Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wracam do formy po urodzeniu synka. Jako weteran odchudzania wierzę, że tym razem, nauczona własnymi błędami, potrafię racjonalnie i mądrze uzyskać wymarzoną wagę i kondycję :-) Jestem typową kurą domową z zacięciem pedagogiczno- filologicznym. Pochłaniam masowo książki, zajmuję się dzieciakami, z kuchni zrobiłam jaskinię alchemika. Nie stronię od robótek ręcznych wszelkiego rodzaju. Lubię zwierzęta, jeśli one mnie lubią. Jestem utalentowana muzycznie, ale to talent zmarnowany. Bywam marzycielką, złośnicą, przykładną żoną lub nieznośną synową. Dla każdego coś innego :-D

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 90031
Komentarzy: 741
Założony: 13 stycznia 2009
Ostatni wpis: 5 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasiapelasia34

kobieta, 49 lat, Kraków

160 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 sierpnia 2009 , Komentarze (2)

Teściowa uparła się, żeby jednak wcisnąć nam ten swój samochód. Ja zgłosiłam stanowcze veto (dla uszu męża), ale powiedziałam, że niech zdecyduje sam, to w końcu jego mama i kupiła ten samochód w czasach, gdy on na niego tyrał w jej polu.
A potem zaczęła mi pamięć wyrzucać różne epizody z tym samochodem związane.
Epizod nr 1.
Niedługo po ślubie wprowadziliśmy się do teściów i mój teść kochany zabrał mnie do garażu, żeby mi pokazać, jak się samochód uruchamia i jak się wyłącza zabezpieczenia antyzłodziejskie. On wtedy jeszcze jeździł do pracy, my mieliśmy jedno autko, którym do pracy jeździł mój mąż. W domu zostawałam często sama z teściową, więc teść uznał, że dobrze byłoby, gdyby synowa na wszelki wypadek umiała maszynę uruchomić (teściowa nie ma prawa jazdy). Gdy teściowa usłyszała, że silnik pracuje, wpadłą z jazgotem do garażu, wydarła się na teścia (który uciekł) a potem wsiadła na mnie. I usłyszałam między innymi, że ten samochód to nie byle co, to jej krwawica i że niedoczekanie moje i że jeździć będę, ale po jej trupie...  Znałam ją wtedy niecałe pół roku, nie spodziewałam się ataku i byłam tak tym porażona, że nie mogłam się psychicznie długo pozbierać. Bo to było połączenie histerii z ... sama nie wiem czym...
Wtedy zrozumiałam, że ten samochód to powinien stać w kapliczce jakiejś, bo garaż dla niego to zbyt profanacyjne miejsce. Zresztą przez osiem lat, kiedy tu mieszkam, samochód był używany kilka razy i to w ten sposób, że jechali nim obydwoje, potem jedno wysiadało i załatwiało sprawunki, a drugie siedziało w samochodzie i pilnowało, żeby go ktoś nie ukradł.
Do kościoła często przysiadali się do naszego malucha, bo w czasie mszy ich samochodu nie miał kto pilnować na parkingu.
Epizod nr 2.
Wracaliśmy z poprawin weselnych. Teść ustalił ze mną konspiracyjnie, że sobie machnie parę kielichów, a ja siądę za kierownicę. Jak teściowa się zorientowała, że ja wsiadam na miejsce kierowcy, zrobiła taką aferę, że się pół rodziny zbiegło. Bo ona nie po to kupowała samochód za ciężkie pieniądze, żebym ja go teraz rozbiła i że nigdzie nie pojedzie ze mną. Na to teść ucieszony stwierdził, że wraca do stołu... Tu druga afera. W końcu wróciliśmy, ale to był ostatni raz, kiedy miałam kluczyki w ręku.
Dalszych epizodów nie chce mi się opisywać. Mnóstwo przykrych słów padło w kontekście tego samochodu pod moim adresem, chociaż starałam się trzymać od niego z daleka.
W sumie, to sam jego widok sprawia mi przykrość i jak sobie pomyślałam, że miałabym na to gówno patrzeć codziennie, to robi mi się słabo.
Wyłuszczyłam małżonkowi. A on na to, że zamierza ten samochód wziąć. Zamurowało mnie i sobie poszłam na długi spacer.....
Wracam, a mój ślubny mówi tak, że jakby ten samochód miał stanąć między nami, to on też go nie chce... No po prostu miód na serce.... Ciągle mnie zadziwia ten facet. Słyszę i czytam takie różne przykre historie na temat osobników płci przeciwnej i nie mogę się nadziwić, że mnie się trafiło, jak ślepej kurze ziarno...
Na razie mój osobnik skończył przybijać boazerię na klatce schodowej, a jutro ma montować balustradę. Jak już mówiłam, zaczyna się chłopak rozkręcać. I coraz więcej ma pomysłów, tylko czasu coraz mniej... A złotą rączkę to chyba faktycznie ma...
Pozdrawiam szanowne czytelniczki (i czytelników?) !!!

