Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Podchodzę do życia z dużym dystansem i spokojem. Z ogromną łagodnością patrzę na siebie i swoje ciało. Robię to co dla mnie dobre. Powoli i bez napięcia. Krok po kroku. A reszta świata niech się pier&#*i :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 20954
Komentarzy: 383
Założony: 27 czerwca 2017
Ostatni wpis: 5 listopada 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Zooma

kobieta, 38 lat, Wrocław

163 cm, 97.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 października 2020 , Komentarze (18)


Tak przynajmniej twierdzi Endomondo i ma rację :)
Dzisiaj pobiegłam jesienną edycję Wirtualnego Biegu Kobiet - 5 kilometrów. Na szczęście zebrałam się przed południem, bo po południu i pada, i zimno, i ciemno, i spać się chce.
A tak już piąteczka zaliczona 🤸♀

Ale to tam mała historia, bo piąteczkę to każdy sobie może przepełznąć, nawet ja :) Ale sukces w tym oto tutaj zestawieniu i porównaniu moich wyników biegu z lipca i z dziś. Wstawiam, bo się jaram.

Jak widać na załączonych, i wcale nie fotoszopowanych liczbach, postęp jest 💪.
Warunki do obu biegów - takie same :) Ta sama trasa, ten sam dystans, podobna pogoda, miała być ta sama godzina, ale zaspałam :P, jedynie wyniki lepsze. 

Jedynie... No nie jedynie. Jest zajebiście :D

Endomondo mi pogratulowało.
Partner mi pogratulował.
I za 50 złotych wpisowego, organizatorzy biegu też mi pogratulowali :P. Tym oto biuściastym medalem.

T. Harv Eker powiedział kiedyś, że dobry lider celebruje osiągnięcia swojego zespołu. W moim wyzwaniu ja jestem swoim zespołem i liderem. I teraz naprawdę jest co świętować ❤️

AHO!

9 października 2020 , Komentarze (16)

No to pękło.
31 dni bez słodyczy zaliczone.
Łatwo poszło :-)

Bez miziu, miziu.
Bez "tylko mały kawałek".
Bez "w sumie 29 dni z 31 to też dobry wynik".
Bez odstępstw.
Bez wymówek.
Bez marudzenia.

A teraz jeszcze nagroda sobotnia w formie jabłecznika z lodami i odpalam kolejne 31 dni.

I'm the warrior!

3 października 2020 , Komentarze (6)

Jeszcze do 6 października muszę być twarda, a w środę mogę już celebrować sukces. Zaczęłam się już jakiś czas temu zastanawiać, czym to uczcić. Najbardziej tęsknię za czymś miękkim, pulchnym i ciaściastym, na przykład pączuszkiem 🍩, eklerkiem lub kremówką 🍮. Ale mam trochę awersję do kupowania takich rzeczy w piekarni - osoba nigdy nie ma pewności z jakiej jakości składników jest to robione. Więc pomyślałam, że może jakaś dobra czekolada 🍫, albo inny wafelek, batonik lub cukierek 🍬. Zawsze jawny skład i można powybrzydzać w sklepie :-) Tylko ta chemia w środku często nie zachwyca. No i nie jest to ani miękkie, ani gąbczaste, ani pulchne.

Ale oto dziś z niespodziewaną wizytą przyszła sąsiadka, ta spod szesnastki, co to jej w sadzie obrodziło i z jabłkami zrobić już co nie ma pomysłu. Więc ratując dobrą sąsiadkę, z jakże trudnej i nie do pozazdroszczenia sytuacji życiowej, przyjęliśmy pod dach jabłkowe sieroty w ilości około 5 kilogramów. Pomoc sąsiedzka, wiadomo, to podstawa zdrowego współżycia społecznego :D.

Zatem postanowione - nagrodą dla mnie, za cały trud i wysiłek, za walkę i wytrwałość, za wyrzeczenia i ból dupy, będzie jabłecznik, który do tego sama sobie muszę upiec. Taki deal sobie wynegocjowałam z życiem. Brawo ja.
👏 👏 👏 👏 👏 👏 👏 👏 👏 👏 👏

Sprawę sobie parkuję na sobotę, bo w sobotę mam też zaplanowany bieg Zawsze Pier(w)si, więc jak dobiegnę i dożyję, to sobie upiekę. A jak nie, to nie :)

W międzyczasie:

-- cały czas niestrudzenie dieta Anki Lewandowskiej

-- treningi z Pawłem raz w tygodniu, squash raz w tygodniu, codziennie marsze, bo Rowińska kazała :P

-- alkoholu nie piję od lipca

Czuję, że jest szczuplej. Ale twarde dowody w postaci liczb z pomiarów składu ciała będę miała w drugiej połowie października. Mierzę się regularnie od lipca, ale liczby zna tylko mój trener. Ja biorę moje karteczki, składam równo na pół, potem znów na pół, opisuję ołówkiem i chowam do koperty. W tym miesiącu wyciągnę je wszystkie i poznam prawdę... 

