Powoli kończę pierwszy trymestr i mam nadzieję, ze teraz to będzie lepiej. Przytyłam 2 kg, choć czuję jakbym przytyła 10. To wina jedzenia słabego. Od 2 miesięcy jem głównie białe pieczywo i ziemniaki. Chleb razowy i kasze, które tak bardzo lubiłam nie przechodzą mi przez gardło. No dobra już powolutku zaczynają przechodzić, ale był taki okres, że nie było szans.
Mam przez to wyrzuty sumienia, że powinnam lepiej jeść, a ja chyba nigdy w życiu tak kiepsko się nie odżywiałam jak przez ostatnie 2 miesiące. Wróciły mi takie smaczki dzieciństwa np zaczęłam kupować śmietanę i keczup w znacznej ilości, które do tej pory u mnie raczej nie występowały. No ketchup jeszcze bywał, ale śmietanę z powodzeniem zastępowałam jogurtem. Do tego mój organizm nie przyjmował surowizny. Teraz mam coraz większą ochotę na ogórka lub rzodkiewkę, co mnie napawa nadzieją, że wrócę na dobre tory.
Potrzebuję też więcej ruchu. Po wyjściu z pracy łapię powietrze jak kaczka. W weekendy staramy się dużo spacerować. No i od tego tygodnia wracam na basen. Ostatnie dwie wizyty skończyły się fiaskiem, bo było tyle ludzi, że nie miało to sensu. Dzisiaj idę na lekcję nauki kraula więc tor będziemy mieli zabookowany przez instruktora. Ten kraul to jedno z tych postanowień noworocznych które mogę wykonać mimo ciąży. A nawet tym bardziej. Pływanie dobre na wszystko :)
Dziwny to stan. Przez tyle czasu pracowałam, żeby kg zgubić, a teraz się rozrastam. I jeszcze mam nie mieć wyrzutów sumienia. Ciało jakieś takie rozlazłe się robi i celulitowe. A ja się martwię, ze przytyję dużo i będę musiała to potem zrzucać. Moja mama przytyła dużo w ciąży i właściwie przez kolejne 35 lat nie zrzuciła. I ja tak nie chcę. Ale czym bardziej o tym myślę, tym bardziej bym coś zjadła- takie moje zajadanie nieszczęsne się uaktywnia.
Wybieram się na jogę, ale to dopiero od 15 tygodnia można. Jeszcze troszeczkę.