8 sierpnia 2009 , Komentarze (3)

Mąż raz w roku ma dwa tygodnie urlopu. I to takie umowne, bo cały czas musi być w zasięgu. Zabrał się za remont w domu, ale że naturę ma raczej spokojną i działa bez pośpiechu, to na myśleniu zszedł mu prawie tydzień i zaczął dziś rano. Na razie nic się nie oddzywam, bo przed nim jeszcze tydzień, ale już widzę, że nie zdąży. Przeraża mnie perspektywa funkcjonowania przez kilka kolejnych miesięcy w rozgrzebanym domu, skakania po kartonach i omijania kabli i wierteł leżących gdzie bądź. A mój ślubny jest z tych, co to wszystko chcą zrobić sami. W sumie fajnie, bo źle znoszę widok wałęsających się po domu "fachowców". Zawsze to swój chłop stuka młotkiem, a nie jakiś spec, co to wie wszystko najlepiej, klnie jak szewc i śmierdzi papierosem przy dzieciach. Tylko że ten mój jest taki flegmatyczny.... Rozkręca się po kilku dniach, więc pod koniec przyszłego tygodnia pewnie będzie stukał i wiercił po 20 godzin na dobę. Zaczynam planować ewakuację.
Za to wspaniale zaczyna się rozwijać relacja tatuś -synek. Mały podaje gwoździe, przeciąga kable, czuje się taki ważny i potrzebny... A ja im robię zdjęcia, żeby im przypomnieć kiedyś, w jakiej przyjaźni żyli :-)
U mnie włączył się "syndrom wicia gniazda". Wszędzie dostrzegam coś do zrobienia, jakbym przejrzała na oczy. Biegam więc od rana po domu i wokół domu, coś tam robię i skrobię, a po południu zwala mnie z nóg kręgosłup, który przypomina mi, że jestem za gruba i w ciąży i mam się oszczędzać. Dziś wieczorem to nie ja psa, ale pies mnie wyprowadzał na spacer, bo ledwo szłam. Ale w nagrodę za to moja uparta suka coś dla mnie upolowała: przyniosła w pysku tłustą mysz. Nie powiem, czy była smaczna, bo jak się psina zorientowała, że nie chcę zjeść prezentu, kłapnęła raz paszczą i nawet ogonek nie został. Fuj! Pewnie został jej zwyczaj polowania i zjadania myszy z czasów jej bezdomności. Jest skuteczniejsza, niż kot. Zresztą sądząc po wyglądzie, jest potomkiem psów myśliwskich. Ma coś z labradora i charta. Biega jak szalona, ma instynkt łowcy i uwielbia skoki do wody. Ja za to coraz bardziej przypominam sapiącego upasionego mopsa :-)
Podobno pies upodabnia się do właściciela. Więc u nas będzie odwrotnie: to ja muszę upodobnić się do naszej psicy. Na przyszłą wiosnę mam zamiar biegać, zyskać smukłe ciałko... tylko długie łapy mi nie wyrosną....i polować na myszy nie zamierzam :-D

6 sierpnia 2009 , Komentarze (3)

