Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 czerwca 2013 , Komentarze (13)

Mam się czym pochwalić i nie jest to poranne bieganie - choć oczywiście zaliczone i dzisiaj. Otóż zanotowałam dziś spadek!!! Całe -0,5 kg :))) Drwię tylko trochę , bo tak naprawdę to bardzo bardzo sie cieszę. Dodatkowo w końcu się pomierzyłam...patrząc na luźne spodnie to jakoś liczyłam na więcej :)) I wygląda to tak od ostatniego mierzenia: talia - 4cm ,brzuch - 1cm, biodra - 1cm. Reszta bez zmian. Czyli "7" z przodu nieco się stabilizuje...już nawet nie piszę jakie mam nadzieje na przyszły tydzień. Generalnie staram się o tym nie myśleć. Póki co moim celem jest aktywność fizyczna ,czyli jak się nie trudno domyśleć bieganie...kocham też pływać i jeździć na rowerze. Więc zamiast maltretować bezradną łazienkową wredotę pilnuję żeby w każdym dniu mojego kalendarza znajdowały się piktogramy z moimi aktywnościami. W maju przebiegłam 55 km - oczywiście w sumie :))) Na dzień dzisiejszy w czerwcu mam już 44 km :)))I tak to wygląda na kalendarzu

Jeszcze mam dwie sprawy :))) Za pierwsze - jak mówi mój szef zakładu co jest czechem. Zatem za pierwsze postanowiłam ,że dzisiaj nie biegam tylko śpię. I nie udało się. Od dwóch tygodni w zasadzie samoczynnie się budzę na to poranne bieganie. W tym tygodniu codziennie mniej więcej o 4:20. Oczywiście codziennie jeszcze usiłuję zmrużyć oko na choćby 20 minut - ale bezskutecznie. I właśnie postanowiłam wczoraj ,że dzisiaj przerwa. Ale tego zegara jakoś się nie da wyłączyć. Oczywiście ,że się obudziłam..4:15. Naprawdę się starałam zasnąć ,ale po 30 minutach stwierdziłam że to wiercenie nie ma sensu. Więc stałam i poszłam biegać. Z niedowierzaniem czytałam zapewnienia MargotG o tym ,że dzieżko się wstaje tylko na początku i ,że po czasie organizm sam się do tego przyzwyczai. I kurcze przyzwyczaił się!!! To naprawdę jest niesamowite bo ja jestem MEGA śpiochem...to znaczy wychodzi na to ,że byłam. Jeszcze dorzucam taki dziewczyński artykuł o bieganiu....i ja i ten artykuł zachęca do biegania rano :))

http://jak-biegac.pl/masz-cellulit-nie-uzywaj-drogich-kremow-tylko-biegaj 

Nawet w ten poniedziałek się obudziłam o 4:30 sama...nie wstałam na bieganie z rozsądku bo poszłam spać o 1:00 z powodu koncertu. Kurcze - niesamowite to jest. A popołudniami chodzę na basen - bo upał...i mąż znowu był :)) Tradycyjne zdjęcie z porannego biegu,godzina 5:30 nad Wilgą.

