtedy była to jedna z najbardziej znienawidzonych czynności:)
Dobra dość przynudzania o bieganiu :))) Z aktualności : mam piękne zakwasiątka na brzuchu po poniedziałkowym wyciskaniu. Z tego miejsca pragnę przeprosić wszystkich ,u których czytałam początkiem roku teksty pt. kocham zakwasy ,i jedyną moją myślą było że to wariaci/wariatki. Tak ja też kocham mieć zakwasy - oczywiście w granicach rozsądku. Równie niedorzeczne mi się wydawały twierdzenia o tym jakie to bezcenne uczucie skończyć trening biegowy , upoconym, umęczonym -,bo cóż może być w tym pięknego? Odpowiedź jest prosta : WSZYSTKO!!!
Konkluzja tego wszytskiego jest prosta ... jestem sportowa wariatką i jestem z tego dumna.
Jak zaplanowałam wczoraj zrobiłam sobie pierwszy interwał biegowy - 60 s bieg/60 s marsz. Poczatkowo po tym szybkim biegu starałam sie truchtać ,ale jednak na rzetelne uspokojenie oddechu potrzebowałam tych 60 s marszu. Zdecydowanie potrzebna mi była taka odmiana. Ale myśle ,że i tak raz w tygodniu dobrze by było tryknąć 10 km. Co prawda najbliższe tygodnie mam tak zapchane wyjazdami ,że nie sądzę bym znalazła więcej niz 2 dni w tygodniu na bieganie - ale jestem dobrej myśli! Mam nadzieję cały czas ,że 11/11 damy rade jechać na bieg niepodległości. Tak czy tak interwał zaliczony. Miał być też fitnes wieczorem ,ale ponieważ pogoda była tak cudna wczoraj pozwoliłam sobie na siłownię w praku. Nie wszystkie rozwiązania tam zastosowane są trafione. Np. orbitrek nie ma absolutnie żadnego obciażenia ,podobnie steper. Ale bardzo fajnie mi się ćwiczyło serie na ręce i oczywiście brzuszki na ławeczce. Generalnie zaczynam trening siłowy nie na żarty. A tak to u nas mniej więcej wygląda.
Edit: A tak jeszcze slówko o tej siłowni parkowej. To faktycznie trochę śmiesznie tu wygląda ,ale wczoraj było już za ciemno żebym mogla komórka zrobić logiczne zdjęcie - a to jest z netu jakieś. Tak czy tak moim zdaniem to naprawde super pomysł. Niestety jednak szerokopojete społeczeństwo nadal jest faktem uprawiania sportu mocno zdziwione. Ja tam mam to juz dawno w d****. Zarówno kiedy biegam ,kiedy robie pod blokiem rozgrzewkę , kiedy po bieganiu się rozciagam i kiedy - tak jak wczoraj - posapuję sobie na urządzeniach do ćwiczeń. nie było jednego przechodnia ,który by sie nie lampił na to co ja wyczyniam. No można by się doszukiwać podziwu w ich oczach - ale raczej była to drwina. A ja muzyczka na uszach i wyciskam :) Fajnie się bawiłam w każdym razie :)))
Dziś u mnie też jeszcze resztki ślicznej pogody. Niestety muszę odrobić piątkowe 2 godziny z powodu wyjazdu. Zatem dziś 10 h w pracy :) No któż da rade jak nie ja! Specjalnych planów na popołudnie nie robię ,bo w końcu będę już mega późno w domu. Napewno mnie czeka trening perfekcyjnej pani domu i spacer z psem. A co pozatym - zobaczymy.
Odkryłam ostatnio przypadkiem błyskawiczny i tani przepis na spagetti - oczywiście makaron pełnoziarnisty. Otóż zamiast mięsa mielonego (wcześniej urzywałam kurczaka) dodałam tuńczyka (oczywiście z wody). Dosłownie zeszkliłam cebulkę na łyżeczce oliwy. Dodałam przecier pomidorowy ,tuńczyk ,całość podgrzałam , doprawiłam (sól, pieprz, papryka, bazylia, czosnek) i wio na makaron. Na koniec odrobineczka mozzarelli i gotowe. Niczym w smaku nie ustepuje sosom z mięsem ,a jest w 200% FIT!
Dostałam w końcu zdjęcia z rozdania nagród kreglowych. Pewne są dwie rzeczy : po pierwsze naprawde wyglądam już szczupło w ubraniu :) ,po drugie nie pasuje mi ta apaszka :)
chcę natychmiast wracać w Bieszczady!!