Akurat na Halloween - będzie można się wystraszyć :P

26 września 2020 , Komentarze (13)

Majestatyczny, przedwieczny Zaległoś siedzi po mojej lewej, a równie majestatyczny Wkurw po prawej.

Się osoba nie ogarnia i nie organizuje efektywnie, to osoba siedzi w weekendy i nadrabia Zaległosie. Niech szlag trafi wszystkich coachów sukcesu i produktywności. Jak się jest leniwą bułą, to potem nawet na squashyka nie ma kiedy wyskoczyć.

No dobra... na squashyka nie ma kiedy wyskoczyć, bo współlokator kolegi ze studiów partnera z obecnego związku ma urodziny i trzeba dziś czcić. I osoba nie będzie spalać złych kalorii biegając w kółko za piłką. Osoba będzie te kalorie namnażać, czcząc chrupkim chipsem, że kolega wkroczył w dorosłość formalną, czyli kończy 30 lat :).

 Aho!

22 września 2020 , Komentarze (25)

Właśnie wróciłam z wieczornego marszu. A że wszystko treningowe w praniu (grrrrr...), to poszłam w letnich spodniach w ananasy. I przez całą trasę spadały mi z dupki, ciągle musiałam je poprawiać. 


Wiwat za duże gacie! :-D

:-) Tak się chciałam podzielić moim szczęściem, na temat tego, że mi spodnie spadają (-:

AHO!

18 września 2020 , Komentarze (27)

Najpierw była kwestia "Czy?", a potem była dyskusja "Za ile?".
Ostatecznie stanęło na tym, że tak, i że za 50 zł. 

Zapisałam się na roczne wyzwanie Fundacji Kobieta Niezależna i dostałam numer startowy nieparzysty 3265.


Chciałabym napisać, że cieszę się jak młoda norka, ale prawda jest taka, że jestem przerażona. Przez cały rok trzeba biegać 2 km (i więcej) dziennie. Codziennie. 
Nie co drugi dzień.
Nie dwa razy w tygodniu.
Albo przez tydzień w miesiącu.
Codziennie.

Ta codzienność, konsekwencja i dyscyplina, to będzie wyzwanie dla mojego charakteru. Nie boję się biegania. Boję się, że wymięknę. Po tym roku chciałabym, abym po zdaniu Zaczynam i nie kończę, nie mogła już powiedzieć Jak to ja. Żeby moja wada pn. "zaczyna 100 rzeczy i z żadnej nie ma efektów", zamieniła się w silną "jak powie, że zrobi, to na pewno zrobi - możesz polegać, jak na Zawiszy".

No właśnie. Jak na Zawiszy.

AHO!

11 września 2020 , Komentarze (10)

Dostałam zespół i projekt na dwa tygodnie. Kończy się właśnie pierwszy i ze stresu jestem cała siwa, wszystko mam zesztywniałe i czuję przewlekłe zmęczenie. No i ciągnie, żeby zajeść stres słodyczem.
Zajeść stres słodyczem - fajnie to brzmi :-)
Ale jestem jak skała, nie do ruszenia. Była pizza, był szybki macaroni and cheese i braki w nawodnieniu. Ale słodyczy nie tknęłam i nie tknę. 

#strongerthanever

6 września 2020 , Komentarze (11)

Zaczęło się od choróbska, ciągot przedmiesiączkowych i spadków nastroju. Batoniki i cukiereczki jak malowane lądowały w moim pyszczku, choć nawet nie miały ważnej przepustki. I tak się wciągnęłam kolejny raz w cukrową spiralę, a za nią poleciało większe uczucie głodu (standard) i zrezygnowanie pn. "dziś już odpuszczam, ale jutro to już na pewno wracam na dobre tory"...

W końcu po dwóch tygodniach docisnęłam hamulec, bo sytuacja solidnie wymknęła się spod kontroli.
Zauważyłam, że w wyjściu z zaklętego kręgu kalorycznych przysmaczków i pizzy pomagają mi dwie rzeczy. Numer jeden - treningi. Numer dwa - owoce.