Tak się rozmarzyłam o tym bieganiu jak zwykle ,że o mało co nie zapomniałam co miało być za drugie. Za drugie krótka refleksja na temat wczorajszych rozważań. Bo chyba mi wyszło z tego wpisu ,że się wstydzę biegać ,ćwiczyć itp.....no chodzi o to ,że już się właśnie nie wstydzę. I że to nie potrzebnie się ma takie uczucia. I patrze z duża dumą na ludzi co biegają, chodzą z kijami...tych nieco pulchniejszych szczególnie - i z nich bardzo jestem dumna. Ale nie można niedoceniać także tych dumnych już wysportowanych, tych co maratony biegają - nigdy nie ma pewności ,że w zeszłym roku nie byli putchni....tylko po prostu nie odpuścili walki!!! Ja nie odpuszczę. Mam nadzieję ,że Wy też nie. I już niebawem będę dostojnym biegaczem....nawet jeśli pomidorowym :)))) Generalnie usiłowałam wymyśleć skąd u mnie ten wstyd na początku i doszłam do wniosku ,że to z niewiary w siebie. Wstyd był nie dlatego ,że truchtam cała pomidorowa...tylko ,że nie starczy mi zapału do tego aby nie przestać. Że na zajutrz też będę miała siłę poćwiczyć. To samo miałam na początku "diety" - co jej nie lubię tak nazywać ...więc na początku "nowego zdrowego stylu". Przez 3 miesiące słowem się do nikogo nie odezwałam ,że zaczynam nie na żarty dbać o siebie...bo bałam się ,że minie 3 miesiące i po całej akcji...i będę siedzieć i z płaczem wpieprzać pizze. Nie siedziałam...nie wpieprzałam...teraz wpieprzam tylko tych co są na etapie "muszę wziąć się za siebie". I właśnie wydaje mi się ,że każdy kto od tego zdania chce zacząć prace nad sobą na dzień dobry popełnia błąd...bo ja nie MUSZĘ się za siebie wsiąść ..ja BARDZO CHCĘ się za siebie wsiąść :))))

Chciejcie razem ze mną!!!  

 

19 czerwca 2013 , Komentarze (13)

Bo chodzi mi troszkę o psychikę i jaki wpływ ma na nią tak prozaiczna czynność jak bieganie....a w zasadzie uprawianie sportu jako takie. Wczoraj u Pokerusi przeczytałam jak patrzy z podziwem na mijających ją podczas biegania dostojnych biegaczy co to widać ,że już pewnie nie jeden maraton mają za sobą. I ,że tak troche głupio ich mijać z czerwona jak pomidor buzią. No cóż ja zdecydowanie jestem biegaczem z pomidorową buzią. I doszłam do wniosku ,że jeszcze miesiąc temu to wręcz mi było wstyd...że taka jeszcze nie super szczuła, no truchtam w mojej ocenie już super ale to wciąż duuuużo wolniej niż ci dostojni biegacze. W zasadzie na moje bieganie aktywująco podziałał dopiero urlop. Zaczynałam oczywiście wg otrzymanych tu na vitalii rad od marszo biegów w okolicy w której mieszkam. No ale cóż pierwszy bieg...znaczy marszo bieg to jest lekka masakra. Wybrałam się mocno pod wieczór bo nie chciałam żeby mnie zbyt wielu ludzi oglądało. Oczywiście ,że uważam to za całkowicie głupie...bo niby co w tym złego ,że jak się zaczyna to nie jest się od razu mistrzem świata. Chociaż biorąc pod uwagę ile od tamtego dnia usłyszanych także przykrych uwag na temat tego mojego biegania to jednak chyba nie wszyscy to rozumieją....najmniej Ci którzy nigdy nie próbowali :))) I przełomem był własnie urlop który się przytrafił jakieś 2 tygodnie po tej mojej pierwszej próbie. I tam - rewolucja! Po pierwsze codziennie mijaliśmy całe stada biegających ludzi - raczej tych dostojnych biegaczy ...ale byli i tacy pomidorowi. Po trzech dniach jak już się obyłam z okolicą postanowiłam sama spróbować. W końcu nikt mnie nie zna...ja nie znam języka więc nawet jak będą szydzić to nie zrozumiem :)))) I tak zaczełam tam od pierwszyh prawdziwych 4 km...skończyłam na 10 km. To co się ze mna działo jak skończyłam te 10 km jest nie do opisania...nie wiem z czym można to porównać ,ale napewno z czymś na maxa!!! Więc wróciłam z urlopu naładowana. Dumna ,że już jestem takim biegaczem że buty spadywują. Już od rana w pracy wyznaczałam trasy i w ogóle. Nadszedł też w końcu czas na piewszy bieg po moim garwolinku. I....awaria. Nagle naszedł mnie jakiś taki wstyd...że się będą patrzeć...ja w końcu ciągle nie jestem biegającym rozmiarem 38 itp. W dodatku to moje truchtanie..no to przyspieszałam ,więc od razu miałam zadyszkę. I generalnie po tym pierwszym biegu mimo że dystans coś powyżej 7 km to byłam załamana....i przez jakies 2 tygodnie nie rozumiałam co sie stało. Jakoś z tego okrzepłam za waszą pomocą i przestałam tak to przeżywać. Nawet nie wiem czy m.in. z tego irracjonalnego wstydu nie zaczęłam biegac rano. I dziś 2 miesiące od mojego pierwszego treningu który można nazwać mniej więcej biegiem jestem dumna z siebie. Chyba najbardziej z tego ,że już umiem nie przejmować się tym pomidorem na twarzy, umiem docenić jak dużo osiągnęłam w kwestii tempa biegu, w utrzymaniu tego tempa i w wypracowaniu sobie uczciwej rozgrzewki i rozciągania po. Może któraś z was jest już prawdziwym dostojnym biegaczem i opowie co się myśli o tych bardziej truchtaczach pomidorowych - naprawdę jesteśmy śmieszni?? Oczywiście nie ma to aż tak wielkiego znaczenia...ale :)))) Rozgrzewam się, rociagam już absolutnie bez skrępowania. Wiem ,że czasem moge mieć gorszy dzień  i wiem że będę pomidorowym biegaczem jeszcze przez jakiś czas - jesli nie na zawsze z powodu naczynkowej cery :))). Ale już jestem biegaczem!!! I jestem o pare kilometrów dalej od tych co się dziwnie patrzą ,a w domu leża na kanapie i na tym sport się kończy.

