Mogę narzekać na wielkie motywatorki świata fitnessu, ale prawda jest taka, że wcale nie muszę ich obserwować. Nie mieszkam w Polsce, więc z lodówki wyskakują mi co najwyżej czekoladki. Ale chcę i patrzę i myślę "A może moje życie będzie inne jak schudnę, takie kolorowe, pełne szczęścia, dobrego humoru, wstawania z uśmiechem na ustach. Znajdę sens życia. Nie to co teraz. Wywlekanie się z łóżka o 8:30 (o zgrozo), pielgrzymka na kolanach do ekspresu do kawy (można wrzucić 2 minuty fitnessu do planu dnia - w końcu trzeba myśleć pozytywnie), cappuccino z ogromną ilością mleka (tak, tego od krowy), papieros na tarasie (i znowu nie zaczęłam dnia od śniadania), fejsbuki, instagramy, Forge of Empires.. i mamy 9. Trzeba zacząć pracę. Jeśli zastanawiacie się, gdzie wkalkulowałam czas na dojazd do pracy.. cóż, moje biuro jest w pokoju obok. Tak, pracuję z domu. Tak, za kupę kasy. I TAK, tuż za moimi plecami stoi nowiutka, świeżutka i dość droga Pani bieżnia. Nazwali ją Paragon. Też bym miała doła jakby mnie tak nazwali.
Po co kupiłaś sobie bieżnię, przecież wystarczy wyjść z domu i biegać. Zapłaciłaś kupę kasy za coś czego nie będziesz używać. Masz siłownię obok domu, tam też są bieżnie.
Kupiłam bo miałam taki kaprys, bo mnie stać, bo mam miejsce w mieszkaniu.
A czy ty wychodzisz z domu i biegasz regularnie? Kiedy ostatni raz byłeś na siłowni, za której karnet ściągają ci kasę co miesiąc?
O, nagle ucichłeś? Prawda boli :)
I tutaj moi drodzy czytelnicy, których nie ma dochodzimy do końca tych wypocin.
Prawdziwa motywacja to nie ta z Insta-fejsa. To ta w domu. Osoby najbliższe, które nie wymagają od siebie nic i zapuszczacie się razem i wszystko was boli od nic-nierobienia. Te matki, które karmiły was kluskami śląskimi i czekoladami (bo kiedyś nic nie było, a skoro teraz jest to jak teraz dziecku odmówić) a teraz "delikatnie" sugerują, że jak będziesz lżejsza to ci w życiu będzie lżej. Ojcowie, którzy są nieobecni, więc po co się starać dla takiego. Koleżanki, które cieszą się, że przytyłaś bo to ich podnosi na duchu, że z nimi jeszcze nie jest tak źle.
Więc ja się pytam po co?
Żebym mogła nosić obcisłe ciuchy i przypominać sobie na każdym kroku, że faceci chcą tylko jednego? Udawać, że skoro schudłam i ćwiczę to jestem zajebista? Iść na imprezę i pić wodę bo alkohol to węgle, a na dodatek istnieje ryzyko kaca i w weekend będę leżeć i kwiczeć? Lub co gorsza: odstawić te lody, tą czekoladę i tą pachnącą pizzę, ćwiczyć jak robot i nie widzieć zamierzonych efektów?
Jestem teraz taka zagubiona i dywaguję na tak bzdurny temat, kiedy inni ludzie naprawdę mają problemy. A ja zmierzam w kierunku luksusowej depresji. I kryzysu tożsamości. Dzięki wam Social Media! Fuck you!