Szaruga za oknem, w polu ścierniska po zbożach, trawa żółknie i liście na drzewach zaczynają się przebarwiać. Noce chłodne. Jesień jak nic, chociaż w kalendarzu pełnia lata. Dzieci już myślą o szkole, kompletują wyprawki. Mąż coś przebąkuje o kupowaniu węgla....
A lato miało trwać wiecznie... Smutne to. Tylko obowiązki domowe wciąż te same: mycie garów, gotowanie obiadów, pranie... W kuchni przeżywamy inwazję muszek owocówek. Wszystko pootulane ścierkami i pozamykane, a i tak wstręciuchy wkręcają się , gdzie się da. W nocy dobrały się do powideł w rondlu, na szczęście udało się je uratować. Ale ocet malinowy do wyrzucenia... A szkoda, taki miał piękny kolor...
Dzień nostalgi mnie złapał. Planuję wyprawę do biblioteki, na pogaduchy i łowy książkowe. Coś by pasowało na poprawienie nastroju... Biała herbatka?

5 sierpnia 2009 , Skomentuj

Wesele się odbyło. Popłakałam się jak bóbr, bo żal mi tego mojego brata. Że żonaty, to ok, ale zaraz będzie dziecko. Z tego , co wiem, to narzeczona go wprowadziła w błąd, bo za wszelką cenę chciała mieć dziecko już! Taki hormonalny ogłupiający ciąg ją złapał, wyłączył się jej rozum. Mogła poczekać te pięć miesięcy do wesela.... Więc bratowa z ciążą gigant, chociaż mamy termin w tym samym czasie. Ja przy niej to filigranowa jestem i nie wtajemniczeni nie wiedzieli, że w stanie błogosławionym. I na parkiecie wywijałam do upadłego, ku przerażeniu mojego męża. Tancerzy dobrych było co niemiara, a ja nie siedziałam ani chwili. Mąż skręcany zazdrością najpierw namawiał mnie na pójście do spania (mieliśmy pokój w hotelu obok), ale w końcu się poddał. Siedział za stołem i patrzył... co jego szalona małżonka wyprawia. Tuż przed świtem wysłałam go do dzieci z przerzeczeniem, że zaraz przyjdę... i zapomniałam.
 Bo właśnie był piękny wschód słońca, góry, lasy, stado koni na łące... i poszłam na spacer. Nie sama. Ze szwagrem, który po alkoholu się ośmielił i zaczął mi takie zwierzenia czynić, że nie wypadało go tak zostawić...
Skończyło się awanturą w dwóch pokojach hotelowych: u mnie i i siostry. No cóż... fajnie było...taki smaczek i wyrwanie z rutyny .
Spałam może godzinę, potem Msza w starej greko-katolickiej cerkwi. A potem impreza od nowa. Maraton jednym słowem.
Wróciliśmy w nocy z poniedziałku na wtorek. Oj, nie chciało się wyjeżdżać, ale obowiązki wzywają. Mąż wykorzystuje urlop na zakładanie schodów. Ja chomikuję dobrości na zimę. Dziś powidła śliwkowe z miodem i imbirem, pachnie w całym domu. Na obiad pieczeń z indyka w ziołach z kaszą jaglaną i surówką, dla łakomczuchów jeszcze placki z wesela.
Ciekawa rzecz, że zawsze miałam trudności z odmawianiem sobie słodyczy. A teraz przesiaduję przez kilka dni przed całą tacą pyszności, podziwiam kolory i wykonanie, ale w ogóle nie mam na te dobrości ochoty. Czyli nareszcie nie muszę sobie odmawiać!!! Cudowne uczucie!!! Tego i wam życzę, bo czytam o waszych napadach łakomstwa. Też tak miałam. I nie mam!!!! I oby tak mi zostało...

31 lipca 2009 , Komentarze (2)

Wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek poświęciłam na pielęgnację własnych uczuć :-)
Wyspałam się, spacer z psem po rosie, śniadanko pyszne i kawusia delikatna. Piękna pogoda, błękitne niebo, lekki wiaterek....
I zgrzyt. Zadzwoniła siostra męża z pytaniem, czy moi teściowie już wyjechali. Zapytałam, dokąd mieliby wyjechać i się dowiedziałam. Moja teściowa umówiła się na wyjazd w góry ze swoją córką. Już dawno. Już ją nie bolą nogi, nie jest za gorąco i cudownie ozdrowiała. I odległość też ją nie przeraża. A ja byłam taka naiwna...Ale o dziwo, już mnie to bardzo nie obeszło. Powiedziałam sobie tylko głośno, że moja teściowa jest fałszywa, obłudna i kłamie w żywe oczy (albo dowolnie posługuje się faktami). Muszę to sobie zapamiętać, żeby nie dać się wmanewrować po raz kolejny w jej gierki. Osiem lat znoszę ją cierpliwie, ale właśnie mam dość. Ani dnia więcej. I postaram się, żeby miała jak najmniej kontaktu z moimi dziećmi i nie zatruwała im umysłu swoimi chorymi poglądami. To tyle o teściowej. Właśnie wyjechała, potem wyjeżdżam ja, więc przy dobrych wiatrach nie zobaczę jej przynajmniej przez pięć dni. I to wystarczający powód, by mieć wspaniały nastrój!
Zaczęłam pakowanie. Zaczęłam od żelazka, bo to sztywna impreza z odprasowaniem na galowo. Pies czuje, że coś się święci i zrobił się nerwowy. Powarkuje (nadal!) na dzieci i kłapie zębami na przygodne muchy. Ja pakuję garnitury, koszule, suknie....
I przy tym zapomniałam o prezencie dla nowożeńców. To ma być album retro ze starymi zdjęciami obojga z dzieciństwa + komentarze. Zdjęcia są, album jest, tylko trzeba powklejać i podopisywać. I to wszystko w ostatnim momencie... pamięć zawiodła...
Jedziemy nocą, bo mąż pracuje do 20-tej. To w nagrodę, że od jutra ma urlop, trzeba pracownika zmęczyć, żeby miał większą radość.
A potem piękne trzy dni z dala od cywilizacji, w starej stadninie koni, poza zasięgiem telefonii komórkowej. I wielka impreza rodzinna, z której w każdej chwili można uciec na spacer do lasu lub do hoteliku. Cieszę się na ten wyjazd bardzo bardzo. Mam nadzieję, że dla was weekend też będzie wakacyjnie piękny :-)
PS. Mój nowy sąsiad, starszy pan, powiedział mi wczoraj, że odkąd stracił częściowo słuch, czuje się zdrowszy psychicznie :-) Jak chce słyszeć, to dyskretnie nadstawia zdrowe ucho, a jak woli nie słyszeć, to stoi prosto, uśmiecha się, kiwa głową i rozkłada ręce tłumacząc, że jest głuchy, ale mimo to cieszy się, że wszystko jest ok. Nawet, jeżeli właśnie rozmówca wyzywa go od najgorszych :-)
Zaczynam mu zazdrościć. Tego podejścia do ludzi, do życia i tej głuchoty. Kupię sobie zatyczki

30 lipca 2009 , Komentarze (1)

Mąż wyszperał ze swoich kawalerskich archiwów taką książkę. Taki psycho-poradnik. Zrobił to w odpowiedzi na moje pytanie, jak udało mu się przetrwać 27 lat pod jednym dachem z toksyczną matką i nie zwariować. Twierdzi, że ta książka mu bardzo pomogła.
Czytam i stwierdzam, że złości można wspaniale się pozbyć, albo inaczej: można nie dopuścić do jej pojawienia się w sobie. Spróbuję opowiedzieć swoimi słowami:

Jeśli czujesz, że jakaś osoba swoim zachowaniem lub tym, co mówi, wzbudza w tobie poczucie złości, zastanów się, jakie jest źródło jej zachowania. Zastanów się, czy to, co robi i mówi wynika z :
a) jej niewiedzy,
b) jej choroby (umysłowej) lub zaburzeń osobowościowo-emocjonalnych,
c) jej głupoty.
Jeśli przyczyną jest a), to trzeba zadbać o uświadomienie (rani mnie, sprawia mi przykrość to, co robisz i mówisz, bo rzeczywistość jest inna... tu wyjaśnienie).
Jeśli przyczyną jest b), skierować na leczenie do odpowiedniego specjalisty lub wykazać współczucie z powodu nie radzenia sobie z emocjami i problemami, oferować pomoc.
Jeśli przyczyną jest c), to pamiętać, że NA TO NIE MA LEKARSTWA i najlepiej zachować w sercu LITOŚĆ dla takiej biednej, dotkniętej nieuleczalną przypadłością osoby.