I chciałabym zacytować Wróblik1981 ,która z powodu kontuzji musi na chwile te przyjemności zarzucić - jednocześnie trzymam wszystkie kciuki za walkę z kontuzją:

"Dla mnie bieganie to stan umysłu, kto tego nie doświadczył ten nie ma pojęcia, z czego muszę zrezygnować. Bieganie to styl, sposób na życie....to poczucie wolności, luzu i panowania nad sobą. Bieganie to chwile spędzane z samym sobą i walka ze swoimi słabościami. Bieganie to codzienna walka i codzienne zwycięstwo..."

Trzymam za nas wszystkie kciuki....teraz puszczę na 8 h bo praca :))))

A tu jeszcze fotka z porannego treningu....to już końcówka i bryza z nad stawu cudownie osuszała moje czoło...jakoś na zdjęciu nie widać cudnego porannego słońca. Tak czy tak było bosko jak zwykle! Po prostu mistyczne poranki Panny Pauliny niemal...bo już nie panny :))))

 

18 czerwca 2013 , Komentarze (12)

Oczywiście mnie rozpiera dziś 100 kg endorfin po porannym bieganiu...6 km. Biegło mi sie wspaniale. Zero zadyszki, przyjemne uczucie pracy pupy i łydek - miodzio. W końcu wstałam o 4:50 dzięki czemu miałam czas na solidną rozgrzewkę. I znowu dokonałam wiekowego odkrycia :))) Bo już naprawdę mam fajne tempo biegania i bardzo mnie to cieszy - to mniej więcej było moim marzeniem. Ale od paru treningów przez pierwsze około 10 minut mimo rozgrzwki ciężko mi się biegło. To nie że zadyszka tylko jakoś tak cięzko. Po tych mniej wiecej 10 min ten stan mijał i już jazda ile chce moge biec. Więc zaczęłam czytać mądre fora w celu dowiedzieć się gdzie popełniam błąd. No oczywiście ,że aż cisnie się na usta rozgrzwka - ale przeciez jej nie opuszczam. noi wyczytałam ,że elementem rozgrzewki może byc dla niektórych konieczny szybki marsz lub baardzo wolny bieg. I bingo. Dziś po normalnej serii skłonów ,skretów itp. zaczęłam od naprawde wolnego biegu. Takiego jak biegałam na samiutkim poczatku 2 miesiące temu. Po 10 minutach już byłam rozgrzana na maxa. Więc weszła w swoje tempo i tylko konieczność pójścia do pracy zawróciła mnie z treningu. No ale 6 km to też coś. I tak wróciłam spocona po uszy...i po te same uszy szczęśliwa bo naprawdę świetny bieg. Dziś tez pierwszy raz od jakichś 2 tygodni biegłam trasa na rzeką...a tam już gąszcz i w ogóle lato na maxa.

