Tak sobie pomyślałam, że podepnę się pod moją odpowiedź na pytanie „Czy chciałabyś zmienić coś w diecie swojej lub Twojej rodziny?”, które zostało skierowane do mnie przy zapisie na webinar ze strony FB „Kobiety bez diety”, żeby napisać nowy wpis na Vitalię.
Czy chciałabyś zmienić coś w diecie swojej lub Twojej rodziny?
Dopiero za drugim , może trzecim przeczytaniem tytułu zobaczyłam, że zdanie powyższe zaczyna się od słowa „czy”, podczas gdy ja czytałam „co”. Dlatego zabrałam się za odpisywanie bo to „co” generowało mi - co powinnam. A mam wrażenie, że powinnam zmienić wszystko, a czy chcę? Wiem co powinnam - zero cukru, zero glutenu, bez mięsa, warzywnie i zdrowo – cokolwiek to znaczy. Ale nie wiem co chcę i wiem, że jedzenie raczej mnie zabija, niż mi służy.
Ogólnie moje jedzenie to śniadanie i kolacja – kanapki, obiad zupa i drugie danie składające się z ziemniaków, mięsa i jakiejś sałatki czy surówki. W tzw. międzyczasie podjadam nie mając i tym samym nie trzymając żadnych stałych pór tych podjadajek. Mam 66 lat i 96 kilogramów wagi. Mój opór przed zmianą jest bardziej niż przeolbrzymi.
W sumie to chciałabym zmienić sposób jedzenia, ale to kończy się na tej jednej myśli i żadne działanie za tym nie idzie.
Już dawno obiecywałam sobie, że znów zacznę pisać na Vitalii. Poprzednio pisałam może 10 czy 15 lat temu. Przestałam, bo ile można pisać, że nic się nie robi. Wypisałam się z Vitalii, ale później znów wróciłam.
I dalej jestem w tym samym miejscu tzn. o czym pisać jak się nic nie robi? Bo właśnie w tym braku działania jest problem. Żadne małe kroczki mnie się nie trzymają bo stoję w miejscu. Opór i beton. Trzymam się starego sposobu żywienia, chociaż wiadomo mi, że mi nie sprzyja. Ostatnio serio i ze zrzuceniem 10 kg zajmowałam się odchudzaniem z 11 lat temu, przed ślubem mojej córki. Później wszystko przytyłam, a będąc na emeryturze od 5 lat tak z kilogram na rok sobie dorzucam.
Motywacji do schudnięcia mam ile bym tylko chciała – ze zdrowiem na czele, ale mnie średnio zależy na własnym zdrowiu i tak jakoś tak siebie nie lubię. I znam odpowiedź na pytanie – ile można się na siebie wściekać, że nic się nie robi? Aż się z tym pogodzi i przestanie liczyć, że coś się zmieni. Bo o ile cel byłby piękny, np. schudnąć 30 kg., o tyle droga, czyli codzienna mordęga związana z ograniczeniami to już mi się nie podoba. Tyle razy schudłam i znów przytyłam, że już kolejny raz mi się nawet zaczynać nie chce – bo po co?
I pomarudziłam. Pozdrawiam wszystkich czytających ten wpis. Halina.