Temat: odddd

..........................................

Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami. 


Moi rodzice mieszkają 40 km od nas, tescie około 15. Jeździmy 1-2 razy w miesiącu. Na co dzień mamy dosyć spory kontakt telefoniczny. Moja mama przyjeżdża do nas co 2 tygodnie na 2-3 dni.

Odległość 300 km może nie jest jakaś wybitnie duża, ale też nie mała. Może nie pozwala im na to czas. A jak mają wolne to wolą odpocząć niż tłuc się 6 godzin w aucie (tam i z powrotem).

Może być też tak, że są jakieś zaszłości o których nie wiesz lub nawet nie podejrzewacie i dlatego pozostałe dzieci nie odczuwają potrzeby częstszych wizyt. Nie wiesz zapewne wszystkiego lub narzeczony nie wie co oni tak na prawdę myślą. To że rodzice im dawali wszystkiego po równo o niczym nie świadczy. W rodzinie mojego męża też każdy dostawał po równo w rzeczach materialnych ale już np zainteresowanie było skierowane bardziej w stronę jednego dziecka i tak samo jest z wnukami - wnuki od tego dziecka są bardziej przez dziadków dopieszczane, zaopiekowane niż nasze, ale prezenty dostają po równo, co nie znaczy, że mój mąż nie ma tego rodzicom za złe. To są często drobiazgi ale tych drobiazgów jest sporo i się zbiera i niesmak zostaje. Tescie jak opowiadają o wnukach to głównie o tamtych, jak przyjeżdżamy do nich zapowiedzeni, to często brama jest zamknięta na klucz (trzeba dzwonić, żeby wyszli i otwarli choć wiedzieli że przyjedziemy i choć nikt nie oczekuje czerwonego dywanu to jednak trochę dziwne), obiadu nie ma (nie żebym wymagała, ale jak się wie, że przyjeżdżają goście z dziećmi i posiedzą pół dnia, to jako gospodyni byłoby mi głupio). Natomiast jak przyjeżdżają tamci, to brama stoi otworem, jak ktoś zaparkuje tam auto to przychodza teście że trzeba przeparkować bo tamci muszą zajechać pod sam dom, teściowa uwija się w kuchni bo będą to trzeba im obiadki dawać i ciasto upiec. No widać różnicę po prostu w traktowaniu. Wnuki z tamtej strony całe wakacje siedzą u dziadków, a do mnie nawet nie zadzwonią, żebym przywiozła swoje na dzień czy dwa, chyba że w kontekście "Przywiozłabyś dzieci, bo tamci nie mają się z kim bawić" czyli też nie chodzi o moje dzieci tylko o to żeby tamtym zapewnić rozrywkę bo się już nudzą z samymi dziadkami. Mieszkamy tak samo blisko więc to nie jest kwestia że ktoś się widzi rzadko więc jest bardziej mile widziany. I nie jest to odczucie tylko nasze, tylko tego trzeciego dziecka teściów i jego żony również. Jakieś żale wewnętrzne są i to do tego stopnia, że jak jedziemy do teściów to wybieramy taki dzień aby się na tych wychuchanych nie napatoczyć. Ale tak - materialnie wszyscy dostali po równo. Dodam, że rozmów było na ten temat sporo i teście nie widza problemu. Choć widzę od roku czy dwóch dużą poprawę w tej kwestii, więc może jednak dostrzegli problem?

Rozumiem żal Twoich teściów, ale myślę, że problem jest głębszy niż 300 km odległości. Jeśli te relacje rodzinne byłyby takie super jak myślisz, to na pewno przyjeżdżali by częściej a już na pewno w święta. Coś jest na rzeczy, tylko po prostu nie wiecie co. Jeśli chcecie drążyć temat, to narzeczony niech zadzwoni do nich i dopyta czemu tak rzadko przyjeżdżają zamiast się domyślać. Być może nie uzyska prawdziwej odpowiedzi, bo nie zawsze każdy jest w stanie powiedzieć szczerze co mu w duszy gra, ale może da im trochę do myślenia z tymi odwiedzinami, żeby je zagęścić. Z drugiej strony na siłę się nikogo nie zmusi. Bo może być tak że przyjadą i będą odliczac minuty do wyjścia.

