Maciupeńkie wczesne śniadanie. Ach, jak ja nie cierpię wczesnych śniadań !!! Mdli mnie od posiłku wkładanego na siłę do ust.
10:20. Przejazd rowerowego klubu Gianta spod Koszyka Narodowego do Wawra na festyn wawrowy i ZDMu. (ja to niebieskie spodenki i różowiasta bluzeczka na ramiączkach)
Kumple skorzystali chyba ze wszystkich atrakcji, fotel bezwładnościowy, obracany samochód, sprawdzanie czasu reakcji w widzeniu obwodowym. Tu właśnie dwóch z nich wisi do góry nogami.
Potem był pokaz ratunkowej straży pożarnej, z normalnego samochodu zrobili kabriolet.
Okropnie silne są te narzędzia do uwalniania zakleszczonych ofiar wypadków samochodowych.
Potem fotki na pamiątkę i zaraz każde samo w swoją stronę. Ja mam ponad 70 km do firmy, 2 kilo towaru tam na mnie czeka. Kumple się ze mnie śmieją, że jestem asekurantka, że droga moja cały czas będzie biegła w odległości około 10 km od kolei terespolskiej.No to co że asekurantka. Za to plany skrystalizowały mi się nagle WIELKIE !!
Niech się śmieją. Mam wygodny plecak. Jest boskie słońce i cudny upał. Nic, tylko kręcić. Na wyjeździe z Warszawy mam 17 km na liczniku.
28 km. Głodna jestem, w brzuchu burczy. I jakieś plamki w oczach. Najbliższa stacja benzynowa. Mineralna i niebieski izotonik z lodówki, biały kitkat pożarty natychmiast. Wodą ze ściany twarz i ręce obmyłam.
46 km. Posiadłość, gdzie łikendowo siedzi siostra i tata. "Ach, jakaś ty buraczkowa na twarzy!" Rzut w lustro, no, rzeczywiście. Głowa i szyja pod wodę ze studni, na leżak posiedzieć ociekającą. Słodki kompot z rabarbaru. Wielkie pajdy chleba z prawdziwym masłem. Pierwsza - z cukrem, dostarczenie energii. Druga - z solą, na ubytek soli mineralnych. Jeszcze raz kompot, uzupełnienie bidonów wodą z lodówki. Truskawki i poziomki z krzaka.
65 km, stacja benzynowa. Zimna mineralna i dropsy nim2, bo mnie ssie i absmak robi się w paszczy.
75 km, obiecany, poporcjowany towar wisi na drzwiach. Psiakostka, ciężki i niewygodny się zrobił zapakowany plecak. Zimny prysznic. Odpoczynek na trawniku na huśtawce. Komary tną na potęgę, mimo iż środek dnia. Uciekam.
88 km, przymusowy postój, kij mi się wkręcił w szprychy. Cholera, na plaster było robić tyle ścieżek rowerowych wzdłuż głównych szos biegnących przez wsie/ulicówki - jeżeli nikt potem tego nie utrzymuje w stanie zadowalającym????
104 km, znowu do siostry. Głowa i szyja pod studzienną wodę. Truskawy z krzaka, kompot z rabarbaru. Powtórka pajd z masłem, cukrem i solą. Tata się zbiera na busa do Warszawy i podejrzewa, że już zostanę na noc. Albo, że jeśli pojadę, to pewnie w Dębem, gdzie się szosa z kolejką krzyżują, do pociągu przeskoczę. I że na pewno nie przejadę tyle, ile zamierzam.
Szwagrowi zostawiłam większość towaru, bo wypchany plecak obciera mi ramiona. Zostawiłam tylko minimum, to co muszę juro nocą na poczcie głównej nadać. Tata do busa, a ja do najbliższej stacji benzynowej. Następny izotonik, przy okazji kilka dropsów do kieszeni, żeby uzupełniać energię bez zatrzymywania się.
112 km, mijam Dębe. W głowie nawet najmniejszej myśli, żeby zrezygnować.
Słońce ku horyzontowi. Na styku z wylotówką na Lublin zmieniam przeciwsłoneczne okulary na zwykłe, zapalam lampkę na plecaku, migającą lampkę pod siodełkiem i jedną z białych na kierownicy. No i schodzę ostatecznie ze ścieżki rowerowej na jezdnię.
Na rondzie Wiatraczna mam 136 km na liczniku. Ale wieczór taki piękny!!! I tak blisko rowerowego cudu. Zapalam wszystkie możliwe lampki, nakładam na łydki opaski odblaskowe. Wiem, że jestem zmęczona. Wiem, choć tego nie czuję. Wiem więc, że prawdopodobnie mój czas reakcji będzie zwolniony. Więc wole się cała świecić i kierowców samochodów ostrzegawczo od-błyskać.
Robię duże kółko wokół Saskiej Kępy i Kamionka. Przejeżdżam wokół Koszyka Narodowego, gdzie właśnie śpiewa MacCartney. Jeszcze wstąpiam? ... wtępywam?.. ach, wstępuję! do syna po moją sprężynę do zapinania roweru. Jeszcze do znajomej budy po zimne cytrynowe piwo.