Czyż to nie piękne? Mój wspaniały mąż przez wiele lat nosi w swoim poczciwym sercu litość dla swojej matki i to jest jego siłą i źródłem równowagi wewnetrznej.
I teraz już rozumiem, że gdy ja się złoszczę i tupię (co mi się zdarza, nie przeczę), jego mina nie oznacza cierpienia. On tylko analizuje i zastanawia się, jak mi pomóc (litości nie okazuje, znaczy się, że nie uważa mnie za głupią, tylko niezrównoważoną ).
 A teraz ja przywołałam sobie w pamięci wczorajszą scenę z teściową, jej zacietrzewioną minę i zastanawiam się: nie wie, co czyni, chora, czy głupia?
I stwierdzam że wszystko na raz, beznadziejny splot. Zaburzenia ma ewidentne, już od dawna proponowałam jej psychologa (bo za psychiatrę by się obraziła). Na wiedzy też jej nie zbywa, izoluje się od ludzi i żyje w swoim wyimaginowanym świecie, bez racjonalnego kontaktu z rzeczywistością. A głupota ma u niej wymiar piramidalny, wiele razy dała jej ewidentne świadectwo.
Tak więc pozostaje mi litość i współczucie, bo pomóc już nie potrafię i chyba nie chcę. Tylko teścia mi żal, fajny chłop z niego. Dlaczego jej nie zostawił dawno temu? Kocha ją? A może czytał tę samą książkę i tak jest przy niej tyle lat z litosci? Bez niego byłaby bezradna jak dziecko...

I tym sposobem mój pamiętnik przerodził się w studium psychologiczne leciwego małżeństwa.

Dla odmiany napiszę coś, co jak najbardziej pasuje do Vitalii. Otóż na fali przygnębienia upichciłam danie z tego, co się dało znaleźć, czyli placuszki cukiniowo-czosnkowe. Polecam wszystkim amatorom zieleniny i czosnku:  http://www.wielkiezarcie.com/przepis48429.html
Dzieciaki pochłonęły migiem i wylizały talerze. Na kolację chcą tego samego.
Słońce jeszcze nie zaszło. Świat jest piękny. I ludzie są życzliwi. Tylko czasem pojawiają się chmury, ale taka ich natura... po co się na nie złościć....

30 lipca 2009 , Komentarze (2)