Jest jeszcze opcja taka, że ze względu na sporą odległosć nie wchodzi w grę wypad jednodniowy tylko z nocowaniem a może nie uśmiechają im się wypady całoweekendowe ze spaniem? U nas są to odwiedziny jednodniowe - kilka godzin i powrót do siebie. Nie śpimy nawet w święta, choć moglibyśmy bo miejsce jest, ale u siebie to u siebie.

Pasek wagi

Zapytaj narzeczonego, jak on to widzi i jeśli również sądzi, że rodzicom jest przykro, to niech ewentualnie spróbuje porozmawiać z bratem. Nie wiem jednak, co ta rozmowa przyniesie, bo gdyby mnie ktoś próbował ustawiać, ile razy mam być u kogo, to na pewno bym się wściekła. 

Rodziców mamy blisko, ale dziadkowe mojego męża mieszkają ok. 150 km od nas i jestem u nich 2-4 razy w roku, a to i tak połowę bliżej. 

Pasek wagi

Wilena napisał(a):

Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami. 

No właśnie oni są bardzo rodzinni, często o tym wspominają "Ania wyślij zdjęcie nieubranej choinki to może Antosia z rodzicami przyjadą ubrać!" 
Oczywiście mama narzeczonego nie wysyła im takich zdjęć z podtekstami, ale następnego dnia dostaje fotkę jak siedzą przy stole wigilijnym z tamtymi dziadkami i widzę jak jej przykro. Dla mnie to mega smutne. 

Użytkownik4535693 napisał(a):

Wilena napisał(a):

Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami. 

No właśnie oni są bardzo rodzinni, często o tym wspominają "Ania wyślij zdjęcie nieubranej choinki to może Antosia z rodzicami przyjadą ubrać!" Oczywiście mama narzeczonego nie wysyła im takich zdjęć z podtekstami, ale następnego dnia dostaje fotkę jak siedzą przy stole wigilijnym z tamtymi dziadkami i widzę jak jej przykro. Dla mnie to mega smutne. 

a dlaczego rodzice Twojwgo narzeczonego raz nie zbiora się i nie pojadą do nich na święta? Im jest łatwiej niż rodzinie z dzieckiem.

Co do reszty tematu ja uważam, że każdy powinien mieć prawo spędzać swój wolny czas jak chce i nikomu nic do tego. 

.Asha. napisał(a):

Użytkownik4535693 napisał(a):

Wilena napisał(a):

Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami. 

No właśnie oni są bardzo rodzinni, często o tym wspominają "Ania wyślij zdjęcie nieubranej choinki to może Antosia z rodzicami przyjadą ubrać!" Oczywiście mama narzeczonego nie wysyła im takich zdjęć z podtekstami, ale następnego dnia dostaje fotkę jak siedzą przy stole wigilijnym z tamtymi dziadkami i widzę jak jej przykro. Dla mnie to mega smutne. 

a dlaczego rodzice Twojwgo narzeczonego raz nie zbiora się i nie pojadą do nich na święta? Im jest łatwiej niż rodzinie z dzieckiem.

Co do reszty tematu ja uważam, że każdy powinien mieć prawo spędzać swój wolny czas jak chce i nikomu nic do tego. 

E no, bez przesady. Ludziom po 75 lat jest łatwiej niż (strzelam po wieku wnuczki) 35-40 latkom? 

Pasek wagi

.Asha. napisał(a):

Użytkownik4535693 napisał(a):

Wilena napisał(a):