Oczywiście przez to bieganie zeszłam conieco z tematu cudownego poniedziałku. Cudowny był przez to ,że mąż się wybrał ze mną na ten basen jak obiecał. Może trochę więcej się wybąbelkował niż popływał ,ale dobre i to. Wieczorem poszliśmy na prawie godzinny spacerek z psem...i też było bardzo przyjemnie. Już się kroi wycieczka rowerowa. I jest zgoda na wizyte u dietetyka :))) Tylko się kurde tam dodzwonić nie moge teraz. Mam nadzieje ,że w ciagu dnia się uda.

Oczywiście już chmury na maxa więc znowu przechytrzyłam pogodę porannym bieganiem...bowiem rano świeciło słoneczko!

Pozdrowionka dla Was!!

17 czerwca 2013 , Komentarze (17)

Wiem ,że miałam tą łazienkową zołze całkowicie zwolnić ...no ale wlaże na nią jednak i kurcze nic! Generalnie przyznaje ,że tak na 200% to nie trzymam tej mojej diety...ale mimo wszystko odstępstw mam bardzo niewiele. W tygodniu to w zasadzie zadnych. Po ubraniach baardzo widze spadki. Nie pomierzyłam sie w niedzile...nadrobie to w tygodniu. Ale kurcze taka różnica. Spodnie ewidentnie rozmiar 42 ..więc dlaczego ta podłota stoi w miejscu??? Zakładałam ,że to 70 kg osiągne do sierpnia....gołym okiem widac ,że to niemożliwe. No nic, coś trzeba zmienic bo ewidentnie nie działa. Rozważam wykupienie diety na vitalii. Czy któraś z was ma z tym doświadczenie??? Może robię sobie za duze porcje...ostatnio nie zapisuję skrupulatnie każdego posiłku. Juz mi sie wydawało ,że potrafie to regulować ...ale chyba sie mylę. Wiem oczywiscie ,że waga to nie wszystko - ale to już przegięcie. Czy miesnie mogą aż tak duzo ważyć??? Dobra juz nie marudzę. Spinam dupeczkę jak co poniedziałek!

Troszkę zaczynam sie o męża niepokoić. Lekką ręką ma do zrzucenia 20 kg. To bynajmniej nie chodzi o to ,że mi sie nie podoba...może jestem jakaś zryta ale jakoś bardziej widzę w ludziach to wewnętrzne piekno i to jest dla mnie najważniejsze. Powierzchownośc to powierzchowność. Pudełko w którym trzymamy duszę:))) Ale o to pudełko trzeba dbać!!! Pudełko musi być zdrowe - to jak wygląda to drugorzędna sprawa...ale ZDROWE!! Póki co odpukać nie mamy problemów z cisnieniem itp...no ale przy nadwadze to tylko kwestia czasu. Ale i mąż potrafi czasem zaskoczyć...bo dziś sam z siebie zaproponował że pójdzie ze mną na basen:))) Niestety od kiedy mieszkamy w bloku mamy mało okazji do takiej normalnej aktywności jak koszenie trawnika, rąbanie drzewa, wszelkie przekopywania i grabienia. Trzeba sobie organizować takie bardziej syntetyczne :))) Jak bieganie , rower itp. Małżonek nie pała do tego specjalna miłością. Nie chce go zmuszac bo to nie ma sensu. Za każdym razem kiedy sobie biegam to oczywiscie jestem w siódmym niebie...ale za każdym razem sobie myślę jak by to było cudownie gdyby mąż biegał ze mną:(((( No nic - basen to tez coś.