W aspekcie treningów bardzo pomaga mi Paweł, mój trener personalny i jedyna osoba, której ufam w kwestii ćwiczeń. Jest bardzo profesjonalny, inteligentny i niesamowicie pozytywny. Dla mnie spotkanie z nim to najprostszy sposób, aby wyjść z marazmu, bo gdy umówię się na trening oraz za niego zapłacę, to już pójdę. A jak już pójdę, to przecież muszę ćwiczyć, bo co niby innego mam tam robić :P. A z trenerem nad głową, zdecydowanie łatwiej jest "się zmusić". A jak już się zmuszę, to kolejnego dnia jest łatwiej. Taka moja filozofia użytkowa :-)

A owoce? To jest moje koło ratunkowe w pierwszych dniach po odstawieniu. Ponieważ są słodkie, to mózg daje się oszukać. Albo może przekupić? Tylko zjadam ich wtedy naprawdę dużo. Ale efekt jest taki, że po kilku dniach ciągoty do słodyczy tracą na sile, a ja mogę zmniejszyć ilość owoców do normalnego poziomu spożycia dziennego. No i potem owsianka z owocami i syropem klonowym zaspokaja mnie na dzień lub dwa. I na takim lajciku bezsłodyczowym płynę ile tylko mogę. Od dziś postanawiam, że mogę przez kolejne 31 dni :-)

Niestety wiąże się to z tym, że nie ma zgody na Cheat Day Słodyczowy, na niedzielne lody albo torcik imieninowy. Cóż, będę sobie sprawiać inne przyjemności.

Bo jeżeli mówię nie, to znaczy nie.
Kropka.

A teraz moja ulubienica miesiąca, która jest ze mną od pierwszego września i już ją kocham całym sercem. Taaaadaaaam. Oto The Karta Multisport :D

Jak moje finanse wytrzymywały wcześniej bez niej? Nie chcę się doliczać. Natomiast chciałabym tutaj skorzystać z okazji i podziękować mojemu sponsorowi, The Pracodawcy, który mi większą część tej karty opłaca. Nie zwiększa to w ogóle mojej chęci do pracy dla Pracodawcy, ale ociepla jego wizerunek w moim sercu. 
Dziękuję za uwagę.
Wczoraj wraz z The Kartą oraz moim partnerem i jego The Kartą odbyliśmy nocną sesję squasha całkowicie za darmo. Jeeeeeeeej! Niech żyje Multisport!

AHO!

29 sierpnia 2020 , Komentarze (7)

To było tak.
Po pracy zjadłam coś lekkiego, bo wkrótce miałam zrobić dzienną dawkę kilometrów. Ale K. miał jakąś rozmowę, która się przedłużała, więc włączyłam sobie odcinek Przyjaciół. Obudziłam się trzy godziny później (było ok 20:30), głodna jak cholera. Jak już się dobudziłam i zjadłam, to pogodziłam się z myślą, że dziś z treningu nic nie wyjdzie. Oddałam się zwykłym wieczornym rytuałom, poczytałam, przejrzałam Facebooka...
I o 23:30 nie wytrzymałam i zrobiłam półgodzinny relaksujący streching z Paulą :) Zatem ćwiczenia zaliczone. Milionów kcal nie spaliłam, ale flexibility + 1.
Teraz mogę iść spać :D

27 sierpnia 2020 , Komentarze (4)

Ostatnie dni były żałosne. Choroba, zapalenie ucha, a do tego przedokresowa chandra zrobiły swoje. Wpadł jakiś Snickers i nie do końca zdrowy burger z Pasibusa. A ćwiczeń ani widu. Trening z Pawłem oczywiście odwołałam, a ze względu na ucho żadna aktywność na powietrzu nie wchodziła w grę. I tak minęły trzy dni.

I dziś wreszcie poczułam się lepiej. Uszko w granicach akceptowalności. Wpisałam sobie z góry 10 punktów w ZRP, a potem walczyłam, żeby je utrzymać (jak w Młodych Gniewnych :)). I tak dziś na śniadanie jajko sadzone z sałatką wiosenną, na obiad makaron z kurkami, kolacja to ulubione spring rollsy - wychodzą mi coraz lepiej i są bajecznie proste. A na przekąskę koktajl z owoców i mleka kokosowego.

Trening to marszobiegi i ćwiczenia z DAREBEE, potem rozciąganie, przed rozgrzewka i godzinka pękła. Wypitej wody było ponad 3 litry oraz żadnych słodyczy czy innych odstępstw od diety.

Wzorowy dzień.

Ale to nie jest tak, że to przychodzi z łatwością i lekkością, jak pstryknięcie palcami, na które dobra wróżka wyczarowuje motywację i chęci i pyszne jedzenie. Dieta, to fakt, jest mega smaczna, ale trzeba chwilę w kuchni spędzić nad krojeniem tych wszystkich warzywek, smażeniem i pieczeniem. Dziś na marszobiegi to wręcz wypełzłam z mieszkania, tak mocno musiałam się zmuszać, a po drodze z kilkanaście razy wyplułam płuca. Do tego zwykłe stresy, praca, rodzina, biznes.

Ale zawsze powtarzam sobie jak mantrę: Warrior's gotta do, what warrior's gotta do.

I ruszam dupę.

AHO!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.