Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jakby było świetnie to by by nas tu nie było, no nie?

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6956
Komentarzy: 10
Założony: 7 marca 2009
Ostatni wpis: 5 lipca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Zalsia

kobieta, 53 lat, Warszawa

158 cm, 53.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 listopada 2012 , Komentarze (2)

Jadę z tym koksem. Ale waga opornie. Zjechało 2 kg w miesiąc i stoi jak zaklęta. Jestem twarda. Sławek wspiera. A waga ani hu-hu. Tyle było imprez, wczoraj nawet rodzice przygalopowali z czekoladkami. Że niby w imieniny to można coś lżej się potraktować itd. Nic z tego. Obok bomboniery ustawiłam piękną miseczkę z rzodkiewkami. Zapiliśmy czerwonym wytrawnym. No, może kieliszek za dużo bo rano znów +200 gram. A może to cykl.
Dziś miała być kanapka z kremem z awokado. Zabrałam awokado, przyprawy, cytrynkę. Kroję. W środku zepsute. Wywaliłam. No i co, zjadłam sałatkę z pomidorów i cykorii. Pewnie połowa planowanych kalorii. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Cały problem z dietą na tym polega, zawsze coś nie wyjdzie, więc jem mniej. A i tak nic w dół. 

17 października 2012 , Skomentuj

Trzymam się, a co. Dziś minie 2 tygodnie. Po pierwszym uczucie głodu może i odrobinę zelżało, ale wagą wyskoczyłam powyżej 59 kg! Siła błonnika. Podobno uczucie sytości na dłużej - he he... Przedwczoraj postanowiłam nie oglądać się na nic tylko tyle zjeść żeby nie czuć przez chwilę głodu. Nie liczyłam co do grama płatków ani plasterków awokado, ani sztuk rzodkiewek. Zamiast jeść ostatnią przekąskę ciemną nocą zjadłam ją razem z lunchem, zyskując na poczuciu sytości. Postanowiłam, choćby nie wiem co, wieczorem nie jeść żadnych węglowodanów nakazanych przez dietę, tylko samo białko z ewentualnymi niskoglikemicznymi warzywami. Za to bez liczenia gramów. Wczoraj to samo. Pomimo uszczypliwości rodziny. I skutek - pierwszy raz od początku diety mój organizm zareagował: wczoraj rano znów poniżej 59 kg, a dziś już 58,3 - czyli kolejne kilkaset gram. I bez dręczącego głodu. Rozsądek.

Teraz to już czuję że dam radę.

W sobotę wielki sprawdzian, robię urodziny Zośki. Postanowiłam uraczyć gości dietetycznie, a co. Przygotuję wszystkie najlepsze potrawy z mojej diety, no, może bez ryb, bo tu będzie opór. Oby samemu się nie nażreć, bo cała robota na nic będzie. Dla 18 osób to muszę się narobić przy tym żarciu. Tylko wytrwać w sobotę, w niedzielę będzie już lepiej! No i ostrożnie z alkoholem, to też węglowodany.

10 października 2012 , Skomentuj

Tydzień temu zaczęłam znowu - kupiłam sobie Siłę Błonnika.
A co tam.
Bo znowu widziałam na wadze 58,5 a wokół brzucha coraz obfitsze oponki.  Mam bardzo drobny kościec, przy zupełnie prawidłowym BMI w rzeczywistości mam sporą nadwagę. Po '40 to już nie żarty. Nic się już kupy nie trzyma, brzuch wylewa się ze spodni, z ud zwijają się pończochy samonośne, podbródek sięga kołnierza. Ciężko wejść do mieszkania na 3-cie piętro.
Wiem, wiem. Można patrzeć na cyfry i mówić: kochana, czego ty chcesz od siebie? Mój syn mierzy 176 cm i waży 60 kg, wcale nie jest przeraźliwie chudy. Jest wąski w ramionach, kostkach, biodrach, porządnie umięśniony, wyższy o prawie 20 cm i waży prawie tyle co ja. Drobny kościec. Jak wokół tego drobnego kośćca zamiast trzymającego go aparatu mięśniowego zaczyna przelewać się luźna masa - i wygląda się i czuje nieciekawie.
No więc zainwestowałam.
I po tygodniu utyłam - ważę 58,8. Przez 6 dni codziennie ciut więcej, dziś pierwszy raz drgnęło w dół, ale nadal to więcej niż na starcie.
Głód, głód. Po każdym posiłku poczucie, że coś zjadłam trwa może pół godziny, może godzinę. Potem głód. Do kolejnego posiłku. Znów chwila spokoju i ssanie. Jestem twarda, wszystkim naokoło natrąbiłam że mam dietę to teraz muszę się tego trzymać, nie ma co. Odważyłam sobie rano 20 g avocado na kanapkę. Co zrobię z resztą? Albo wczoraj zupa. Pyszna, ale to było kilka łyżek. I ssanie.
Głód. Zapijam go płynami, herbata, woda, rano kawa. Ssanie.
Jeszcze żeby chociaż nie tyć, nie mówię już o chudnięciu... A tu mi mój "osobisty dietetyk" pisze, że to normalne wahania, po początkowym silniejszym spadku wagi...