Między synem a budą przeskoczyło na 150.
Przed wejściem do domu na liczniku
151,28 km
8 godzin i 40 minut na siodełku
Prędkość średnia powyżej 17 km/h
Mam mocno, zbyt mocno, opalone ramiona. Widać czerwone między białymi śladami od ramiączek stanika, od ramiączek koszulki i od troczków plecaka.
Leżenie w wannie ze szklanką lodowatego prawie-piwa cudownie koi i odpręża. Jeszcze doczekałam słyszanego z mojego dachu "Hey, Jude" i fajerwerków wiankowych.
Następnego dnia byłam zmęczona, owszem.
Ale nie mam ani jednego urazu. Nie mam nigdzie ani jednego zakwasu.
Unoszę się na ziemią na cudownie miękkim obłoku dumy i samozadowolenia.
Waga niedzielna i poniedziałkowa - poniżejpaskowa.
dorciaw1980
27 czerwca 2013, 11:22I ty masz 51 lat?? Ja przy Tobie to miekka stacja jestem. Poklony podziwu biję!!!! Ps. Sorki ze tak wiek wypomnialam, ale pod mega wrazeniem jestem, zwlaszcza, ze sama bym takiej trasy machnac rady nie dala!
karolinazol
25 czerwca 2013, 19:58jestem pod wrażeniem ;) czy Pani jest zapisana w jakims "kole" rowerowym? albo podróżuje Pani rowerem ? ;)
Kornelia1977
25 czerwca 2013, 17:21O matko i córko! Kobieta - dynamit! Gratuluję i zazdroszczę ;)
walsieziomek
25 czerwca 2013, 16:42jesssuuu też tak chcę !
mona26r1
25 czerwca 2013, 09:48Gratuluję przebytych i samozadowolenia :)
aleschudlas
25 czerwca 2013, 09:24brawo ;)
Enchantress
25 czerwca 2013, 07:32Wielki szacunek dla wytrwalosci. Super spedzony dzien i tyle sie dzialo wokol. Fajnie tak. Az bym wsiadla na rower. Milego dnia.
wiktorianka
25 czerwca 2013, 00:13wow....imponujace....chyle glowe :))
sm2202
24 czerwca 2013, 23:12superr brawo i podziwiam za wytrwalosc , :)
EwciaB1983
24 czerwca 2013, 21:42Gratulacje, jestem pod wrażeniem.
noomu
24 czerwca 2013, 21:24Brawo! Podziwiam! Gdy ja ostatnio robiłam mój życiowy rekord - 70 km w trochę ponad 4 godziny to niemal padłam z osłabienia. Także 151 łał jeszcze raz brawo :-)
mikrusek123
24 czerwca 2013, 21:24gratulacje, byłaś w moich stronach :-))))
kkasikk
24 czerwca 2013, 21:12wow gratauluje dystansu :)
Emwuwu
24 czerwca 2013, 17:20SZAAACUUUN!:) Sam nie wiem czy 150 km jednego dnia bym zrobił na moim rowerze! Muszę kiedyś spróbbować!:)
wiosna1956
24 czerwca 2013, 16:52mrożę w czym się da w słoiczkach a najlepiej w woreczkach foliowych ! zajmują najmniej miejsca bo się dopasowuja i układają w zamrażalce !!!!!
grafka
24 czerwca 2013, 15:59O matko gratuluje, to ja sie cieszylam jak 56 przejechalam!!!!! Jestes moim bogiem rowerowym! :D
kookoolka
24 czerwca 2013, 15:01Coś mi się nie chce wierzyć w ten kilometrowy rekord, to chyba jest podpucha. Tylko młode, bardzo wydolne sportowo kobiety są zdolne do przejechania takiego dystansu.
kookoolka
24 czerwca 2013, 15:01Coś mi się nie chce wierzyć w ten kilometrowy rekord, to chyba jest podpucha. Tylko młode, bardzo wydolne sportowo kobiety są zdolne do przejechania takiego dystansu.
zosienka63
24 czerwca 2013, 14:16Jolu , jestem pełna podziwu dla ciebie , mieć taką kondycję . pozdrawiam .
Nefri62
24 czerwca 2013, 14:15W taki upał jazda tyle kilometrów rowerem to trochę ryzykowna sprawa. Myślę że to co jadłaś po drodze to też nie za bardzo na taki wysiłek. Skutki tego można odczuwać dużo później, do takiej wyprawy to jednak powinno się wcześniej przygotować i nie w taką pogodę. Nie myśl. że Cię chcę krytykować, każdy ma przecież czasami szalone pomysły, ale jednak trzeba dbać o zdrowie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i podziwiam Twoją kondycję. Ja to dziś bym na tyłku nie mogła usiąść, nie mówiąc o obtarciach, które robią mi się z byle czego. pozdrawiam