14 czerwca 2013 , Komentarze (12)

Zapowiada się deszcz... coś musi mnie powstrzymać przed dzisiejszym bieganiem! Dobra zmieniam temat. Opowiem wam jak mnie wczoraj żarły komary w lesie ...kiedy biegałam. Ach i spotkałam brata biegacza. Takiego prawdziwego. Widziałam go na stronie tych truchtaczy garwolińskich...cholera czy ja już nie potrafię o niczym innym myśleć! NIE :) Całą trasę pies grzecznie omijał kałuże i kiedy już dobiegałam do samochodu wlazła do rowu pełnego wody. No fak poprostu. Na szczęście nie była to smolista kłuża ,ale kompieli nie dało się uniknąć niejak. I narozrabiała a potem wyrzut w oczach - dlaczego znowu kompiel?

Dobra mam jeden temat nie o bieganiu. Pierwszy raz od jakichś 2 lat kupiłam spodnie w rozmiarze: 42!!!! Powyciagałam też koszulki z "tamtego okresu". A łazienkowa jak stała tak stoi.  Zdjęcie niezbyt dobre ,ale spodnie mi - moim zdaniem - całkiem w porządku leżą. Koszulka jest 42/44 i chyba juz nieco za duża :))))

 

 

13 czerwca 2013 , Komentarze (13)

Tylko kilka słów...no to ,że biegałam wczoraj to oczywiste więc nie rozwodzę się. Dodam tylko ,że za namową Wróblik1981 poniuchałam w necie i znalazłam klub biegacza w moim garwolinku. Się szumnie nazywa truchtacz.pl :))) To jak wypisz wymaluj ja - truchtacz! I na stronie stowarzyszenia odkryłam cudowane miejsce do biegania. W zasadzie mi znane ale jakoś zapomniane ,tzw. ścierzka ekologiczna. Sooper nawierzchnia, fantastyczna okolica i przedewszystkim cały czas w lesie. Droga jest szutrowa utwardzona więc po tych ulewach nadal "przejezdna". Oczywiście mój pies pomponik znalazł dla siebie kilka intratnych kałuż i po same pachy się wytytłał w błotku. No cóż psy widać tak jak dzieci dzielą się na te czyste i te szczęśliwe. Mój był wczoraj baaardzo szczęśliwy. Oczywiście w domu kąpiel być musiała bo pomponik miał na sobie wywrotke piasku - i to już się pomponikowi nie podobało, kąpiel w sensie. Teraz mam całkiem nowego puszystego pomponika...który już napewno marzy o błotnistych kałużach :))) Widać każdy ma jakieś pasje.

A tak to właśnie wygląda brama do mojej ścierzki:

Ogólnie chłopaki z truchtacza wyznaczyli tam ponad 20 km tras. No ja to oczywiście biorę wsystko na raty. Dziś chyba też nie wytrzymam i pojadę bo pogoda nareszcie zachęca. Zwłaszcza ,że na poranne bieganie nie wstałam...nie wiem jakim cudem. Grzecznie się wczoraj ułożyłam w łóżeczku juz o 22:00. Jakieś może 30 min poczytałam i usnełam natychmiast. Budzik słyszałam o tej 4:40...ale z nieprzytomności zamiast wcisnąć drzemkę usunęłam alarm...i w efekcie do pracy także zaspałam. No ale taka jestem wypoczęta :))))

A w lesie to jest taki dowcip ,że są komary i nie ma opcje żeby sie zatrzymać. W czasie biegu też mnie kilka dopadło....ale jak tylko się przystanie to koniec.

To będzie dobry dzień!!!

12 czerwca 2013 , Komentarze (11)

MOŻNA :)))) Raczej należałoby sie zastanowić czy poprzez bieganie można pokochać na nowo życie...ale nie wychodźmy poza orbite własnego umysłu :))) Chociaż to jest tak naprawde sedno całej sprawy => życie jest jak jazda na rowerze: trzeba stale być w ruchu aby nie stracić równowagi!!!