24 maja 2011 , Skomentuj

Tak sobie spojrzałam na tę laskę co to niby pokazuje moją figurę, kurczę, jeśli ja tak wyglądam, po co mi ta dieta...

No nie. Rzuciłam okiem w lustro. Ja tak nie wyglądam.

24 maja 2011 , Skomentuj

No cóż, niby ciut więcej na pasku, ale sama się o to prosiłam. Nie miałam czasu się sobą zająć, no to proszę!
Bez oporów idę w to dalej. Ha! upiekłam pierwszy chleb na zakwasie. Zakwas od koleżanki, przepis też. Taki chleb z otrębami, płatkami, słonecznikiem i orzechami... mniam.
Dziecko mi się rozchorowało. Cudownie jest z nią być tyle czasu. Kłopoty w pracy. Nie koniec świata, powtarzam sobie, nawet bankructwo to jeszcze nie koniec świata. A diabełek z drugiej strony głowy: to twoja wina, twoja, wstydź się, mogłaś zapobiec... Nie chce mi się tam jechać. Teściowa chora, czuję lekkie mrowienie w plecach - boję się że jej coś dolega na poważnie. To bardzo bliska mi kobieta.
Prawdziwe życie to jest to.
Wczoraj przeczytałam mrożący krew w żyłach artykuł o chemii w naszym świecie. Mrożący krew razem z wszystkimi zawartymi w niej składnikami: PCB, PBDE, pestycydy, dioksyny, ftalany, PFA, metale ciężkie, bisfenole... uszkadzają system nerwowy, tarczycę (a przecież mam zwłóknienia i niedoczynność, siostra mówi że to od Czarnobyla, a kto go tam wie...), układ odpornościowy, powodują raka, cukrzycę, uszkadzają wątrobę. No, powiedzmy, my, po czterdziestce, jeszcze parę lat pożyjemy. A nasze dzieci? Na jaki ja je świat sprowadziłam? Co powiem Zosi jak dorośnie? Kuba się tym nie przejmuje. Zdał maturę, już w szkole nie zje, więc żywi się na mieście na zmianę chińczykiem i turkiem, gromadzi świństwa i nic mu nie powiesz, no bo co? Ma nic nie jeść? Do domu nie przyjedzie na obiadek, szkoda czasu. Z resztą to i tak wszystko jedno, bo truje nas wszystko: nieprzywierające patelnie, dywan, tapicerka, deska rozdzielcza w samochodzie, butelka, z której pijemy wodę, folia do żywności, nie mówiąc o rtęciowych rybach importowanych z nie wiadomo jakich mórz, czy tłustych mięsach z łąk skażonych pyłem z pobliskich elektrowni.
Tak, chyba przerwę ten wpis. Nie mam wesołego nastroju.
Jutro będę chudsza i weselsza.

13 maja 2011 , Skomentuj

No nie jest źle. W sobotę było wesele, wiadomo, człowiek po podróży, po mszy wygłodniały, a tu takie różne pyszne i niedozwolone.... A wczoraj po kolejnym dniu matur jednego i kolejnym dniu egzaminów wstępnych drugiego syna - zrobiłam im pizzę. No to i sama uszczknęłam. Efekt - sama się prosiłam. Waga stoi od tygodnia i ani drgnie. Dobrze, dobrze, przynajmniej wiem czemu to zawdzięczam. Przyszły tydzień będzie lepszy, w sobotę grill - można zawsze wybrać jakieś sałatki czy takie tam, a potem już będę grzeczna. Taki jest plan. Tak, w układaniu planów to ja jestem świetna. Gorzej z realizacją. Kto jeszcze tak ma? Halo!

Ogólnie nie jest źle. Oby chłopaki pozdawali, podostawali się gdzie chcą, oby, oby, oby. Ja mogę tylko cicho asystować i wspierać, co mają w głowach - to ich majątek.

6 maja 2011 , Skomentuj

Nic do przodu, ciut wstecz. Generalnie od dwóch lat się nie rusza. Kupiłam znowu dietę i znowu próbuję. Ta moja waga to ciągle lata góra dół, a w efekcie stale wraca do znienawidzonego poziomu. I tak dobrze że nie rośnie.
Cóż, że lubię jeść. I chyba o to chodzi, bo w sumie nie jem źle, tylko za dużo. Za duże porcje, złe proporcje.
W pracy są dziewczyny co zasuwają pół miski risotto i trzy kotlety codziennie na obiad. Albo naleśniki z serem, pięć sztuk, a co.  No i co? No i chude że się wyć chce. A tu gdyby tak ze trzy naleśniczki sobie pozwolić, następnego dnia waga hooop! pół kilo w górę!
Taaaa...
No cóż. Od początku lutego uczęszczam aktywnie do siłowni, dwa, czasem trzy, czasem tylko raz w tygodniu. No, nie powiem, widzę zmiany, nie powiem. Tylko nie w wadze. Raczej w nastroju, samopoczuciu. A solidnie się przykładam bardzo.

