waga - 57-48,8 - od miesiąca stoi (-8,2)
w biodrach 92-84 (-8)
w talii 67-61 (-6)
udo 52-46 (-6)
łyda 36-34 (-2)
reszta w zasadzie się nie zmieniła
Zawartość tłuszczu w tłuszczu 24-18% (-6)
Jestem dumna, że w tym miesiącu plam ćwiczeń zrealizowałam w 100% - przy założeniu 4 dni w tygodniu. Wiem, że niektórzy ćwiczą codziennie, ale dla mnie kanapowca z klubu odleżyna to jest mega sukces!
Ponieważ od 4 miesięcy nic dobrego nie zjadłam ( do tego stopnia, że za "dobre" zaczęłam uznawać jogurt naturalny w zestawieniu z maślanką) a waga ni hu-hu dzisiaj robię dzień grubasa - obiecałam mężu tartę na obiad. A jak już zrobię i się narobię to nieprzyzwoite byłoby nie spróbować.
Nie załamuję się tym opornym kilogramem, ważne aby do 50 nie wrócić. Dietę mam do sierpnia - zamelduję, czy się udało.
Przeczytałam gdzieś, że w sytuacji zastoju warto zrobić chwilę przerwy - co o tym myślicie? Lepiej się katować i frustrować czy faktycznie przez tydzień nie patrzyć na dietę i wrócić w lepszym nastroju?