Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

20 lat choruje na bulimie od 3 lat

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1624
Komentarzy: 22
Założony: 14 maja 2015
Ostatni wpis: 5 grudnia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kannibal

kobieta, 29 lat, warszawa

172 cm, 54.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

5 grudnia 2015 , Komentarze (3)

    A może brak miłości, tak lepiej byłoby napisać. Czuję się w tym momencie wyjątkowo paskudnie. Nawet nie wiem jak zacząć opisywać to co się dzieje w głowie i emocjach. Nic się większego nie stało więc dlaczego akurat teraz czuję się tak  pusta? 

    Boję się kochać i zaufać. Czuję to w kościach i całym organizmie mam na to niezaprzeczalne dowody. Boję się kochać jednocześnie bardzo pragnąc kochać i być kochaną. Nigdy w życiu tego nie doświadczyłam. Nikt mnie nie przytulał i nikt nie pocałował. Można powiedzieć wszystko przede mną. Ciekawi mnie jakie to uczucie być trzymanym za rękę przez kogoś kto Cię kocha, móc kogoś przytulić (nie tak jak mamusię) położyć głowę  na ramieniu. Jakie to uczucie być kochanym przez mężczyznę. Nigdy nie byłam kochana przez mężczyznę... (nawet przez ojca nie byłam naprawdę kochana).  Patrzę z zazdrością na ludzi szczęśliwych w związkach. Wręcz ich gloryfikuję w głowie mimo, że nie są nikim wyjątkowym, ani piękni ani idealni pod innym względem. Mężczyzna w związku jest jakby atrakcyjniejszy, wydaje mi się, że gdyby był wolny mogłabym go pokochać. Ale nie mogłabym. Gdy nikt nie zwraca na mnie uwagi płaczę że nikt mnie nie chce, gdy ktoś się do mnie zbliża wszystko we mnie krzyczy "nie! nie podchodź, nie chcę Cię". Reakcja "walcz albo uciekaj" jak automat. 

Chłopak w pracy który mi się podoba, ewidentnie nie jest mną zainteresowany. Ja jestem nim oczarowana i oczywiście wydaje mi się, że gdyby chciał to mogłabym z nim spróbować być. Wydaje, właściwe słowo na właściwym miejscu. Podejrzewam, że uciekłabym w popłochu gdyby tylko zbliżył się na bliżej niż metr. Może to i lepiej, że mnie nie chce, szkoda jego czasu. A dla mnie bezpieczniej podziwiać go z daleka. 

   Nie wiem co o tym wszystkim myśleć.


I used to love her.. 

6 listopada 2015 , Komentarze (1)

Jestem osobą która nie lubi niespodzianek. Chyba wszelakich niespodzianek. Rzadko kto potrafi mnie zaskoczyć pozytywnie, raczej ludzie nie trafiają w ten niewiadomy punkt od którego będę skakać z uciechy (czy kiedykolwiek ktoś trafił ?) . Lubię wiedzieć na czym stoję, patrzeć realistycznie z tymże biorąc poprawkę bardziej na te pesymistyczne wersje. Żeby się nie rozczarować, a mile zaskoczyć ( taka ot oszukana niespodzianka ). 

Nie lubię niespodzianek typu mysz w pokoju jak wczoraj i praca na 16 jak dzisiaj. Nie lubię zmian planów, dowiadywania się po czasie. Kiedy słyszę "masz zrobić jutro to" przygotowuję się mentalnie, że to zrobię. Później słysząc "nie, jednak masz wolne" czuję rozczarowanie, przygotowuję się na wolne. To działa w obie strony. 

Nie lubię zmian miejsca, zmian pracy, zmian ludzi ... 
Gdy słyszę "będzie zmiana" jaram się, ale gdy do niej dochodzi czuję pustkę, jakiś koniec, niepewność.. trochę gruntu mi ucieka spod nóg, a ta bezsilność w sytuacji jest okropna. 

Taki nudny ze mnie człowiek, zbyt poprawny, zwykły. lękliwy?

