Oczywiście ,że rano pobiegałam i już jestem uskrzydlona...zdecydowanie ta porcyjka porannego wysiłku nie sprawiła ,że mi endorfiny uszami wykipiały ale uzupełniłam ich wczorajszy drastyczny spadek. Może zanadto byłam w zeszłym tygodniu pewna ,że absolutnie nic już mnie z mojej drogi chwały nie ztrąci. A jednak smuteczki czasem przychodzą i nie trzeba sie im poddać. Od tego mam właśnie Was...i jednak ciągle także Chantel. Tak to własnie wygląda zycie i zapewne gdyby cały czas było trumfalnie i wspaniale przestalibysmy to zauważać. Zatem juz się cieszę z moich smuteczków bo dzieki nim wiem jak mimo tego jestem szczęśliwa.
Wczoraj popołudniu u mnie burza za burzą więc dałam spokój z bieganiem. Ale zawzięłam się i 2 h prasowałam...po prostu była tego gigantyczna sterta. Pranie z 2 tygodni bo jakoś nie miałam natchnienia...a to mi daje 336 kcal spalonych. To praktycznie tyle co godzina basenu :))) Dietetycznie było bez grzeszków. Więc słabo zaczęty poniedziałek skończył się całkiem nieźle...tylko znowu jakoś się nie wyspałam - nic to ,spróbuję dzsiaj.
Pozdrawiam już w znacznie lepszej formie ... i pomyśleć ,że wystarczyło chwileczke pobiegać.