Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Podchodzę do życia z dużym dystansem i spokojem. Z ogromną łagodnością patrzę na siebie i swoje ciało. Robię to co dla mnie dobre. Powoli i bez napięcia. Krok po kroku. A reszta świata niech się pier&#*i :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 20936
Komentarzy: 383
Założony: 27 czerwca 2017
Ostatni wpis: 5 listopada 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Zooma

kobieta, 38 lat, Wrocław

163 cm, 97.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 sierpnia 2020 , Komentarze (2)

Wpis miał być o tym, jak obudziłam się super szczęśliwa i na skrzydłach pognałam do kuchni, bo dziś mam planowy cheat day i mogę zluzować dietową spinę. Ale zamiast tego będzie o tym, co się zmieniło w moim podejściu przez ostatni miesiąc. 

Kto funkcjonuje dużo w Internecie i tam szuka porad jak żyć, ten nasłuchał się zapewne o tym, jak to ważny jest dobry nawyk. Ja spędzam w sieci dużo czasu, zawodowo i prywatnie, i o budowaniu nawyków, dobrych nawykach, złych nawykach i książce Siła Nawyku (nigdy nie przeczytałam) nasłuchałam się do porzygu. A dziś zrozumiałam o co kaman :D

Cheat day służy mi do odpoczynku od tego całego napięcia i stresu bycia na diecie. Z jednej strony bycie otyłą to duży problem, a z drugiej przejście na dietę i zmiana stylu życia to też całe pasmo problemów. Na codzień kontroluję w przybliżeniu godziny posiłków i ich zawartość, ilość wypitej wody i wykonanie planu treningowego. A do tego całość trzeba wkomponować w normalne życie, pracę, dom i rodzinę. A w końcu i tak przychodzą momenty kryzysu, gdy wychodzę na godzinę na miasto załatwiać sprawunki, a po trzech godzinach wciąż nie zanosi się na powrót do domu. I problem co zjeść z dostępnego na mieście prowiantu, żeby nie zawalić diety, ale też nie umrzeć z głodu oraz jak to potem skomponować z dietą dzienną. Same wyzwania.

Ale jako dusza wojownicza daję radę, krok po kroku, wyzwanie za wyzwaniem. I w końcu raz w tygodniu (czasem raz na dwa) przychodzi niedziela, w której jem co chcę. Nie muszę tych wszystkich planów realizować, po prostu wchodzę do kuchni i hulaj dusza. Idę na spacer zakończony lodami. Olewam trening. Wodę piję jak mi się chce. Rozpusta totalna. I po jednym dniu takiego upodlenia, na kolejne dni wracam do żelaznej dyscypliny i robię swoje :)

Aż do dziś. I teraz w końcu o tym nawyku.

Cheat day to nadal relaks dla głowy. Ale nawyk sięgania po sensowne jedzenie, zamiast po śmietnik z soli i tłuszczu właśnie się umocnił i zbiera żniwo. Moje śniadaniowe oszustwo to... jajka, a na deser owoc :) Zorientowałam się, dopiero jak zjadłam, że coś mi to za mocno przypominało dietę. Wróciłam do lodówki, żeby chociaż plaster sera dorzucić do brzuszka na uczczenie rozpusty, ale wróciłam z drugą połową brzoskwini, bo od sera odzwyczaiłam się mocno. Dla porównania, jeszcze miesiąc temu, żółty ser i chleb były podstawą mojego funkcjonowania żywieniowego. 

Zamiast zjeść godnie pół pizzy, jak to zwykłam czynić, gdy byłam królową żarłoków i dzikich świń, zamówiłam na obiad sałatkę grecką i pieczywo z czosnkiem :O. Ale największą zbrodnią jest fakt, że owe lody wieńczące wieczorny spacer, które zwykły być firmowym rożkiem z Grycana (dla niewtajemniczonych, trzy gałki lodów, bita śmietana i polewa), zdegradowały się do jednej gałki.

I musiałam dziś poćwiczyć, bo odkryłam niedawno Paulę z treningfitness.com i się zakochałam ❤

Siła nawyku. Dzieje się samo. Nie uwierzyłabym, że to możliwe, gdybym właśnie nie odczuła tego na sobie. A ponieważ teraz mam blokadę przed nażarciem się, taką, jaką mam przed wyjściem z domu z nieumytymi zębami, to myślę, że jest dla mnie nadzieja na przyszłość. Że gdy osiągnę cel odchudzania (a to już w przyszłym roku :D), a dieta się skończy, to nie wrócę na drogę obżarstwa, tylko dzielnie i świadomie będę trwać, lekka jak podmuch wiatru, do końca życia.