28 lipca 2015 , Skomentuj

W takim pięknym dniu jak dziś kiedy mam ochotę śpiewać i tańczyć aż chce się żyć. Muszę wykorzystać ten dobry nastrój i motywację na 1000% i do was napisać. Wiem że życie czasem bywa do dupy i jest ciężko a jak przyjdzie moment zwątpienia to od razu pojawia się fala tsunami zwątpienia i nie wiadomo w którą stronę pójść, a tak na prawdę życie to jedna wielka fikcja i nic. Ale z autopsji wiem że takie złe myśli i dni nie biorą się znikąd, wszystko ma swój początek dzień, może kilka godzin wstecz. Gdy napada mnie zły nastrój zawsze staram się od razu pomyśleć co mogło to wywołać. Przykład : na kameralnej dyskotece siedziałam sama i widziałam jak inni albo sobie siedzą i gadają w grupkach, albo idą palić w grupkach, albo tańczą w grupkach. Pomyślałam że wszyscy sobie dobrze radzą a ja nie i że nikt mnie nie chce, że jestem beznadziejna, upośledzona społecznie (właśnie tak z jednej myśli powstaje tsunami negatywnych myśli). Byłam dobita i poszłam dobie do pokoju, i siedziałam resztę wieczoru sama. Tak naprawdę nikt mi nic nie zrobił, ja sama siebie zbombardowałam złymi myślami, a nie próbowałam nic z tym zrobić tylko dałam się ponieść fali. Poszłam spać z takim negatywnym nastrojem i rano obudziłam się z równie negatywnym nastrojem, zmęczeniem, niechęcią. Postanowiłam powiedzieć to na grupie, otrzymałam informacje zwrotne, a później wypiłam z ludźmi kawę i pogadaliśmy. I TADAAA! kilka pozytywnych sytuacji, pogadanie, wyjaśnienie i wyrzucenie tego z siebie w konstruktywny sposób strawiło że w magiczny sposób zmienił mi się nastrój. 

   Bo tak właśnie nie jest że nie mamy wpływu na swoje nastroje, dół to nie tylko dół ale suma jakichś nieprzyjemnych sytuacji, myśli, emocji, które zawsze da się zmienić. 

A tak co do beznadziejności życia, to co mnie tak najbardziej motywuje to to że życie nie jest takie totalnie czarno-białe jak sobie wyobrażamy. Nie ma decyzji nie do odwrócenia, rzeczy których nie można zmienić, można wszystko co tylko sie zamarzy. Tak, naprawdę możesz wszystko. Tylko musisz mieć determinację i odwagę, bo czasami brakuje nam odwagi. Łatwiej jest pomyśleć "nie mogę bo.." niż "mogę" i zrobić to. Czasem nam się nie chce a czasem ogrania nas lęk przed czymś nowym i nieznanym. Ale życie jest piękne. Świat jest tak ogromny, złożony, różnorodny, jest tyle możliwości. Gadanie że moje życie nie ma sensu i nie mam pasji i planów ani celów to totalna bzdura.Jest tyle możliwości że każdy znajdzie coś dla siebie, Jest tyle ludzi na świecie więc dlaczego akurat Tobie ma się nie udać .

"Życie jest niesprawiedliwe ale i tak jest dobre".

26 lipca 2015 , Komentarze (2)

Dzisiaj od rana mam jakieś masochistyczne skłonności bo zaczęłam oglądać zdjęcia z przeszłości. Wzbudzają we mnie negatywne uczucia a jednak czasem je oglądam . Nawet nie są złe, bo mocno wyselekcjonowane (czyt. 1 na 100) ale sam fakt gdy patrzę na tą twarz, czasem uśmiechającą się a czasem nie, wraca do mnie to wszystko, uczucia, ten przeszywający notoryczny smutek który tak często czułam. I wraca to zagubienie, niepewność, nienawiść do siebie. I samej siebie mi jest żal, i zastanawiam się dlaczego tak było a nie inaczej. Patrzę na starą klasę, widzę te wszystkie twarze i znowu zaczynam ich nienawidzić jak wtedy, przez całe 3 lata. 