Jakiś czas temu się żaliłam ,że awans mi przeszedł koło nosa...od dwóch tygodni chodziłam do tej pracy jak za karę. A w gruncie rzeczy ja kocham to co robię. Po to wlasnie były studia...jedne , drugie, trzecie żeby być tu gdzi jestem. Zdaje się ,że zachowałam sie jak smarkacz co nie dostał lizaka. No wstyd mi bardzo. Może faktycznie było za wczesnie - dobra w to nie uwierzę :))) Ale mimo wszystko gnam do przodu, jak nie tu to gdzies indziej zostanę prezesem :)))))))))))) Póki co na nowo odnalazłam radość w tym co robię i dobrze mi z tym!

Tak sobie troszkę patrzę oczami na zeszły rok...i nie wiem w ogóle jak ja dałam rady przejśc przez te wszystkie wielkie wydarzenia bez solidnej dawki endorfin! Ślub...szumna dumna reorganizacja struktur w życiu osobistym i zawodowym....a na samym początku to w ogóle przeprowadzka. Jakim cudem to wszystko przeżyłam z jako taką jasnością umysłu nie biegając, nie pływając, nie jeżdżąc na rowerze...no spacery z psem czasem. Odpowiedź niestety jest dość prosta - przeżyłam to jedząc . Czy ten rok jest inny? No jasne ,że inny!!! Kłopotów jak każdy mam swoja dawkę. Z różnych stron...ale zabijam to wszystko ENDORFINAMI :))))) Dziwne to ,że takie retrospekcje nachodzą mnie w połowie roku a nie jak każdego przy sylwestrze. Ogrom pracy jeszcze przedzemną ... ale jak tak sobie patrze na to wszystko to czuje się już zwycięzcą. Oczywiście ,że ogrom pracy jeszcze przedemną. Jednak jest tylko kwestią czasu kiedy osiagne swój cel. Póki co moim największym osiagnięciem jest zmobilizowanie się do porannego joggingu. Biegam rano tak mniej więcej od miesiąca i kurcze jakoś nadal nie moge w to uwierzyć. Czasem to mi sie nawet wydaje ,że opowiadam o kimś innym - przeciez ja kocham spać. I tak wychodzi na to ,że szczerą miłościa darzę tylko mojego męża...bo jedzenie i spanie całkowicie zdradziłam z bieganiem - i to jest moja obecna miłość. I mam nadzieje ,że ten związek będzie trwały, wiecznie trwały i baaardzo długotrwały. Chociaż dzisiaj idę na basen :)))))     

Edit: mam wrażenie ,że w kółko nawijam o bieganiu

11 czerwca 2013 , Komentarze (12)

Taka to moja firemka właśnie jest...że pół roku się smęcimy z jakimiś ślamazarnymi projektami ,a teraz istne zatrzęsienie, terminy na wczoraj i extremalny brak czasu - już naprawdę staram sie nie narzekac na to tylko zaciskam zeby i gnam.

Bardzo Was przepraszam za potworne zaniedbania...obiecuję wszystko nadrobić. I juz nic a nic nie narzekam...co prawda głównie dlatego ,że rano pobiegałam i endorfiny mnie ciagle trzymają...zatem spinam się do ostrej pracy. Dietetycznie jestem jak najbardziej czysta.

Całusy!

10 czerwca 2013 , Komentarze (5)

Tak moje drogie naprawdę istnieje remedium na poniedziałkową depresję...i co to jest?? Wystarczy dosłownie 30 minut porannego joggingu. Normalnie zaleciłabym co najmniej 45...ale nico zaspałam ,a tak technicznie to 20 minut walczyłam z magnesem ,który mnie przyciaga do łóżka. Walka prosta nie była. Argumenty łóżko miało mocne - bo zmeczenie po podróży i burza...ale ,burza skończyła sie o 4:00 a z powodu ekstremalnego wypoczęcia w łikend nie wystapiło zmęczenie podróżą, więc...Więc czuje sie dzis cudownie mimo poniedziałku, kiepskiej pogody, marnej sytuacji w pracy, tragicznego stanu konta, i kilku innym przykrym faktom które przypominaja mi że mam zajebiście pod górkę ostatnio w tym moim życiu. Mocno wierze ,że zła passa sie w końcu odmieni bo k**** ile można...no można. Nic to, mam nadzieję że jutro też się uda rano wstać - nieco szybciej :))))

