No i kolejny dzień mojej diety. W piątek i sobotę było nieźle, poza tym, że zjadłam trochę za dużo pierogów, trochę rodzynek, sera feta i innych drobnych nieprzewidzianych w jadłospisie grzeszków, wszystko inne było ok. Dziś niedziela i tradycyjnie rozpocznę dzień jajecznicą ze szczypiorkiem i kiełbasą, która została z wczorajszej kolacji. Do kawy chcę zjeść lekki deserek z serka mascarpone, banana, mrożonych wiśni i mandarynki. Dla reszty rodziny przygotowałam wersję z cukrem i galaretką i troszkę jej próbowałam. Na obiad chcę zjeść kotleta schabowego bez panierki z sałatką grecką, na podwieczorek sałatkę z ryżu, jabłka i cynamonu, a na kolację 2 parówki z kurczaka z ketchupem.
Jeżeli chodzi o moje zdrowie jest lepiej, katar i kaszel prawie minęły. Rana po oparzeniu się goi, mogę już chodzić. Jak uda mi się dziś założyć buty na opatrunek, to pójdę dziś do kościoła.
Wczoraj zważyłam się i miałam wagę sprzed szaleństwa tłustego czwartku - 57,6 kg. Dziś się jeszcze nie ważyłam.
Jeszcze nie ćwiczyłam, może po południu spróbuję pochodzić na bieżni.