Życzenia na czterdziestkę, koleżanka z piaskownicy jeszcze: "bądź sobą, bądź dla siebie łaskawa". No i się staram. Nic na siłę, powolutku, może coś drgnie. To jeszcze w końcu nie koniec świata, ta czterdziestka, te kilogramy, ta cera... A co z marzeniami? Co z naprawdę ważnymi sprawami?

Hmm jutro wesele w rodzinie. Jak to pasuje do diety? nijak. A więc znowu nic mi po diecie?

12 lipca 2010 , Komentarze (2)

Po dłuuugiej przerwie - znowu coś usiłuję ze sobą zrobić. Żeby tak tym razem wytrwać kilka miesięcy - może wreszcie się uda?

Poczułam się skrajnie zirytowana swoją osobą. Za tydzień wyjeżdżam na wakacje. Trzeba będzie, w obecności szwagra i zgrabnej szwagierki zrzucić okrycie żeby zanurzyć swoje oponki w oceanie. Katusze!

Następne wakacje będą inne! Tak brzmi moje motto - bo niestety na te już za późno.

Okroiłam swoje jedzenie wyłącznie do składników warzywnych i chudego mięsa oraz jogurtów naturalnych z płatkami na śniadanie, a z truskawkami na kolację. Czasem zupa z ziemniakami. Więc dieta już jest. Waga od tygodnia ani drgnie. Jak pomyślę, że to jest może 30% mojego wcześniejszego pożywienia, to się dziwię. Ale trwam twardo i nie zamierzam pękać.

Natomiast gorzej z ruchem. Dwa tygodnie temu wsiadłam pierwszy raz po roku na konia. Było cudownie, jak zwykle. Galop jak nigdy, luźno, dobrze w siodle, no malina. Szkoda, że przez kolejne 5 dni nie byłam w stanie ani usiąść, ani położyć się, ani stać, ani oddychać bez bólu umiejscowionego wszędzie. Nie tylko w nogach, nawet pod pachami
W sobotę ponowiłam próbę. Było może mniej cudownie, ale wczoraj nie bolało mnie nic.

Gorzej że nie mam do dziś sensownego pomysłu na ruch. Najlepiej by było pływać i biegać po dwa razy w tygodniu, a w domu brzuszki w pozostałe trzy. Czy to rozsądne plany? Sama nie wiem. Trzeba spróbować.



9 września 2009 , Skomentuj

Zawiesiłam wszelkie wysiłki na czas wakacji. Waga stała stabilnie na poziomie 58 - 58,5. Od początku września znów wzięłam się do roboty. Niestety ciągle mi coś przeszkadza, a najbardziej własne słabości. Ale i tak małe sukcesy są, pomimo grzeszków - a to serniczek od mamusi, a to trzeba kaszkę po dziecku dojeść, a to nie ma nic ciekawego w lodówce - no to kanapeczka, a to rankiem wielki głód na zbyt duże śniadanie... gdyby nie to, co to by nie było za odchudzanie!
Problem jednak leży nie tylko w tych kilku kilogramach: problem to brzuszek, który nijak nie trzyma pionu - mięśnie "wypadły" z zawiasów - kulka otoczona oponką tłuszczyku zwisa majestatycznie nad majtkami... Pupa już nie ta sama, a ramiona? Ramiona to porażka, nie ruszać rękami, bo widać jak ładnie tłuszczyk i skóra zwisają pod pachą... tragedia.

Może ktoś ma jakiś cwany patent na ćwiczonka na wzmocnienie mięśni brzucha i ramion?

10 kwietnia 2009 , Komentarze (1)

Po miesiącu - no cóż, nie mogę powiedzieć że zupełnie nic. Niby ponad dwa kilo. W tym tempie jeszcze parę miesięcy mi to zajmie. 10 dni było w plecy - wyjazd na narty. Nie było mowy o trzymaniu diety, po pierwsze chce się jeść jak smok, po drugie wspólna kuchnia. Ale też nie przybyło ani grama. Jak wyjechałam, tak wróciłam. Za to po powrocie, w ostatnim tygodniu - prawie pół kilo w dół. No i super.

Zastanawiam się jak to zrobić w czasie świąt... no bo o diecie mowy nie ma, codziennie goszczenie się przy różnych rodzinnych stołach, będzie jazda... Wiem że to nie tylko mój problem, mam nadzieję że wszyscy damy jakoś radę. A jaka to radość zapinać pasek o dziurkę dalej!
I z tą myślą przystępuję do pieczenia świątecznych mięs. Zamiast piec, po prostu je gotuję w małej ilości wody. Rodzinka twierdzi że są  znacznie lepsze. I nie kupuję ani grama wędliny: słone to, nasączone wodą i chemią, a ani się umywa do własnych.

WESOŁYCH I SZCZUPŁYCH ŚWIĄT

życzę sobie i wszystkim odważnikom!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.