Łikend w moich kochanych beskidach...no cóż w sobote ostara walka z chwastami, zaroslami i bóg wie czym. Więc terning zamieniłam na bezlitosną prace fizyczną. W niedziele miała być urocza wycieczka w góry...a była urocza burza, potem nastepna a potem jeszcze dwie. Grunt ,że sie obyło bez żadnych tragedii naszczęście. Jednak za każdym razem wracam z tamtąd z jakimś uczuciem pustki...tęsknoty tęsknoty. Lecz zamiast się tym wszystkim maltretować naciagnęłam gatki ta pupe i heja...poranek byl bardzo fajny - szczególnie ,że na chwilke przestało padać. Smuteczki małe są ,ale to minie. Ach i nareszcie przywieźlismy psa z wczasów :))))

 

5 czerwca 2013 , Komentarze (17)

No i to się sprawdza..nie wiem czy dobrzae to cytuję ale jakoś to tak leciało ,że potrzeba 4 tygodnie żebyś zaczęła zauważać zmiany na swoim ciele po przejsciu na "zdrowy tryb"... 2 misięcy aby zauważyli to Twoi najbliźsi....i pół roku żeby zaczął to dostrzegać cały świat!!! Zaczął mnie dostrzegać cały świat!!! Wiem ,że to jest mało lotne i może brzmieć nieco "różowo"...ale kurcze na słowa "ale schudłaś" ...ech no radość.

Dzisiaj sobie uświadomiłam ile musiałam przez te 6 misięcy znosić sapań ignorantów ,którzy robili wszystko ale napewno nie wierzyli w to że co kolwiek osiągnę. Nawet mój najukochańszy mąż troszkę mi dokuczał...początkowo przy każym moim tzw. podknięciu z mówił " i dieta poszła sie je***"...no cóż czasami ze łzami w oczach odpowiadałam ,że żaden kawałek pizzy nie anuluje wusiłku z całego tygodnia...po 6 miesiącach już nie słysze takich docinek :)))) Cholera to jest pół roku!!! Tak naprawde jubileusz bedzie w piatek...ale będe w górach dlatego dziś jest święto. W pracy jakoś szczególnie mi towarzystwo nie utrudniało. Tylko ta "osławiona" koleżnaka co to się cieszyła ,że w końcu mi się trzeciego dnia nie udało wstać o 5:00 na bieganie...też już sie nie śmieje. Co prawda nie pyta sie także "jak sie rano biegało", ale z dwojga złego już lepiej niech sie nie pyta:))) Największa dumą obdażam sama siebie...tym bieganiem rano to już do reszty. Dziś - na 2 dni przed osiagnięciem 6 misiecy pracy nad sobą - usłyszłam ,że bardzo schudłam w pracy ...w sensie od ludzi z pracy :)))) No cóż - huraaaaaaaaa. Nie odbierajcie tego tak ,że właśnie na to pracowałam...pracowałam nad sobą DLA SIEBIE. Ale kiedy słyszy się takie rzeczy po prostu zaczyna się w to naprawde wierzyć. Jakoś tak jest ,że cudze spostrzeżenia są bardziej wiarygodne od naszych własnych. Już wiem ,że nikt mi nie będzie docinał o tym kiedy i jak długo biegam, kiedy i jak długo pływam itp. ale początki były całkiem inne....i to całe "najbliższe otoczenie" daje człowiekowi w kość. Dziś nie jestem wtym momencie ,w którym bym chciała być...ale gdzieś po drodze to sie przestało liczyć - waga w sensie. Teraz cel jest nieco inny: juz nigdy się konwulsywnie nie objadać, już nigdy nie zajadać problemów, już nigdy nie użalać się nad swoim wygląm - tylko iść po prostu pobiegać :))) To moje "już" póki co osiagnęłam...teraz pracujemy nad "nigdy". Pewnie bardziej spinając pupę mogłabym już dziś ważyć 5 kg mniej...no ale 5 kg mniej będę ważyc później :))))

Wielce was pozdrawiam bo bez Was nie byłabym tu gdzie jestem!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.