Z drugiej jednak strony czuję ulgę że to już za mną, nie ma już szkoły, horroru jestem tylko ja i moje życie. Jeszcze nigdy nie czułam się tak wolna. Życie  na mnie czeka z otwartymi ramionami, mogę robić co dusza zapragnie, wyjechać, zostać, studiować, pracować. Mogę wszystko. I to jest piękne. 

Wolna ale zniewolona. Bo choroba wciąż trzyma mnie w klatce. Choroba czy lęk? Choroba nigdy sama w sobie nic nie robi, są tak zwane "czynniki podtrzymujące chorobę" . U mnie jest to m.in. lęk przed  podejmowaniem decyzji takich drastycznych, odpowiedzialnością, ale też ludźmi. Można powiedzieć że tak naprawdę boję się żyć, mam wszystko czego zapragnę na wyciągnięcie ręki ale boję się po to sięgnąć i dlatego tkwię w chorobie. Cóż ... praca nad sobą, praca, praca...

14 lipca 2015 , Komentarze (2)

Choć nie czuję żebym kochała siebie tak bardzo bardzo i choć nie wiem czy ja siebie w ogóle lubię (bo ciężko jest to po prostu stwierdzić w 100% obiektywnie) to jestem już na takim etapie kiedy widzę ogromną różnicę więc muszę o tym napisać. 

   Wszystkie wnioski przychodzą wraz z przemyśleniami, ostatnio moich przemyśleń jest multum tylko nie wiem do końca gdzie je zweryfikować czy wyrazić. Czasem je komuś mówię teraz przyszło mi do głowy żeby je zapisać na kartce, ale przecież lepiej napisać w publicznym pamiętniku :)

   Tak właśnie, czy ja siebie kocham. Pierwsza odpowiedź która mi od zawsze przychodzi to tak. Ale ciężko wyjaśnić dlaczego tak jeśli tak a jeśli nie to dlaczego nie. Jak wyrażam miłość do siebie? 

Dokładnie to nie wiem jak to wyjaśnić ale widzę to w swoim postępowaniu wobec siebie. Mniej więcej w gimnazjum, w którym datuję wielki krach w moim życiu gdy wszystko zaczęło się walić, zmieniłam do siebie stosunek z kochanego dziecka, córki, siostry i szkolnej koleżanki na śmiecia, nic nie warte dojrzewające coś. Wiem że miałam do siebie żal, niechęć odrzucenie. Stopniowo utwierdzałam się w przekonaniu że jestem nic nie warta, a fakty popierały to. Moja wartość spadała niżej i do samego dna i 5 metrów pod mułem. W jakimś etapie podjęłam podświadomą decyzję autodestrukcji jaką była bulimia. Dostarczałam sobie  przyjemności w tym zakichanym życiu i przy okazji znęcałam się i rozpoczęłam powolne unicestwianie swojego najgorszego wroga - siebie. Moje życie było nie wiele bardziej intensywne co u człowieka w agonii. Na pierwszych próbach podjęcia leczenia terapeuta powiedział bym napisała listę wszystkiego tego co lubię robić i starała się robić jedną rzecz dziennie. Tyle że ja z frustracją nie napisałam nic i uporczywie mówiłam że bez jedzenia moje życie nie ma sensu, że kiedy się nie objadam nie mam siły na nic, nic mnie nie interesuje, nic nie cieszy. To była szczera prawda tak się czułam. Ale dziś zapytałam siebie dlaczego wtedy tak się czułam a teraz się tak nie czuję? I pomyślałam że prawdopodobnie wtedy tak bardzo nienawidziłam siebie że podświadomie nie chciałam dać sobie tego co jest dobre konstruktywne i zdrowe dla mnie, ja chciałam siebie wykończyć, teraz też pewnie chcę ale w miarę terapii nie jest to tak silne  jak kiedyś, bo od nowa buduję poczucie własnej wartości.