Ten wątek prezentuje takie strasznie ograniczone myślenie moim zdaniem, aż zdziwiona jestem że aż tyle głosów w tym stylu jest. Że ja tak mam = każdy tak ma. Rozumiem, nie każdy lubi wyjazdy, nie każdy jest towarzyski, nie każdy jest rodzinny i nie każdy lubi przyjmować gości. Ale niektórzy lubią, a wręcz te spotkania z rodziną stanowią dla nich sens życia. Moja babcia kocha gości. Zawsze tak było. Lubi ozdabiać dom na święta, planować co poda do jedzenia, jaką zastawę wyjmie, lubi robić prezenty i obchodzić hucznie wszystkie rodzinne uroczystości. Jej to właśnie dodaje siły, nie jej odbiera. Oczywiście, teraz już z racji wieku, nie dałaby rady robić Wigilii na 30 osób, więc to przejęliśmy, babcia jest naszym gościem. Ale zawsze jej sprawia wielką frajdę jak przyjedziemy wszyscy na dzień babci, a ona nam ugotuje domowy rosół i zrobi sernik, tyle siły jeszcze ma. Jakbym jej powiedziała, że nie rób, ja przywiozę, to wcale bym jej nie odciążyła, tylko raczej bym jej sprawiła tym przykrość. A jakbym nie przyjechała wcale, wiem że by też by jej było bardzo przykro, mimo że pewnie by mi powiedziała, że rozumie, masz dziecko swoje sprawy. Wątpię że stwierdziłaby "o, jak dobrze ze mnie zostawili samą, nie muszę zmywać". Nie wiem jakie podejście do tematu mają rodzice narzeczonego. Może właśnie też takie, że wolą sobie odpocząć, a z wnukami porozmawiać przez telefon. Ale jeżeli nie, to ja się nie dziwię autorce że jest w jakiś sposób wzburzona tym brakiem wizyt ze strony rodzeństwa narzeczonego, zwłaszcza jeżeli widzi jak np. dziadkom się robi przykro, bo się nie widzą z wnukami. 

No właśnie oni są bardzo rodzinni, często o tym wspominają "Ania wyślij zdjęcie nieubranej choinki to może Antosia z rodzicami przyjadą ubrać!" Oczywiście mama narzeczonego nie wysyła im takich zdjęć z podtekstami, ale następnego dnia dostaje fotkę jak siedzą przy stole wigilijnym z tamtymi dziadkami i widzę jak jej przykro. Dla mnie to mega smutne. 

a dlaczego rodzice Twojwgo narzeczonego raz nie zbiora się i nie pojadą do nich na święta? Im jest łatwiej niż rodzinie z dzieckiem.

Co do reszty tematu ja uważam, że każdy powinien mieć prawo spędzać swój wolny czas jak chce i nikomu nic do tego. 

Oni by bardzo chcieli, ale w sumie nigdy nie padła taka propozycja, myślę że gdyby padła - pojechaliby chętnie mimo że mama ma zapalenie stawów, a tatę łapią skurcze jak za długo siedzi. Nawet w ostatnie święta była taka delikatna rozmowa - bez jakiegoś tam obgadywania, tylko tata wspomniał że tyle czasu już nie spędzali z nimi świąt że gdyby tylko dali znać pojechałby bez zastanowienia (jeszcze w ubiegłym roku w styczniu dostali zaproszenie na dzień babci i dziadka do wnuczki - pojechali pociągiem, bez żadnego zastanowienia. Wystarczył jeden telefon i w ogóle się nie zastanawiali..) 
Teraz ich problemy zdrowotne trochę się pogłębiły, ale mimo to jakby dostali zaproszenie na pewno by pojechali.  

Użytkownik4535693 napisał(a):

_coco napisał(a):

Możesz napomknąć w rozmowie, ale nie wiem czy to wiele zmieni. 

Mnie dzieli podobna odległość od domu rodzinnego, odwiedzam co 3 miesiące jakoś, uważam że to dosyć często i mam dobry kontakt. Nie mam też dzieci, więc też jest mi łatwiej. W święta jazda w rodzinne strony jest najbardziej uciążliwa-jak trzeba podzielić święta między dwie rodziny, przemieścić się, to tego urlopu robi się bardzo mało i jest się zmęczonym. Te 3 h w jedną stronę i 3 h w drugą stronę to niestety nie jest tak mało jak się ma trochę też obowiązków i próbuje coś nadgonić, z drugiej strony jak rodzice mają 70 lat, to potem już tego czasu też nie będzie. Ale sami muszą podjąć taka decyzję. 

no tak, ja osobiście Boże Narodzenie spędziłabym z jedną rodziną, a Wielkanoc z drugą... a oni tylko ciągle u rodziny żony

może żona jest bardziej zżyta z rodzicami? My generalnie też więcej czasu spędzamy z moją mamą niż z mamą męża. Mój mąż nie ma jakiejś bliskiej więzi ani z mamą ani siostrą, a ja zdecydowanie mam i nie wyobrażam sobie np. Spędzać bez nich Wigilii. Może w tamtych związkach jest tak samo?