Relaksuję się. Powtarzam sobie, że świat jest piękny, ludzie życzliwi i tylko wyjątki potwierdzają tę regułę. Od wczorajszego wieczoru próbuję przepracować w sobie przykrą konfrontację z moją teściową.
Zaproszeni teściowie zostali na wesele mojego brata. Na prośbę zamieszczoną na zaproszeniu, żeby potwierdzić swój udział, nie zareagowali. Więc poproszona przez brata zapytałam osobiście. To było miesiąc temu i odpowiedź była: "Tak, oczywiście, kupujemy specjalnie samochód, żeby się jakoś zaprezentować, i żeby było wygodnie na dłuższą trasę. Na pewno jedziemy." Wesele jest w górach, piękne tereny i środek wakacji. Myślałam: zrobią sobie fajną wycieczkę... Poprosili o rezerwację w miejscowym hotelu, bo to daleki wyjazd.
Dwa tygodnie temu kupili samochód. Na kredyt, czarne audi z jasną tapicerką i klimatyzacją. W domu maja już 4 inne samochody, które stoją nieużywane. Moim zdaniem teść zgodził się na to snobistyczne szaleństwo teściowej, bo to było warunkiem wyjazdu na wesele, a jemu na imprezie bardzo zależało.
Wczoraj poszłam do nich powiedzieć im, gdzie jest hotel i przekazać szczegóły rezerwacji. Wszystko załatwiał mój brat.
Teściowa wypadła na mnie z wielką.... mordą. To chyba najbardziej adekwatne, choć brutalne określenie. Bo co ja sobie wyobrażam, że ona pojedzie z takimi bolącymi nogami na taki potworny upał (klimatyzacja!) na taką daleką trasę! W ogóle co to za bezczelne przypuszczenie, że ona taka zchorowana i obolała będzie się tułać po jakichś hotelach z powodu jakiegoś tam wesela....
Za jej plecami stał teść. Jego oczy robiły się coraz większe i większe...
Odwróciłam się bez słowa i wyszłam. Zaraz za drzwiami się rozpłakałam. Przyszedł teść i przepraszał mnie za tą głupią babę i stwierdził, że spodziewał się takiego obrotu sprawy, że jej chodziło o wymuszenie na nim kredytu na samochód, że wesele to był dogodny przygodny pretekst...
Nie mogła cholera powiedzieć tydzień wcześniej, że rezygnuje?!!!
Zadzwoniłam do brata. Nie da się już odwołać rezerwacji. I ilość gości w lokalu zapłacona. Mąż stwierdził, że bierzemy koszty na siebie i się przehotelujemy. I też mu wstyd... za własną matkę...
Wszystko odbyło się w takim stylu, że nadal nie moge się pozbierać. I strasznie mi przykro, że ona zachowuje się jak rozwydrzone kapryśne dziecko, a wszystko skupiło się na mnie. Nie jestem odporna na przejawy ludzkiego egoizmu. Więc sobie cichutko to próbuję przepracować w sobie.
Dzisiaj teściowa zaproponowała mojemu mężowi jeden ze stojących bezużytecznie samochodów. To stare cinqeccento (?), które stoi w garażu przez ostatnie 4 lata. Powiedział, żeby go sobie sprzedała, bo on ma czym jeździć. Więc dowiedział się, że ten jego stary grat się lada moment rozpadnie i że wstyd takim czymś jeździć. Jak mąż wrócił po tej rozmowie, trzęsły mu się ręce. A to bardzo spokojny i opanowany facet. Ten jego stary grat to ukochany duży fiat, którego pieści z miłością kolekcjonerską od wielu lat i jest z niego dumny. A ona mu taki tekst...
Mam taką wielką... takie coś w gardle, co nie pozwala swobodnie oddychać. Wystawiłam na balkon psa. Teściowa się go boi, więc się nie pojawi. A ja mam zamiar jej unikać jak najdłużej, bo się boję, że mi to coś w gardle zejdzie niżej i wyleję jej na głowę całą uzbieraną za jej przyczyną żółć. A dużo tego i na różne tematy, bo zbiera się od bardzo dawna. A hamuję się, bo myślę sobie, że nie chcę zejść na jej poziom...darcia mordy. Bo o normalnej rozmowie w jej przypadku można tylko pomarzyć.
Może zna ktoś sposób na bezpieczne odreagowanie? Żeby wilka nie zabić i owca nerwicy nie dostała?
Na szczęście dzieci dziś moje zachowują się jak anioły. Widzą moje przygnębienie i znoszą mi co trochę prezenty. A to szminkę z błota i trawy, a to serce z gazety, a to perfumy z mydła i proszku do prania... Kochane są...