To było tylko dwa dni ,a czuje sie jakby minął tydzień. Zdecydowanie w górach jest wszystko to co kocham ! Uczucie jakie towarzyszy "szczytowaniu" jest takie samo jak uczucie po skończonym biegu - bezcenne. Tu jednak nagroda jest po stokroć większa - cały świat u stóp. W promocji była tez niesłychana piździawa :)) Dzieciaki to normalnie przewracało na samym szczycie. Mieliśmy tak naprawdę tylko jeden dzień na w2ędrówkę ,więc wybór byl prosty - Połonina Caryńska! Jeden nasz kolega jest Goprowcem ,więc wycieczka była w 100% profesjonalna z przewodnikiem :) I od tegoż naszego przewodnika się dowiedziałam ,że nazwa caryńska wcale nie pochodzi od żadnej carycy a od wsi kiedys leżącej w poblizu o nazwie Caryńskie - gdzie mieszkali osadnicy z Ruminii. A po rumińsku nazwa tej wsi miła oznaczać żyzną łąkę. No tak czy tak to jestem ja na caryńskiej. Wyglądam chyba troche jak rumiński osadnik. Zaznaczam ,że było na szczycie mega zimno i dlatego jestem osadnikiem rumińskim - w sumie wszystko w temacie :)))
A tak sobie z pieskiem oglądałam okolice Uherzec Mineralnych - ale to już króciutki sobiotni spacerek.
Serdecznie wam dziekuję za wszystkie życzenia pobytu miłego - podziałały! M.in. także dlatego że zrobiłam piorunujace wrażenie. Ostatni raz z ekipą widziałam się w lipcu. Już byłam dużo mniejsza ,ale w porównaniu to teraz jestem malutka :) I że pieknie wyglądam , i że "strasznie schudłam" - no cóż miód na moje uszy. Ale nie tylko to mnie mega na duchu podniosło. Najbardziej byłam zdziwiona podczas tej wycieczki na Caryńską jak niesamowicie mi się poprawiła kondycja. Nie powiem ,że w ogóle lajcik i bez problemu - bo to bzdura. Ostatnie podejście pod szczyt od strony którą szliśmy jest prawie pionowo pod góre - takie przynajmniej robi wrażenie :))) Tak czy tak tylko przewodnik , ja i dzieciaki nie spuchliśmy całkowicie przy tym podejściu. Szłam równym tempem ,spokojny oddech i konsekwentnie do góry. Wiem ,że to nie ładnie ale jak doszła już grupa to miałam nie małą satysfakcję że tak pięknie mi to poszło. Zwłaszcza kiedy młode kózki ,co jeszcze obie nie maja napewno trzydziestki (szczuplitkie oczywiście) wdrapały się całe czerwone odgrażając się ,że już niegdy w życiu ...i że woplą jazdę terenowymi samochodami od tego :))) A ja - a ja byłam zrozpaczona faktem ze z powodu braku czasu nie możemy iść nigdzie dalej. No nic - przysięgłam sobie tam na szczycie ,że wróce w Bieszczady jak najszybciej. Żeby nie zapomnieć kupilismy koszulki :)
Mam nadzieję ,że uczucie supermocy zostanie ze mna na długo! BYŁO PIĘKNIE!
Od wczoraj jeszcze bardziej lubie siebie za to ,że nie odpuściłam i że ciągle walczę cudownie o swoje własne marzenia i wymarzone ciałko. A jestem już naprawdę blisko. I muszę wzmocnić mantrowanie juz osiagnietych efektów - bo jest co świętować.
I taka wstaweczka od Gruszkina przemądrego: http://skonczony-idiota.pl/2013/09/
Czy jestem opetana? TAAAAK!
Co prawda jak patrzę na mgłę za moim oknem jakoś trudno mi sobie wyobrazić ,że już jutro będę miała cały świat pod nogami ... ale szkoda tym głowy męczyć - czyż może być piękniejsza pora na Bieszczady jak jesień?!
W środowe popołudnie też przy pięknej pogodzie zrobiłam moje magiczne 10 km. Jednak nie był to mój najmocniejszy dzień. Nie chodzi nawet o czas ,ale mocno musiałam stymulować głowę żeby nie pieprzyła o powrocie do domu. Zdecydowanie ja najwięcej werwy do biegania mam w poniedziałek. Radzicie spróbowac interwałów - chyba już jestem na to gotowa :). Nie bardzo mam czas póki co na zwiększanie dystansu ,a tym samym czasu terningu biegowego. W tym układzie interwały to rozwiązanie idealne. Jakoś mnie to po prostu cieszyło - takie 10 km. Ale w kółko to samo ,i już pomalutku sięmi to nudzi. Czas na jakies nowości :).
Insanity nadal z powodu żeberek zawieszone. Ale bryknęłam wczoraj na zwykły fitnes - trochę ciężarków ,trochę cardio, trochę brzuszków. No cóż niby to wszystko pod kobitki , takie niby nie pozorne ale pot sie lał jak dzik. I tak sobie wczoraj pomyslałam ,cholera mam karnet na nieograniczone wejścia na fitnes, siłownie i basen a ja chcę jeszcze w domu ćwiczyć - chyba to nie mądre :) W każdym razie podarłam swoje getry ,a do decathlonu się dopiero wybieram w połowie listopada, więc narazie w pantalonach wystepuję ... ale się nie krępuję :)
Do zobaczenia w poniedzaiłek!