Użytkownik4535693 napisał(a):

Adanbareth napisał(a):

Mieszkając 20 km od rodziców to sobie możesz codziennie jeździć, jeśli masz taką potrzebę, nikt Ci nie broni. Ja mieszkam 500 km od rodziców, mam 2 letnie dziecko. Masz dziecko autorko? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka to jest męczarnia taka podróż. Mąż pada jak kawka po takiej trasie, jest wyrąbany z butów. A zaraz trzeba wracać (wyjazd powiedzmy piątek, też bierz pod uwagę, że trzeba wziąć urlop, powrót niedziela). Syn siedzi kilka godzin ściśnięty w foteliku i co z tego, że robimy przystanki, dojechać trzeba. Zapewnienie atrakcji takiemu maluchowi  na trasie to też wyzwanie. Chyba, że nie robi Ci by małe dziecko przez 6h będzie oglądało bajki.... Już nie wspominając o takim zapakowaniu się na weekend, trzeba wziąć dosłownie wszystko, nocnik na trasę, lekarstwa itd. Nie jest to Twoja sprawa, nie masz prawa się wtrącać uważam, że tym bardziej jak zauważono wyżej to nie jest Twój mąż. A Twoi rodzice? Nie mają nic przeciwko, że w święta jesteście u narzeczonego? My jeździmy na każde święta do moich rodziców, kilka razy do roku oprócz tego, bo chcemy by mieli kontakt z wnukiem, tym bardziej, że mają tylko mnie (moja siostra zginęła w wypadku), więc odwiedzamy ile się da. Ale też mamy swoje obowiązki, pracę, syn przedszkole, więc taka podróż to nie jest jak pstryknięcie palca, typu wsiadasz i jedziesz. 

My w święta się dzielimy, jedne spędzamy u moich rodziców, drugie u rodziców narzeczonego. Dzieci póki co nie mamy. Nie rozumiem dlaczego niektóre z Was mnie atakują. Nie wmawiam nikomu swoich racji, pytam jak Wy to widzicie, bo może właśnie mój punkt widzenia jest błędny. Ich dziecko w tym roku skończyło 9 lat, więc to nie jest wyprawa z nocnikami itp. no ale ok, mogą nie chcieć odwiedzić rodziców, ja mam trochę inny punkt widzenia, rodziców narzeczonego bardzo bardzo lubię, są naprawdę super i po prostu jest mi ich szkoda. Nie mogę pojąć tego, że przez cały rok tylko na powrocie znad morza znalazło się parę godzin w ramach postoju żeby zajechać do tych rodziców. To nie jest inny kontynent, żeby nie znaleźć chwili, jednego weekendu, żeby przyjechać, specjalnie do nich. No ale może po prostu ja mam trochę inne spojrzenie na świat i może dzięki Waszym odpowiedziom będę patrzyła na to inaczej. 

a czy rodzice ich czasem zapraszają? W sensie zadzwonia i zapytają czy nie chcieliby wpaść w jakiś weekend w przyszłym miesiącu, tak przykładowo?

cancri napisał(a):

Neverthinktwice napisał(a):

Użytkownik4535693 napisał(a):

Cześć, co ile odwiedzacie swoich rodziców? 