Co o tym myślicie? 

19 czerwca 2015 , Komentarze (2)

Bardzo jestem wykończona i w bardzo złym stanie jestem. Pisanie tutaj i to wszystko, te próby pomocy innym to jakaś abstrakcja. W sumie nie dziwię się już że nie ma w internecie powszechnej recepty na wyleczenie nikt i tak by z niej nie skorzystał. Pewnie jak stąd wyjdę to będę chciała o tym koszmarze zapomnieć tak jak większość ludzi. A teraz jestem po prostu zmęczona. Zmęczona w dużej rozsypce, dużym zagubieniu . 

8 czerwca 2015 , Skomentuj

Dzisiaj chciałam się z wami podzielić tematem wagi, a w szczególności wagi przy zaburzeniach odżywiania. Wiadomo, że zazwyczaj ED zaczynają się odchudzaniem, kompleksami pod kątem wyglądu, wagi ect. U mnie zaczęło się identycznie chociaż długo myślałam że moje diety i sfiksowanie na punkcie odchudzania były zupełnie niewinne. Bo co może być w tym takiego złego, przecież nie ograniczałam drastycznie tylko "jadłam zdrowo". Tak tak to słowo klucz. 

Przez wymioty i wariację z odchudzaniem dorobiłam się dużej niedowagi (BMI14,5). Miałam świadomość że jestem chuda i nawet chciałam przytyć ale wmawiałam sobie że jak już sie wezmę w garść i przestanę wymiotować to przytyję. Los tak chciał że przytyłam i tak ale dalej nie akceptowałam swojego wyglądu. Ważąc 50 kg niby czułam się dobrze z taką wagą ale bałam się że jak przytyję do 55 będę się czuć jak świnia (czyt. tak jak wtedy kiedy ważyłam właśnie 55 i zaczęłam pierwsze odchudzanie).

Wcześniej myślałam że zdrowienie z bulimii nie wiąże się w ogóle z tyciem i w pełni prawidłową wagą (jeśli ktoś oczywiście nie ma niedowagi albo ma małą ). "BMI 17? A co to jest, przecież to malutka niedowaga!". Takie było moje myślenie. Ale to nie prawda jeśli ktoś w ogóle nie ma brzucha to zawsze będzie się obawiał po jedzeniu że ma taki wielki. Ja mam mały brzuszek więc już się go nie muszę bać. 

Dziś wiem że to wszystko było w mojej głowie i samoocenie. Teraz myślę o tym jak ogromna musiała być moja niska samoocena i kompleksy i zaburzenie widzenia własnego ciała kiedy zaczynałam pierwsze diety. Ważyłam dokładnie tyle co dziś a uważałam siebie za spasioną świnię i brzydule choć wcale jeszcze nie  miałam bulimii.  Dziś może nie akceptuję siebie w 100% ale czuję się o wiele lepiej ze sobą. I obecnie ważę 55kg i nie boję się przytyć choć wcale nie muszę. Będę wyglądać dobrze nawet ważąc 60. 

4 czerwca 2015 , Komentarze (1)

Miałam zrobić sobie przerwę ale jakoś mam ochotę napisać. Żyję, oddycham i mam się o dziwo dobrze. 80% moich obaw okazało się niesłusznych(jak to zazwyczaj w życiu bywa). Można powiedzieć, że po 3 latach bycia bulimiczką 24 h na dobę 7 dni w tygodniu, bycia nie człowiekiem, nie kobietą, nie córką, nie częścią świata ani społeczeństwa, zaczynam uczyć się żyć na nowo. Nie jest idealnie, bywa źle i dobrze, ale widzę w sobie wielką różnicę, nawet chce mi się wstać czasem z łóżka, czasem potrafię się ucieszyć ze słońca za oknem czego do tej pory nie umiałam. Zaczynam powoli żyć, może na pół gwizdka ale zaczynam.