29 lipca 2009 , Skomentuj

Wróciłam właśnie z wyprawy po niezbędne dodatki do kreacji. Portfel chudszy o 300 zł, ale bez bielizny ani rusz. I tu znów niespodzianka: bielizna ciążowa jest niewiarygodnie cenna. Takie sobie niezbędne majtki jedyne 45 zł. A bez majtek nie pójdę... Chociaż... w razie wpadki mogę zawsze powiedzieć, że to na życzenie męża . A że on człowiek małomówny i nieśmiały, to podejrzewać go można o wszystko...
Ale za to biżuteria jest ok. Solidny materiał, ładny wzór i cena rozsądna, bo nie jakiś tam jubiler w galerii handlowej, tylko skromne stoisko w starym domu handlowym Nowej Huty. Miła starsza pani, roztargniona i uśmiechnięta, przyjemna odmiana po nadąsanych panienkach ze sklepów firmowych. Drobny handel osiedlowy to dużo wyższy poziom obsługi. I ta atmosfera, zapach kawy unoszący się w powietrzu, targowanie, dobre rady i w ogóle indywidualne traktowanie klienta, który naprawdę jest "nasz pan".
Tak więc kreacja skompletowana. Teraz trzeba się oprać. Fryzjer zamówiony, perfumy wybrane. A to wszystko i tak zginie w tłumie... Bo weselisko na 200 osób ponoć. Więc to bardziej chodzi o to, żeby się nie wyróżniać na niekorzyść, zlać z tym pachnąco-błyszcząco-uczesanym tłumem. I przytulić swojego mężczyznę, który nie lubi takiego zbiegowiska i będzie cierpiał z powodu zagubienia (więc sukienka jest niemnąca, coby się przytulał do woli).
Ponieważ dom rodzinny ma być przepełniony, szykujemy się na wyprawę pod namiot. Dzieci zachwycone tą perspektywą. Jeśli będzie ładna noc, to takie namiotowanie jest kapitalnym przeżyciem. Bo noc czarna, derkacze na łąkach, świerszcze i rosa.... A jeśli trafi się burza, to pewnie najemy się strachu .
A teraz biegnę do ogródka. Przez mój stan błogosławiony nie opalałam się w tym sezonie, więc muszę się pozbyć bieli młynarskiej, bo sukienka dużo odsłania. Może troszkę zmienię odcień, żeby nie świecić w ciemnościach.

27 lipca 2009 , Komentarze (3)

Minęło spiętrzenie obowiązków, teraz chwila relaksu.
Najpierw urodziny córeńki w piątek. Wypracowałam w pocie czoła na upale tort biszkoptowo-śmietanowo-czekoladowy, przybrałam rodzynkami w czekoladzie i brzoskwiniami. Tort wieczorem został "zdmuchnięty", chociaż z racji upału " pływał", mimo przetrzymania go w lodówce. Goście pochłonęli oprócz tego górę naleśników ze szpinakiem, pieczarkami, białym serem, dżemikami i miodem. Takie naleśnikowe party nam wyszło . Odbyli bitwę na balony (pękły wszystkie!) i zawody w ilości wypijanych szklanek wody. Bo ten upał...
Sobotę rozpoczęłam od rewizji szaf i garderoby, bo wesele za tydzień i rodzinę ubrać trzeba. I okazało się, że braki ogromne, przede wszystkim finansowe.... Córce stopa urosła o dwa numery, więc sandałki, oczywiście różowe. I z tym zakupem poszło gładko. Synek nie ma koszuli wizytowej, więc kupujemy zestaw imprezowy z muszką i krawatem, wyszło tanio. Mąż postanowił odkurzyć ślubny garnitur. Przez osiem lat małżeństwa nie zmienił gabarytów, więc serdecznie podziękował mi, że tak dobrze o niego dbam i nie ma problemów z upychaniem brzucha w spodnie . Ale jego ślubne buty miały się gorzej... Wprawdzie twierdził uparcie, że wystarczy kupić dobrą czarną pastę i dziury znikną....Ale gdy okazało się, że w podeszwach dziury są wypełnione kamieniami i piaskiem (takie okazałe wypielęgnował), to kategorycznie zażądałam wyrzucenia butów i kupienia nowych. Niestety, samo pokonanie mężowskiego oporu w wydawaniu pieniążków nie załatwiło problemu. Bo mój mężczyzna ma numer buta 46, a o to w sklepach trudno. Więc pielgrzymowaliśmy.... W ulewnym deszczu, w mokrych skarpetkach, w kiepskim humorze. Ale udało się, buty zakupione.
I na koniec problem największy, czyli ubranie mnie. Zaczęłam od reklamujących się sklepów dla mam. I okazało się, że na ten sezon wszyscy projektanci dla przyszłych mamuś postanowili ubrać je w wory o pokutnych szaro-grafitowych kolorach. Brrr... I ceny też powalające. Zrezygnowana zajrzałam więc na plac targowy, żeby zakupić sobie szpinaku na pocieszenie. Przechodziłam sobie koło takiej budki z kieckami i mnie olśniło, że teraz modne są ciuszki odcinane pod biustem, luźne i zwiewne! I ku swojej radości kupiłam piękną kieckę za przyzwoitą kasę, na której nie jest napisane, że kolekcja i że marka i że na ciążę. I leży świetnie i chodzić się w niej da na przyszły czas. Stwierdziłam, że te sklepy ciążowe, to chyba dla snobów. Bo ciąża nie trwa wiecznie i wydawanie 300 zł na sukienkę to lekka przesada.
No więc udało się zakupić wszystko, co trzeba. Ale sobota minęła nie wiadomo kiedy. Wieczorem jeszcze kwiaty i pojechaliśmy na imieniny, bo przecież Anny.
Niedziela też w biegu. Mąż się uparł zakupić żonie biżuterię do nowej kreacji. Tylko że nie robił tego nigdy wcześniej, więc samo wybieranie przebiegało burzliwie. Powiem tylko, że żadnej nowej biżuterii nadal nie posiadam.... A popołudnie to impreza urodzinowa babci, z numerkiem 96!!!! Mąż życzy babci 100 lat, a ona na to: "Taki skąpy jesteś? Chcesz mnie pochować za cztery lata?" Babcia jest super! Siedziała w kąciku i patrzyła na salonik, w którym zebrały się wszystkie jej wnuczęta z małżonkami i prawnuczętami. Pełno zwłaszcza maluchów. Najstarsze siedem lat, najmłodsze siedem miesięcy. O tym całkiem najmłodszym nadal nikt nie wie. Teściowa nawet mi przygadała na forum publicznym, że coś te moje odchudzania nie przyniosły rezultatu, bo chudnę i tyję w oczach (hi hi hi, paskuda z niej, ale na chudnięciu i tyciu to się akurat wcale nie zna). Kuzynki popatrzyły na mnie współczująco (że taką teściową mam), a ja się uśmiałam w duchu. Swoją drogą żałuję, że pewnie nie będę miała okazji zobaczyć miny mojej teściowej, gdy się dowie, ze znowu będzie babcią.
A dziś błogi spokój. Tzn. coś tam sobie kuchcę, popijam herbatki ibirowe, owocowe i takie różne drobne przyjemności sobie sprawiam...
Odkryłam dziś na grządkach piękną fasolkę szparagową, żółta i zieloną. Może by tak je wymieszać w słoiczkach i na zimę, na ciężkie czasy? Taki słoik w szarym grudniu zielono - słoneczny to może być rzecz niezwykle cenna... I dzieciaki nie będą przymierać głodem, jak mama będzie zbierać siły z maluchem na ręce .