I'm the warrior!
AHO!

22 sierpnia 2020 , Komentarze (1)

Ile to się człowiek nowego nauczy z okazji diety. Zaryzykowałam dziś zrobienie spring rollsów na kolację. Ogórek, marchew i papryka w słupki, do tego szpinak i feta, całość zalana odrobiną sosu sojowego i zwinięta w papier ryżowy. Ten ostatni miałam w kuchni pierwszy raz w życiu. Na opakowaniu napisali - skropić wodą. Ale jakoś tak nie miękł, więc zalałam wodą porządnie. W efekcie przykleił mi się do talerza, ale jakoś udało się zwinąć warzywka. Ogólnie smaczne, mocno egzotyczne, trochę nie wiem jak to jeść, ale zaspokoiły głód i chyba zdrowe, skoro wylądowały w dietowym jadłospisie :D

Ogólnie polecam.

20 sierpnia 2020 , Komentarze (6)

Czy ja już wspominałam, że jestem fanką Sashy Sidorenko? No to jestem :)

A moja wojna odnotowuje kolejne wygrane bitwy. Centymetry w obwodach spadają, treningi lecą kilka razy w tygodniu, alkoholu nie piłam od ponad miesiąca, słodycze wpadają z rzadka, głownie w okolicach okresu, dieta, że nie pogardzisz, a wodę wypijam, jak zawodowy pijaczyna. Yeah!

Dumna jestem z siebie jak diabli 😈

Update dla potomnych:
1. Jestem od trzech tygodni na diecie Anki Lewandowskiej i dobrze mi z tym. Nie trzymam się jej kurczowo i ściśle, bo nie jestem w stanie przejeść wszystkiego co ona tam proponuje na dzień
2. W chwilach dużego zabiegania wspieram się Huelem
3. Trenuję z Pawłem raz w tygodniu, raz w tygodniu gram w squasha, resztę dni, poza niedzielą, biegam ok. 30 minut, no chyba że upały, albo krowa się cieli :)
4. Głaszczę kota na odstresowanie

I am the warrior!

Pierwszy raz gotowałam komosę ryżową, i chyba połowa wyszła ok, a połowa niedogotowana. Niemniej z warzywami i fetą, sypnięta szczypiorkiem, była lepsza, niż tylko "jadalna". Nie miałam trochę czasu i weny siedzieć w kuchni nad warzywkami, więc sypnęłam mrożonek z paczki i jest dobrze. Choć mam już plan w przyszłym miesiącu pojechać do jakiegoś wielkiego supermarketu, takiego co samo przejście z lewej na prawą zajmuje kwadrans, kupić dużo mrożonego warzywa i robić swoje wersje mieszanek. Sprawdza się na szybki obiad, jak złoto :D

AHO!

19 sierpnia 2020 , Komentarze (9)

Oto i ono:

Na zdjęciu prezentuje się publiczności jegomość makaron, w towarzystwie podsmażanej na kokosie cukinii, pomidorków suszonych, oliwek oraz fety, hojnie sypnięty pieprzem świeżo zmielonym i oregano.

Było pyszne :D

Z tymi pomidorami i cebulą to zdjęcie wyszło trochę jak ze starej Kuchni Polskiej.

17 sierpnia 2020 , Komentarze (10)

Piję wodę prosto z litrowej karafki - na zdjęciu z sokiem pomarańczowym. 

Na początku mojego odchudzania preferowałam kulturę wysoką w kwestii picia wody i każdą szklankę 300 ml przygotowywałam osobno, wrzucając najpierw lód, potem sok lub owoce i na końcu wodę, pamiętając o równym rozłożeniu balansu pomiędzy wodą wysoko zmineralizowaną, a tą w ogóle nie zmineralizowaną, czyli z Brity :)



Następnie wyciągnęłam z czeluści kuchennej szafki tę oto Ikejową karafkę, aby w niej przygotowywać wodę do spożycia. Czyli znów najpierw lód, potem sok lub owoce i na końcu wypełnienie wodą, również dbając o balans pomiędzy wodą wysoko zmineralizowaną, a tą w ogóle nie zmineralizowaną, czyli z Brity :) W ten sposób miałam tę karafkę zawsze w pokoju, pod ręką, i mogłam z niej bezpośrednio dolewać płynu do szklanki 300 ml. Dopiero gdy woda w karafce się skończyła, biegłam do kuchni ją uzupełnić, co z prostej matematyki (karafka 1000 ml, szklanka 300 ml) zmniejszyło straty czasu spowodowane kursami kuchnia - pokój trzykrotnie. 