29 maja 2015 , Komentarze (2)

Ciut to odkładałam ale dla osób które trochę interesuja się moim marnym losem mam newsa .. w poniedziałek idę do szpitala, kliniki, ośrodka jak zwał tak zwał. Nie radzę sobie do końca i to nic nowego, ale mam nadzieję rozprawić się z tym przed pójściem na studia. I wbrew pozorom (jako osoba wielce proszpitalna) wcale nie skaczę z radości, boję się tak jak każdy by się bał. Dzisiaj byłam u mojej terapeutki podzielić się z nią tymi obawami. Jej słowa zawsze działają na mnie tak kojąco, potrafi mnie zrozumieć jak nikt inny i to bardzo podnosi na duchu. Teraz obawy trochę wróciły ale to w związku z przygotowaniami. Odm yslenia o tym wszystkim boli mnie głowa. w sumie nie wiem dlaczego tak reaguję, za 2 poprzednimi razami byłam wręcz spokojna i wyluzowana. Może to dobry znak, jeśli sie boję to znaczy ze cos się zmieni. 

Co cdo naszego dzisiejszego spotkania to znowu wyłażą na wierzch moje błędne mechanizmy, katastrofizuję, i boję sie zranienia przez innych a tymczasem sama siebie ranię będąc zbyt wyczulona na cudza opinie i krytykę. Nadinterpretuje każdy krok , słowo , wyraz twarzy innej osoby na swoją zazwyczaj niekorzyść. Usłyszałam że nie powinnam tak wszystkiego brać do siebie, i pogodzić się (olac) rzeczy na ktore nie mam wpływu np. humory innych osob, ich krytyke wobec mnie. 

23 maja 2015 , Komentarze (4)

Bywają w moim życiu dni takie jak dziś kiedy rozpamiętuję to co było i myślę o tym co będzie. I czuję się beznadziejnie. Może to dzień dobijania samej siebie. Ciężko mi patrzeć wstecz i myśleć o tym jak wiele straciłam. "Piękne lata" mojego życia które wspominam z bólem i nieraz łzami w oczach. I czuję się tylko skrzywdzona i wcale nie winna. Z poczucia winy i dowalania samej sobie już się wyleczyłam. Nie muszę myśleć że to coś ze mną było nie tak bo to nie prawda. Czuję żal do mojej rodziny, najbardziej ojca. Jestem pewna że wszystko co złego się ze mną działo i dzieje to jego 80% zasługa.  Dla niektórych to zabrzmi egoistycznie. Niewdzięczna gówniara szuka usprawiedliwienia dla swoich problemów z samą sobą. On też tak uważa. 

    Jedyne czego pragnę to zrekompensować sobie te lata. Gdybym się całkowicie wyleczyła mogłabym robić ze swoim życiem co mi się żywnie podoba. Najgorsza jednak jest ta pustka. Pobieżnie wiem jak ma wyglądać moja szczęśliwa przyszłość ale nie znam szczegółów ani w jaki sposób do tego dojść. Całkiem niedawno uświadomiłam sobie banalną życiową  prawdę, że muszę ustanowić sobie cele i marzenia i dążyć do nich choćby nie wiem co. I nie ważne czy będę super bogata tylko czy będę szczęśliwa. Tyle że ja nie wiem co jest moim celem . Nie wiem co chcę robić w życiu by być szczęśliwą... pustka. 

Znowu to robię! straszę się . uwielbiam się straszyć. szczególnie przyszłością. I bardzo często się na tym łapię. Dla tych którzy nie do końca zgłębili temat straszenia  info. - na pewno to robicie! Często ma to na celu zdołowanie siebie i pokazanie jacy jesteśmy beznadziejni i bezwartościowi. Przy okazji straszenia katastrofizujemy, nadmiernie uogólniamy, wyolbrzymiamy, wróżkujemy.. (tak zwane zniekształcenia poznawcze więcej tutaj----- http://ocalsiebie.pl/articles/27/zniekszta-cenia-poznawcze-i-przyk-ady) 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.