21 lipca 2009 , Komentarze (2)

Dziś postanowiłam zemścic się na teściowej, która ostatnio dotkliwie nadużywa mojej cierpliwości. Dostanie skrzynkę ogórków po diabelsku, może jej to nieco "wyparzy " buzię i zacznie najpierw myśleć, a potem gadać. A że moja tolerancja  na głupie gadanie jest wyjątkowo ostatnio słaba, to zemsta będzie słodko-paląca :-)
Rano stawiłam się w przychodni, by dać sobie upuścić krwi zgodnie z harmonogramem ginekologa. Zastanawia mnie, kto to wszystko wymyślił, żeby kobietę w ciąży co miesiąc kłuć, zabierać cenną krew i ciągle badać, jakby ciąża była stanem patologicznym organizmu. Od tego można się dopiero pochorować...Lekarzy interesują tylko wyniki badań na papierku, ignorują fakt samopoczucia kobiety, kondycji psychicznej, diety... Najwyżej zalecą witaminy w pigułach na odczepne. Bezsens...
Za półtora tygodnia mój brat się żeni. Muszę kupić jakiegoś ciucha. Nie może być byle co, bo towarzystwo ma być wyjątkowo wrażliwe pod tym względem. Perspektywa wydania góry pieniędzy na szmatkę, którą ubiorę raz (bo taka z miejscem na brzuch to raczej uniwersalnym strojem nie jest) nie nastraja optymistycznie. W ogóle jakiś zgryźliwy dzień mi się trafił... Wybaczcie...
Dzieci też się dostroiły do mnie. Nieznośne strasznie...Jutro będzie lepiej...
Myślę nerwowo, czym by sobie humor poprawić.... Ogórki z miodem? Dla mnie z miodem, dla teściowej z chili :-) Już mi lepiej, jak sobie wyobrażę jej minę :-D

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.