A teraz to chleję prosto z karafki bez przelewania i w ogóle nie zwracam uwagi, czy piję wodę wysoko zmineralizowaną, czy tą w ogóle nie zmineralizowaną =D. I też jest dobrze.

Niektórzy mówią, że to lenistwo. Ja nazywam to adaptacją.

AHO!

14 sierpnia 2020 , Komentarze (4)

Wczoraj to było jedno, wielkie, grube i leniwe Nie chce mi się iść na trening. 
I zaczęły się wymówki, że gorąco, że zły humor, że w pracy dużo pracy, że grzbiet mnie boli, krowa się cieli, a trawa zielona. 
I nawet już rano napisałam wiadomość do trenera, że nie przyjdę. Ale potem wysłałam drugą, że jednak przyjdę. O 13:00 miauczałam jak kot w rui, że nie pójdę i że mi się nie chce. O 17:00 że życie jest niesprawiedliwe. O 18:00 wbiłam gruby tyłek w legginsy, zapakowałam butki i wpakowałam się w samochód. Było po prostu milion stopni na zewnątrz i jeszcze korek na Placu Grunwaldzkim. Jak dojechałam do studia to jedyne o czym marzyłam, to żeby pójść pod prysznic. 
Ale zrobiłam ten cholerny trening na maksa ile mogłam, a Paweł zadbał bym nie wyszła z nadmiarem sił z sali. 
Trzeba siebie samego przycisnąć i wymagać od siebie więcej, bo potem rosną takie grube buły jak ja.

AHO!

12 sierpnia 2020 , Komentarze (14)

Catering dojechał, przytaszczony pod drzwi mojego mieszkania, przez całkiem miłego pana, o godzinie 3:00 nad ranem!!!
Trzecia. Rano.
3:00 a.m.

Zadzwonił domofon. Myślałam, że to sen. Ale mój partner się obudził. Wystrzelił z łóżka do domofonu, bo myślał, że jakaś apokalipsa czy coś podobnego. Gdy wrócił i obwieścił - To twój catering..., myślałam że sam głos powali mnie trupem. Na zewnątrz ponad 20 stopni, a u nas sople lodu zawisły z sufitu :)
Ale że jestem jego słodziaczkiem - misiaczkiem, to zrobiłam oczka z masełka i uroczo poprosiłam, żeby odebrał. I dał panu klucz na kolejne dni.
I odebrał. I dał.
Ale ponieważ nie było nic pod ręką do odziania się, to owinął się moim różowym... Jakim? Różowym! szlafroczkiem w kolorowe kropeczki. I tak panu otworzył. Pan się bardzo szybko oddalił. Nie chcę nawet się domyślać jakie kosmate myśli spłynęły po tym biednym człowieku, któremu o 3:00 nad ranem drzwi otwiera wk*rwiony facet owinięty tylko różowym szlafrokiem.

10 punktów dla nas :D

10 sierpnia 2020 , Komentarze (13)

Wstałam o 6:00 rano, żeby tego dziada ugotować. Buraki miękły na parze przez 45 minut, po tym czasie sama prawie zmieniłam się w parę :) Ale się udało i oto moje dzieło... Tadaaaam!

Po zjedzeniu prawie wszystkiego przypomniałam sobie, że nie dodałam soli, pieprzu i octu balsamicznego.
No cóż...

9 sierpnia 2020 , Skomentuj

Jestem na wysokie temperatury odporna baaaardzo średnio. Dlatego lubię jesień, bo jest sporo słońca i nie ma upału. Na razie radzę sobie za pomocą dwóch wiatraków, ale nie pogardziłabym trzecim, oraz wody z lodem. Nalałam sobie do flakonika po hydrolacie z dzikiej lawendy (jakby nie była dzika, to by nie było efektów :)) przefiltrowaną wodę i spryskuję sobie twarz i ramiona dla ochłody. Pomaga. Fakt, że tylko na chwilę, więc dzienne takich dolewek do buteleczki jest sporo. Nie wiem dokładnie ile, ale sporo. I chwilowa ulga jest.

Odpuszczam gotowanie. Rano, tak około 6:00 można jeszcze wejść do kuchni i coś przyrządzić na śniadanie. Ale od 12:00 nie polecam się tam pojawiać - okna są od południa i chyba więcej nie trzeba w tym temacie wyjaśniać. Także oprócz treningów porzucam też przyrządzanie posiłków z diety. Od środy zamówiłam dietetyczny catering, niech mnie ratuje.
Mam tylko nadzieję, że będzie jadalny 😱

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.