My mieszkamy 20 km od nich i minimum raz w tygodniu jesteśmy, jak coś trzeba pomóc to oczywiście zawsze jesteśmy. Mamy bardzo dobre stosunki z rodzicami jednak bardzo boli nas fakt, że pozostała dwójka odwiedza ich tylko od święta lub nawet nie. Co prawda mieszkają jakieś 300 km od rodziców, tj. dobrą drogą jakieś trzy godzinki, ale nikt nie potrafi tak o przyjechać ich odwiedzić. Ja wiem, mają swoje rodziny, obowiązki , no ale chociaż raz na dwa-trzy miesiące chyba by wypadało przyjechać? Już nie mówię o jakiejś pomocy przy domu, w domu itp., bo pomagamy tylko my, ale o zwykłe odwiedziny... Jeden syn rzeczywiście z rodziną starają się w Wielkanoc i Boże Narodzenie przyjechać no i zdarzy się dodatkowo raz-dwa razy  w roku na weekend.Natomiast drugi w tamtym roku przyjechał do rodziców raz, na jeden dzień, kiedy to wracał  z rodziną z nad morza. Nie był w żadne święta, teraz była wielkanoc i też nie. Spędzają wszystkie święta  z rodziną jego żony. Jak mają przyjechać do rodziców narzeczonego to zawsze jest coś - a to dziecko chore, a to dentysta, a to coś, a potem okazuje się że mimo że córka chora to na obiedzie  u rodziców żony dali radę się pojawić i jeszcze potrafią wysyłać fotki jak to Antosia szukała jajek od zajączka itp. Rodzice po 75 lat, wspaniali, kochani ludzie (w poście mowa o rodzicach narzeczonego), więc to nie kwestia tego, że byli/są źli dla swoich dzieci a teraz te dzieci nie chcą przyjeżdżać.  Widzę, że rodzicom jest trochę przykro, chociaż nie mówią tego na głos... Mój narzeczony jest najmłodszy, ale nie ma takich sytuacji że on jest wyróżniany, że rodzeństwo mogłoby mieć o to żal. Nie ma takich sytuacji, że my dostajemy od rodziców więcej, raczej wszyscy dostają po równo,  na każde urodziny, imieniny my dostajemy prezenty na miejscu, a tamci dostają przelew. Jeśli chodzi o rodziców, to minimum raz w roku odwiedzają swoje dzieci (nie są na siłach żeby jechać samemu, zależy to od nas czy z nimi pojedziemy, a szczerze powiedziawszy jak widzimy że tamci mają ich gdzieś to co będziemy rodziców częściej do nich wozić ? Zresztą dla rodziców wytrzymać 3 h w drodze jest już ciężko..)Co o tym myślicie? Powinniśmy z nimi pogadać czy raczej nie? Ich zachowanie aż razi w oczy. A może źle ich oceniamy i nie powinniśmy wymagać od nich by odwiedzali rodziców? 

Jesli ktoś mieszka 300km od swoich rodziców, to naprawdę 'wpadniecie' w odwiedziny na kawę jest 'out of question'. Każde odwiedziny w takim przypadku, to już jest wyprawa większa i raczej z noclegiem, więc nie dziw się, że rodzice nie są odwiedzani co miesiąc.

wtedy pojawia się zawsze przecież problem żeby całą rodzina, czyli syn, żona i dzieci, w dany weekend rzucili swoje hobby czy zobowiązania, bo trzeba odwiedzić teściów...

nawet jeśli teściowie są przemili, to co... Przecież można rozmawiać przez telefon, what's appa, a widywać się fizycznie raz czy dwa razy do roku

moze i rodzicom jest przykro, ale oni pewnie rozumieją dlaczego i wiedza że syn kocha ich i pamięta, nawet jeśli nie odwiedza, a ty się trochę wtracasz, w końcu nikt wam nie kazał mieszkać 20 km od rodziny, tak wyszło, lubicie się, więc odwiedzacie często, fajnie ale to wasz styl życia, rodzeństwo twojego narzeczonego ma inny styl bycia, co nie znaczy że ma w de rodziców 

Ja sama, mieszkam za granicą i odwiedzam rodziców teraz już, raz w roku. 

Kiedys,odwiedzałam co święta, co wolne od pracy, bo czułam się winna, że układam sobie życie z dala od rodziny.... 

Zacznijmy w ogole od tego, ze kiedys nie bylo ani internetu, ani nawet telefonow. Ludzie wyjezdzali, przyjezdzali co 5 lat i jakos wszyscy zyli...

o!

I pisali listy które szły tygodniami i dało się żyć i nie wątpić w rodzinę 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.